Saga rodu Quinnow 02 -Niebezpieczne prÄ…dy -N.Roberts, Nora Roberts(3)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NORA ROBERTS
NIEBEZPIECZNE PRÄ„DY
PROLOG
Kiedy Ethan obudził się i wstał z łóżka, było jeszcze ciemno, ale zawsze zaczynał dzień, zanim
noc zaczynała ustąpiła miejsca brzaskowi. Odpowiadał mu taki właśnie prosty rozkład dnia, a także
ciężka, mozolna praca.
Ani na moment nie przestawał być wdzięczny za to, że mógł niegdyś dokonać wyboru i obecnie
prowadzić taki, a nie inny tryb życia. Chociaż ludzie, którzy umożliwili mu to wszystko, nie żyli,
Ethanowi nadal wydawało się, że w ładnym domu nad wodą wciąż rozlegają się ich głosy. Często
łapał się na tym, że jedząc w samotności śniadanie nagle unosi głowę, spodziewając się, że lada
chwila zobaczy wchodzącą ciężkim krokiem przez kuchenne drzwi, ziewającą i rozczochraną matkę.
Chociaż zmarła niemal siedem lat temu, ten tak dobrze znany obraz w jakiś sposób dodawał
Ethanowi otuchy.
Natomiast znacznie większy ból sprawiało myślenie o człowieku, który został jego ojcem. Od
śmierci Raymonda Quinna upłynęły zaledwie trzy miesiące, zbyt krótki okres zatem, by się z tym
pogodzić. Okoliczności tej śmierci były dość niemiłe i trudne do wyjaśnienia. Ray zmarł na skutek
ran odniesionych w wypadku samochodowym, który zdarzył się w biały dzień, na dodatek na suchej
szosie. Stało się to w marcu, kiedy wszystko zapowiadało zbliżającą się wiosnę. Jadący z dużą
prędkością kierowca samochodu na zakręcie nie zdołał - lub, być może, nie chciał - zapanować nad
kierownicą. Badania wykluczyły jakąkolwiek fizyczną przyczynę, która mogłaby uzasadnić, dlaczego
Ray wjechał w słup telefoniczny.
Istniał natomiast powód natury emocjonalnej, i to właśnie bardzo ciążyło Ethanowi na sercu.
Myślał o tym, przygotowując się do nadchodzącego dnia. Przeczesał byle jak grzebieniem
wciąż jeszcze mokre po prysznicu, gęste, rozjaśnione przez słońce brązowe włosy, których nigdy nie
był w stanie należycie ułożyć. Podczas golenia zdrapywał pianę wraz z nocnym zarostem z ogorzałej,
kościstej twarzy i wpatrywał się w zasnute parą lustro poważnymi, niebieskimi oczami,
ukrywajÄ…cymi niezmiernie rzadko ujawniane tajemnice.
Wzdłuż lewej strony żuchwy biegła blizna - zawdzięczał ją starszemu bratu i kilku szwom z
ogromną cierpliwością założonym przez matkę. To szczęście, pomyślał Ethan, bezwiednie pocierając
kciukiem słabo widoczną szramę, że ich matka była lekarzem.
Niemal bez przerwy któryś z jej synów wymagał pierwszej pomocy.
Ray i Stella przygarnęli trzech sporych już chłopców - dzikich, trudnych i skrzywdzonych przez
los. Stworzyli dla nich dom.
Kilka miesięcy temu Ray udzielił schronienia następnemu.
Obecnie Seth DeLauter był pod ich opieką. Ethan nigdy tego nie kwestionował, chociaż
wiedział, że jego bracia mieli wątpliwości. Po niewielkim miasteczku St. Chris krążyły pogłoski, że
Seth wcale nie jest następnym przybłędą przygarniętym przez Raya Quinna, lecz jego nieślubnym
synem, który przyszedł na świat w czasie, kiedy Stella jeszcze żyła. Na dodatek jest dzieckiem
kobiety znacznie młodszej od Raya.
Ethan nie zwracał uwagi na te pogłoski, nie był jednak w stanie zignorować faktu, że
dziesięcioletni Seth miał oczy Raya Quinna.
W tych oczach widać było dobrze znany Emanowi smutek. Ludzie skrzywdzeni przez los
potrafią rozpoznać podobnych sobie nieszczęśników. Wiedział, że życie Setha, jeszcze zanim Ray
wziął go do siebie, było prawdziwym koszmarem. Ethan przeszedł to samo.
Teraz dzieciak jest już bezpieczny, pomyślał Ethan, wkładając workowate bawełniane spodnie
i wyblakłą bluzę roboczą. Teraz Seth był Quinnem, niezależnie od tego, czy spełniono już wszystkie
warunki wymagane przez prawo. Ta sprawa należała do Philipa. Zdaniem Ethana jego nieobliczalny
momentami brat z łatwością upora się z prawnikami. Natomiast Cameron, najstarszy z synów Raya
Quinna, zdołał nawiązać delikatną więź z Sethem.
Doszedł do tego w dość niezgrabny sposób, pomyślał Ethan z półuśmieszkiem. Momentami
przypominało to obserwowanie dwóch kocurów, prychających na siebie i demonstrujących pazury.
Teraz, kiedy Cam ożenił się z ładną pracownicą opieki społecznej, wszystko powinno się jakoś
ułożyć.
Ethan był zwolennikiem uregulowanego życia.
Czekały ich jeszcze ciężkie boję z firmą ubezpieczeniową, która, ze względu na podejrzenia o
samobójstwo, odmawiała wypłacenia należności z polisy Raya. Ethan poczuł niemiły ucisk w
żołądku i spróbował rozluźnić mięśnie. Jego ojciec nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Wielki Quinn
zawsze radził sobie ze swoimi problemami i umiejętność tę przekazał synom.
Mimo to nad rodziną wisiała ciemna chmura, która wcale nie miała zamiaru zniknąć. Pewnego
dnia w St. Christopher pojawiła się matka Setha. Poszła prosto do dziekana uczelni, w której Ray
wykładał literaturę angielską, i oskarżyła profesora o seksualne molestowanie. Wypadło to
nieprzekonująco - w opowieści kobiety było zbyt wiele kłamstw, na dodatek często zmieniała swoją
wersjÄ™.
Mimo to nie sposób zaprzeczyć, że ojciec był wstrząśnięty, a wkrótce po wyjeździe Glorii
DeLauter Ray również opuścił StChris. Po jakimś czasie wrócił z chłopcem.
Istniał również list, który znaleziono w samochodzie po wypadku. Pani DeLauter wyraźnie
szantażowała Raya. Okazało się, że dał jej pieniądze, i to wcale niemało.
Teraz Gloria znowu zniknęła. Ethan bardzo chciał, żeby już nigdy tu nie wracała, wiedział
jednak, że plotki ustaną dopiero wówczas, gdy znajdą się proste odpowiedzi na wszystkie pytania
Uświadomił sobie, że nic nie może na to poradzić. Wszedł do holu i energicznie zapukał w drzwi po
przeciwnej stronie. Najpierw rozległ się jęk Setha, potem niewyraźne mamrotanie, a w końcu pełne
złości przekleństwo. Ethan nie zatrzymał się i ruszył na parter. Z pewnością Seth jeszcze przez dobrą
chwilę będzie pomstował, że tak wcześnie zerwano go z łóżka. Ponieważ jednak Cam i Anna
wyjechali do Włoch w podróż poślubną, a Philip przyjedzie z Baltimore dopiero na weekend, to
właśnie do Ethana należało budzenie chłopca i odprowadzanie go do domu kolegi. Tam Seth czekał
do czasu, kiedy mógł już iść do szkoły.
Sezon połowu krabów był w pełni, więc dzień pracy każdego rybaka zaczynał się przed
wschodem słońca. To samo dotyczyło Setha, przynajmniej do powrotu Cama i Anny.
Chociaż wszystkie pomieszczenia tonęły w ciemności, Ethan poruszał się po nich bez
najmniejszego trudu. Miał już swój własny dom, ale, by przyznano im opiekę nad Sethem, wszyscy
trzej bracia zawarli umowę, że będą mieszkać pod jednym dachem i wspólnie ponosić
odpowiedzialność.
Ethan nie miał nic przeciwko odpowiedzialności, mimo to tęsknił za swym maleńkim domkiem,
prywatnością i beztroskim życiem.
Zapalił światło w kuchni. Poprzedniego wieczoru sprzątanie po kolacji należało do Setha, lecz,
jak zauważył, chłopiec zrobił to niezbyt starannie. Nie zwracając uwagi na pokrytą okruchami i lepką
powierzchnię stołu, Ethan podszedł prosto do piecyka.
Simon, jego pies, wyprostował się leniwie i uderzył ogonem o podłogę. Ethan nastawił kawę i
przywitał się z psem, machinalnie drapiąc go po głowie.
Przypomniał sobie sen, który go nawiedził tuż przed przebudzeniem. Wraz z ojcem znajdował
się na kutrze i sprawdzał więcierze. Byli tylko we dwóch. Oślepiające promienie słońca parzyły
skórę i odbijały się od powierzchni przejrzystej i spokojnej wody. W tym śnie wszystko było tak
wyraźne, pomyślał Ethan, że czuł nawet zapach ryb i potu.
Niezapomniany głos ojca przebił się przez warkot silnika i krzyk mew.
- Wiedziałem, że wszyscy trzej zajmiecie się Sethem.
- Wcale nie musiałeś umierać, żeby to sprawdzić. - W głosie Ethana słychać było pretensję i
ukrywaną głęboko złość, do której potem, po przebudzeniu, nie chciał się przyznać nawet przed sobą.
- Prawdę mówiąc, nie miałem takiego zamiaru - powiedział Ray beztrosko wybierając kraby z
więcierza podciągniętego do góry przez Ethana. Grube, pomarańczowe rybackie rękawice starszego
pana lśniły w słońcu. - Jeśli o to chodzi, możesz mi całkowicie zaufać. Masz tu przynajmniej kilka
gatunków krabów.
Ethan bezmyślnie spojrzał na druciany więcierz, automatycznie odnotowując rozmiary oraz
ilość wyłowionych krabów. Jednak ten połów nie miał specjalnego znaczenia... przynajmniej nie w
tym momencie.
- Chcesz, żebym ci wierzył, chociaż niczego nie próbujesz mi wyjaśnić. Ray spojrzał na niego i
zdjął jasnoczerwoną czapeczkę, odkrywając bujną, srebrzystą czuprynę. Wiatr targał mu włosy, na
zmianę wydymając i marszcząc karykaturę Johna Steinbecka, ozdabiającą luźny podkoszulek. Wielki
amerykański pisarz zawsze utrzymywał, że gotów jest ciężko pracować na własne utrzymanie, ale nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]