Sandemo Margit-Saga o Królestwie ...

Sandemo Margit-Saga o Królestwie Światła 18-Tęsknota, Saga o Królestwie Światła

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margit Sandemo - TĘSKNOTA
Margit Sandemo
TĘSKNOTA
Saga o Królestwie Światła 18
Z norweskiego przełożyła
ANNA MARCINIAKÓWNA
POL - NORDICA
Otwock
RODZINA CZARNOKSIĘŻNIKA
LUDZIE LODU
INNI
Ram, najwyższy dowódca Strażników
Inni Strażnicy: Rok, Tell, Kiro, Goram
Faron, potężny Obcy
Oriana i Thomas
1 / 59
Margit Sandemo - TĘSKNOTA
Lilja, młoda dziewczyna
Paula i Helge, Wareg
Misa, Tam, Chor, Tich i mała Kata, Madragowie
Geri i Freki, dwa wilki
Ponadto w Królestwie Światła mieszkają ludzie wywodzący się z rozmaitych epok, tajemniczy Obcy, Lemuryjczycy,
duchy Móriego, duchy przodków Ludzi Lodu, elfy wraz z innymi duszkami przyrody, istoty zamieszkujące Starą Twierdzę
oraz wiele różnych zwierząt.
Poza tym w południowej części Królestwa Światła żyją Atlantydzi, a w Królestwie Ciemności - znane i nieznane
plemiona.
Wnętrze Ziemi
(jedna połowa)
STRESZCZENIE
Królestwo Światła znajduje się w centralnym punkcie wnętrza Ziemi. Oświetla je Święte Słońce.
Obcy, Lemuryjczycy, Madragowie i pewna część żyjących w Królestwie Światła ludzi zdołali stworzyć eliksir, który
jest w stanie usunąć wszelkie złe i wrogie myśli z ludzkich umysłów i serc. Mają oni wielki cel: zaprowadzić na
powierzchni Ziemi trwały pokój i uratować od zagłady planetę Tellus.
„Czas” w Królestwie Światła jest określeniem pozbawionym znaczenia, tymczasem jednak w świecie zewnętrznym
nastał już rok 2080.
Jori i Sassa, z pomocą Marca i jego przyjaciół, a także niektórych duchów, zdołali zwalczyć korupcję oraz
panowanie mafii na świecie. Mimo wszystko pozostaje jeszcze bardzo wiele do zrobienia, dlatego też z Królestwa Światła
przybyło na powierzchnię Ziemi wiele grup ratowników.
Sassa i Jori w okresie swojej pracy na Ziemi wzięli ślub, tym samym po raz pierwszy w dziejach doszło do
połączenia rodów Ludzi Lodu i Czarnoksiężnika.
1
- Chodźcie - powiedział cicho Goram. - Chodźcie, a zobaczycie coś absolutnie wyjątkowego!
2 / 59
Margit Sandemo - TĘSKNOTA
Berengaria i Móri zaciekawieni podążyli za nim.
Chociaż słońce zapowiadało już swoje przybycie, rozjaśniając delikatną poświatą horyzont na wschodzie, wciąż
jeszcze panował mrok.
Przybyli na powierzchnię Ziemi niemal równocześnie z Jorim i Sassa, znajdowali się też niezbyt daleko od nich.
Móriemu i jego dwojgu towarzyszom przydzielono kraje położone nad Zatoką Meksykańską oraz wyspy na Morzu
Karaibskim. Teren ich działania obejmował Amerykę Środkową, północne rejony Ameryki Południowej oraz południowe
terytoria Ameryki Północnej. Rozległy, ale niespecjalnie trudny region.
Dotarli właśnie do płaskowyżu boliwijskiego, szczyty i wzniesienia sięgały tu niemal chmur, a doliny zdawały się
schodzić w głąb aż do samego piekła.
Wylądowali bardzo wysoko, Goram zręcznie przeprowadził gondolę z bazy rakietowej między górami. Wysiadł
teraz i zaproponował swym towarzyszom pełną niezwykłych wrażeń przerwę, zanim zabiorą się do pracy.
- Zaciekawiasz mnie - rzekła Berengaria, chyba najbardziej urodziwa istota pośród wszystkich wysłanników
Królestwa Światła.
Goram uśmiechnął się tajemniczo, ale nie powiedział nic. Szli tuż pod szczytami.
- Ty już tutaj byłeś - skonstatował Móri.
- Odwiedziłem chyba większość ziemskich krajów - przyznał Goram. - To należy do naszego wykształcenia.
- Ale przecież jesteś Lemuryjczykiem! Jak sobie z tym radziłeś?
- Trzeba się nauczyć unikać ludzi.
Goram zboczył z drogi i podszedł do samego skraju wzniesienia.
- A teraz ostrożnie, żeby się któreś nie potknęło w mroku - ostrzegł.
Berengaria instynktownie cofnęła się o krok. Stała oto na krawędzi i patrzyła w otchłań tak głęboką, że zakręciło jej
się w głowie; nigdy w życiu nie przyszłoby jej na myśl, że coś takiego może w ogóle istnieć.
- Miałeś rację, Goram - uśmiechnął się Móri. - Dla tego widoku warto było zboczyć z drogi.
- Jeszcze nie zobaczyliście nawet połowy - rzekł Goram stłumionym głosem. - Chodźcie teraz za mną, tylko
najpierw dobrze się rozejrzyjcie.
Powoli zaczął schodzić w dół i zatrzymał się na dość szerokiej półce nad rozległym skalnym nawisem.
- Usiądźmy tu i poczekajmy - powiedział. - Teraz to już niedługo.
Zrobili, jak kazał.
Wszyscy troje oparli się plecami o chłodną skałę.
- Ta niewiarygodna rozpadlina powinna chyba być powszechnie znana - zastanawiał się Móri.
- To największa głębia na Ziemi - wyjaśnił Goram. - To znaczy największa głębia lądowa. Ale nie jest zbyt dobrze
znana, znajduje się za bardzo na uboczu, jeśli można tak powiedzieć. Ludzie znają ją jako miejsce, w którym nocują
kondory. One sypiają tam, na dnie. Mówi się o tej rozpadlinie „wąwóz kondorów”
- Oj! - zdziwiła się Berengaria i zaczęła nucić stary szlagier „El condor pasa”. Co prawda to nie dokładnie to samo,
ale słowa brzmiały podobnie. Obaj mężczyźni przysłuchiwali się z uśmiechem.
Robiło się coraz widniej i nagle promienie słońca padły na skały nad głębiną, oświetlając je złocistoczerwonawym
blaskiem.
- Fantastyczne! - wykrztusiła Berengaria.
Goram chwycił ją za ramię, a drugą ręką pokazał w dół:
- Patrz!
Odwróciła głowę ku dolinie.
Kiedy promienie słońca ogrzały skałę, z głębi otchłani, z szumem ciężkich skrzydeł, zaczęły się powoli wyłaniać
potężne ptaki. Słyszała, że Móri wstrzymuje dech, ona odczuwała ten sam głęboki podziw i coś w rodzaju lęku.
Kondory w milczeniu, zataczając powoli kręgi, unosiły się coraz wyżej. Na szeroko rozpostartych, trzymetrowych
skrzydłach, czarne, żeglowały majestatycznie wolno ku porannej czerwieni na wschodniej stronie nieba.
Berengaria mimo woli przywarła do skały, gdy nieduża gromadka ptaków przeleciała z szumem w pobliżu, jakieś
pięć, może sześć metrów od nich. W milczeniu, kondory bowiem nie posiadają organów głosowych. Po chwili zniknęły w
oddali.
Z dołu jednak nadlatywały wciąż nowe. Trzy istoty na skalnej półce zapomniały o całym świecie, o upływie czasu,
gdy, wciąż wstrzymując dech, z przejęciem obserwowały rozgrywające się misterium.
- Lilja powinna to zobaczyć - mruknął Goram z odcieniem bólu w głosie.
Móri popatrzył na niego.
- To by się chyba dało załatwić - powiedział spokojnie.
- Nie - zaprzeczył Goram. - Nie, to niemożliwe.
Móri powstrzymał się, żeby nie powtarzać już swego: „Sprawiasz ból i jej, i sobie tym swoim uporem”.
Rzeczowy Móri nie potrafił zrozumieć, jak można się tak zachowywać. Podobnie jak inni nie pojmował, dlaczego to
jest takie ważne, żeby służyć Świętemu Słońcu akurat tak, jak Goram i inni elitarni Strażnicy. Czy naprawdę dla tej służby
muszą rezygnować ze wszystkiego? Mnisi, zakonnice, zakony rycerskie, to już sprawy przebrzmiałe, staroświeckie. Życie
jest darem. Czy nie powinno się go wykorzystywać najlepiej jak to możliwe?
Dla Gorama jednak widocznie ta służba jest najlepszym, co może ze swoim życiem uczynić.
Głupstwa!
W bardzo uroczystym nastroju wracali do gondoli, gdy nagle Móri powiedział:
- Rozmawiałem niedawno z moim synem, Dolgiem. Zastanawiał się, czy ty, Goram, nie chciałbyś się zamienić na
miejsca z Armasem.
- Ale dlaczego? - zdziwił się Strażnik.
- Bo Armas i Lilja nie umieją ze sobą współpracować. Wszyscy wiemy, że Armas potrafi być dość kłopotliwy.
Początkowo myślałem, że jest po prostu snobem, ale kiedy zakochał się w prostej dziewczynie, w Kari...
- Kari wcale nie była żadną prostą dziewczyną - przerwała mu Berengaria. - Pamiętaj, że w baśni to córka bogatego
człowieka!
- Masz rację. W każdym razie Armas nie uznaje Lilji. Wprawdzie nie dokucza jej, nie okazuje wrogości, ale ją po
prostu ignoruje, rozmawia tylko z Dolgiem. Lilja źle się z tym czuje, jest przygnębiona, Dolgowi nie podoba się ta cała
3 / 59
Margit Sandemo - TĘSKNOTA
sytuacja.
Goram się nie odzywał, ale Berengaria zareagowała natychmiast:
- Myślisz, że on mógłby tu naprawdę przyjechać? Na miejsce Gorama? Ja się na to nie zgadzam!
- Dziękuję ci - wyszeptał Goram.
- A ja myślałem, że ty masz słabość do Armasa, Berengario - zdziwił się Móri.
- Ja? Do Armasa? Do tego nadętego bubka? Nie, nig... - przerwała, w odpowiedniej chwili zdążyła się opanować. -
Zresztą on mnie nie znosi, dobrze o tym wiesz, wujku Móri.
- Kochana Berengario, nie nazywaj mnie wujkiem, choć trudno zaprzeczyć, że nim jestem. Czuję się z tego powodu
bardzo stary - skrzywił się Móri.
Berengaria i Goram wybuchnęli śmiechem.
- Ty, stary? - wołał Goram. - Chyba że chodzi o wiedzę i doświadczenie, bo jeśli masz na myśli wygląd i
zachowanie...
- Dziękuję, dziękuję, ale poważnie mówiąc, Berengario, Armas będzie musiał cię znosić. Dolg jest za miękki, żeby
mu wygarnąć, kiedy na to zasłuży. Ja też nie będę w tym maczał palców. Ale przecież wszyscy wiemy, że ty, Berengario
potrafisz się odciąć, jeśli trzeba. Czas najwyższy, by ten młodzieniec nauczył się zachowywać przyzwoicie.
Zapadła cisza. Słońce stało już dość wysoko na niebie, jednak wciąż jeszcze nie ogrzało powietrza. Rześki,
przyjemny chłód przenikał górzysty krajobraz Boliwii. Właśnie teraz, kiedy wracali do swojej gondoli, spoglądali w dół, na
inną dolinę, otoczoną równie stromymi skałami, ale nie tak głęboką jak wąwóz kondorów. Wszystko było bajecznie piękne
i nieprawdopodobne.
Móri i Berengaria zwrócili uwagę na to, że Goram zrobił się milczący i zamyślony.
- Nie chcesz się zamienić? - zapytał Móri cicho.
- Nie chcę. A zarazem bardzo bym chciał. Świetnie się tu z wami czuję...
- My z tobą też! - wykrzyknęli oboje.
Goram mówił dalej:
- No i staram się trzymać z daleka od Lilji. Ale nie mogę dopuścić, by miała takie problemy, żeby ktoś ją traktował
w ten sposób.
Czekali. Goram spoglądał gdzieś w dal ponad andyjskim płaskowyżem, w jego oczach widzieli rozpacz.
- Gdzie oni się teraz znajdują? - zapytał w końcu.
Móri odetchnął z ulgą.
- Odpowiadają za północne tereny podbiegunowe, to znaczy za Alaskę, duże obszary Kanady, Syberię i tak dalej,
dookoła kuli ziemskiej. To bardzo zimna przyjemność.
- Zimno zniosę. Ale...
Nie dokończył, jakby się wahał, a wtedy Móri wtrącił:
- Akurat w tej chwili znajdują się w Kanadzie, mógłbyś wykorzystać okazję, to stosunkowo niedaleko!
Wyraz twarzy Gorama powiedział im, że podjął decyzję.
Wrócili do bazy rakietowej. Wkrótce przybył tam dość z siebie zadowolony Armas w swojej małej gondoli. Goram
miał podróżować własną. Móri i Dolg dyplomatycznie wytłumaczyli Armasowi, że właśnie Móriemu potrzebne są jego
specjalne zdolności, by mógł wypełnić powierzone mu zadanie. Syn Obcego przyjął to bez zastrzeżeń, ale nie bardzo
ucieszyła go perspektywa współpracy z Berengaria.
- Ona za mną lata - wyznał szeptem Móriemu, kiedy Berengaria znajdowała się na tyle daleko, by tego nie słyszeć.
- Berengaria? Cóż za głupstwa - zaprotestował Móri. - Mogę cię zapewnić, że ona ma zupełnie inne zainteresowania.
Urodziwa twarz Armasa spochmurniała, nie ustępował jednak:
- Jest taka roztrzepana i wciąż gada byle co.
- Chyba nie bardzo jej się ostatnio przyglądałeś. To wszystko należy już do przeszłości. Berengaria bardzo
wydoroślała - powiedział Móri. - I zapamiętaj sobie, Armas, nie chcę tu, w mojej grupie, żadnych złośliwości i kłótni. Tutaj
wszyscy akceptujemy siebie nawzajem i odnosimy się do siebie życzliwie. Żarty, proszę bardzo, nawet przekomarzania, do
tego mamy prawo, ale żadnego okazywania niechęci czy ignorowania kogokolwiek.
Może słowa czarnoksiężnika poruszyły sumienie Armasa, w każdym razie skinął głową i bąknął, że rozumie.
Chociaż pierwszy jego uśmiech do Berengarii wypadł nieco krzywo.
Wkrótce Goram się pożegnał.
Stał w unoszącej się coraz wyżej gondoli i długo jeszcze patrzył w dół na przyjaciół, z którymi się właśnie rozstał.
Mieli oni przeżyć wiele trudnych przygód, ale o tym on jeszcze nie wiedział. Wiedział teraz tylko jedno, że
mianowicie wkrótce zobaczy Lilję i to przepełniało jego myśli lękiem, a ciało gwałtowną tęsknotą, która przesłaniała
wszystko inne.
2
Tak przesadnie blisko do Dolga i Lilji nie było. Oczekiwali na Gorama w najbardziej na północny zachód wysuniętej
części Kanady, w pobliżu małego miasteczka o nazwie Aklavik. Goram nie wiedział, czy mieszkają tam Indianie, czy
Eskimosi, choć nazwa wskazywała wyraźnie na eskimoskie pochodzenie. Zresztą może nawet norweskie albo islandzkie.
Bo w północnej Kanadzie od dawna pewien procent mieszkańców miał korzenie nordyckie.
Goram przeleciał nad potężną rzeką Yukon, toczącą swe wody poprzez wymarły, nieprzyjazny krajobraz. Popatrzył
w dół na opuszczone dawne kopalnie złota w rejonie Klondike, szarzejące w blasku poranka. Upiorne osiedla, w których
wiatr szarpał na pół zawalone domy i wzniecał kłęby kurzu na pustych ulicach. Widział stolicę terytorium, Dawson, które
zostało zbudowane niemal z dnia na dzień w okresie największej gorączki złota. W najlepszych czasach liczba
mieszkańców dochodziła do dwudziestu tysięcy, teraz żyło tam nie więcej niż kilkaset osób.
Potem znowu przed oczami Gorama długo rozciągał się wymarły, otwarty krajobraz, nie zakłócony niczym aż do
wybrzeży Oceanu Lodowatego.
Zobaczył ich z bardzo daleka, znajdowali się spory kawałek od Aklavik, bo, rzecz jasna, nie chcieli, by ktoś odkrył
ich obecność. Najpierw dostrzegł ich gondolę i świecące się latarki, które wskazywały mu drogę. Tu, daleko na północy,
panowała dość jasna, wiosenna noc, widział więc wyraźnie dwie sylwetki, nawet kiedy mrugnąwszy im na powitanie,
zgasił własne światła.
4 / 59
Margit Sandemo - TĘSKNOTA
Oto ona! Serce Gorama przepełniło trudne do opanowania uczucie, które go o mało nie zadławiło. W ogarniającym
go wielkim szczęściu na widok jej drobnej postaci było bowiem tyle smutku...
Blond loki wysunęły się spod obszytego futerkiem kaptura. Jak wszyscy, Lilja używała syntetycznego futra, nigdy
naturalnego.
Goram uśmiechnął się sam do siebie na wspomnienie Indry, która pojechała na Ziemię we wspaniałym futrze do
złudzenia przypominającym skórę żbika. Na plecach przypięła duży napis: „Gwarantowane sztuczne futro”. To był jej
wkład w ochronę zwierząt, nie mogła się jednak całkiem wyzbyć próżności.
Zszedł nad samą ziemię, wykonał elegancki łuk i wylądował tuż obok ich większej gondoli.
Lilja... serce tłukło się mocno w piersiach. Czy zdoła znowu spojrzeć jej w oczy? Czy jego serce podoła takiemu
wysiłkowi? Czy to serce nie pęknie z rozpaczy, że nigdy nie będzie się mógł połączyć z Lilja? Cóż, musi się zachowywać
chłodno, żeby nie powiedzieć: odpychająco, Lilja musi zrozumieć, że nie istnieje dla nich najmniejsza nadzieja. Ale... Nie,
nie wolno mu tak postępować. Armas dostatecznie głęboko ją zranił, Goram nie powinien gnębić jej jeszcze bardziej.
O, Święte Słońce, to wszystko może się okazać bardzo trudne.
Wyszedł mu naprzeciw Dolg z tym swoim smutnym, pełnym życzliwości uśmiechem. Dolg, którego nikt w
Królestwie Światła nie rozumiał, ale którego wszyscy kochali.
- Jak to dobrze, że przyjechałeś, Goram! Jesteś nam tu potrzebny.
Goram popatrzył na niego zaciekawiony.
- Jakieś problemy?
- Owszem, ale do pokonania.
Teraz podeszła także Lilja. Goram musiał na nią spojrzeć i serce mu się skurczyło boleśnie na widok jej drobnej,
takiej kochanej twarzy. Stwierdził, że była jeszcze ładniejsza, niż pamiętał. Trzeba powiedzieć, że Goram patrzył
zakochanymi oczyma, Lilja bowiem w żadnym razie nie była nikim wyjątkowym, po prostu młoda, ładna dziewczyna, taka
sama jak tysiące innych ładnych dziewcząt.
Była jednak w ów niewytłumaczalny sposób pociągająca i temu właśnie Goram uległ bez pamięci. Policzki i czubek
nosa Lilji były czerwone od polarnego chłodu, a oczy mieniły się promiennie ku niemu, spłoszone, niepewne. Zmusił się
do uśmiechu. Uświadomił sobie, że to właściwie wcale nie jest takie trudne, po prostu naturalne zachowanie, zwyczajne.
Nie powinien jednak, pod żadnym pozorem nie powinien się angażować emocjonalnie.
Mój Boże, przecież od dawna jest zaangażowany!
- Na czym polegają problemy? - zapytał, żeby podjąć jakiś neutralny temat.
Dolg zaczął mówić:
- Jak wiesz, w okolicach podbiegunowych mieliśmy się zachowywać z największą ostrożnością, by nic naruszać
równowagi ekologicznej i klimatycznej. To tutaj wyjątkowo ważne.
- Tak, rozumiem.
- Bardzo więc oszczędnie używaliśmy eliksiru Madragów. Delikatnie skraplaliśmy zamieszkane terytoria.
Goram potakiwał.
Zagadkową, niezwykle piękną twarz Dolga wykrzywił grymas zatroskania.
- Wystartowaliśmy koło Angmagssalik we wschodniej Grenlandii. Dalej na północ nie ma już ludzi. Posuwaliśmy
się wzdłuż wybrzeży wyspy na południe, a potem na południowy zachód i ponad kanadyjskimi wyspami na północy.
Goram, wszędzie tam powinna się rozciągać tundra! Nad fiordami powinni mieszkać Eskimosi!
Goram czekał w milczeniu, Dolg głęboko wciągał powietrze.
- Wszędzie tam zalega lodowy pancerz, Goram! Gruby na setki metrów. Wszyscy mieszkańcy wysp wyemigrowali.
Ziemia Baffina zniknęła pod lodem. Wyspy Ellesmere'a również, podobnie jak Wyspa Wiktorii. I wszystkie mniejsze
wysepki. Lód, lód, wszystko zlało się w jedno, wyspy i morze, wszędzie tylko lód! Widziałeś Aklavik, prawda?
- Z daleka mignęły mi światła.
- Miasto się ostatnio bardzo rozrosło. Sprowadzili się do niego wszyscy Eskimosi z bliższych i dalszych okolic. I
wcale bym się nie zdziwił, gdyby za jakiś czas musieli się znowu przeprowadzać dalej na południe.
- Złożyliście odpowiednie raporty?
- Tak, ale wyobraź sobie, Obcy mówią, że lody na Antarktydzie wokół bieguna południowego topnieją w
niepokojącym tempie, odłamują się kolosalne góry lodowe i żeglują po morzach.
Goram wciągnął powietrze.
- Czyżby groziło nam przemieszczenie się biegunów?
- Ono już się rozpoczęło. Pamiętasz ten niezrozumiały wstrząs, który nie tak dawno odczuliśmy w Królestwie
Światła?
- To był pierwszy sygnał. Ostrzeżenie.
Lilja wtrąciła:
- W takim razie może powinniśmy używać więcej eliksiru? Żeby stopić ten lód...
- Nie mamy go za wiele, Liljo - powiedział Dolg. - A poza tym coś takiego można robić po przeprowadzeniu bardzo
szczegółowych pomiarów i obliczeń.
- A Marco nie może nic na to poradzić?
Obaj mężczyźni uśmiechnęli się. Zawsze, w każdej trudnej sytuacji myśli wszystkich zwracają się do Marca.
- Niestety, sądzę, że nawet on niewiele mógłby zrobić - odparł Goram. - A ponadto akurat teraz Marco jest w
Zurychu na bardzo ważnym spotkaniu dotyczącym działalności mafii i wielu innych niebezpiecznych zjawisk
zagrażających Ziemi.
- W takim razie nie będziemy mu przeszkadzać - zdecydował Dolg. - Jest jednak pewne, że coś trzeba z tym zrobić, i
to jak najszybciej.
- Może powinno się ostrzec mieszkańców Ziemi?
- Tak, to koniecznie... Chyba że o tym już wiedzą, tylko że lekceważą zagrożenie.
- W każdym razie Eskimosi zauważyli, co się dzieje. Bierzmy się tymczasem do pracy, wciąż mamy mnóstwo do
zrobienia.
Wrócili do swoich pojazdów. Goram nie mógł się nadziwić wielkiemu spokojowi, jaki go ogarnął, kiedy znalazł się
w pobliżu Lilji. Bał się, że będzie roztrzęsiony, nie potrafi myśleć ani działać, tymczasem on miał wrażenie, jakby wrócił
5 / 59
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl