SW - Aaron Allston - Linie Wroga I - Powrót Rebelii, Zachomikowane, Star Wars All Collection
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Aaron Allston
Linie wroga I – Powrót rebelii
2
LINIE WROGA I
POWRÓT REBELII
AARON ALLSTON
Przekład
ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ
3
Aaron Allston
Linie wroga I – Powrót rebelii
4
Tytuł oryginału
ENEMY LINES I. REBEL DREAM
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIAK
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
BARBARA CYWIŃSKA
RENATA KUK
Ilustracja na okładce
DAVE SEELEY
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 2002 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright © 2002 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Moim Przyjaciołom
ISBN 83-241-0156-X
5
Aaron Allston
Linie wroga I – Powrót rebelii
6
domostwami niewiernych, nieskażonym nienaturalnymi urządzeniami technicznymi -
jedynie baza wojskowa, obecnie zrównana z ziemią obrażała Yuuzhan Vongów świa-
dectwem okupacji przez niewiernych.
Głos Penzaka Kraala rozlegał się z małego villipa w kształcie głowy, zamontowa-
nego w ścianie kabiny tuż pod sklepieniem. Większość skoczków koralowych nie była
wyposażona w villipy, działając jedynie w oparciu o telepatyczne sygnały koordynato-
rów wojennych, yammosków. Długodystansowy statek patrolowy wymagał jednak
bardziej bezpośredniej formy porozumiewania się.
- Nie bądź idiotą. Jeśli bóg jest bogiem odwagi, to znaczy, że z definicji musi być
dzielniejszy od każdego Yuuzhanina, od każdej żywej istoty.
- Sam nie wiem. Powiedzmy, że mógłbyś stać się nieśmiertelny jak bogowie i nig-
dy nie umrzeć, ale pozostać jednym z Yuuzhan Vongów. Mógłbyś wtedy być równie
dzielny jak Yuuzhanie? Mógłbyś zabijać przez całą wieczność, nigdy jednak nie ryzy-
kując śmiercią nie patrząc jej w twarz, nie wybierając miejsca i czasu własnego zgonu?
Co jest lepsze, być dzielnym przez całe życie, czy zabijać przez wieczność?
- A kogo to obchodzi? Wybór nie należy do nas. Gdybym jednak miał wybierać,
sądzę, że wybrałbym nieśmiertelność. Żyć dość długo, by znów się nauczyć, jak zostać
odważnym niczym Yuuzhanin. Zabijać dość długo, aby nauczyć się zabijać gwiazdy.
Charat Kraal spoważniał.
- Słyszałem...
- Co?
- Że niewierni to umieli. Nauczyli się zabijać gwiazdy.
Usłyszał syk irytacji Penzaka Kraala, a villip ukazał mu niesymetryczne rysy twa-
rzy partnera, zniekształcone jeszcze bardziej przez usta wydęte w grymasie pogardy.
- No i co z tego? Zabili ją w niewłaściwy sposób, wypaczonymi umysłami i bluź-
nierczymi urządzeniami. I, jak idioci, postradali tę tajemnicę. Inaczej niszczyliby świa-
tostatki jeden po drugim.
- Słyszałem także... - Charat Kraal zniżył głos; właściwie bez sensu, bo tylko Pen-
zak Kraal mógł go usłyszeć - .. .że bogowie mogą się do nich uśmiechnąć. Do niewier-
nych.
- Idiotyczne.
- Możesz przeniknąć umysły bogów?
- Nie mogę poznać ich umysłów, ale mogę wezwać statek bojowy wroga, aby
niszczył na moją własną chwałę.
Daleko, wiele kilometrów od Borleias i skoczka w przestrzeni pojawił się statek
bojowy nieprzyjaciela kierując dziób w ich stronę. Statek gnał pełną mocą rósł w
oczach, zbliżając się ku nim i ku Borleias.
- Penzak, ty durniu!
- Moje słowa go nie sprowadziły, idioto. - Oblicze villipa zaćmiło się i poruszyło,
odzwierciedlając zmianę wyrazu twarzy Penzaka, który włożył kaptur świadomości.
Charat uczynił to samo. Wnętrze kabiny stało się nagle przejrzyste, dając mu obraz
otoczenia we wszystkich kierunkach poprzez zmysły skoczka koralowego; zobaczył
pędzący statek nieprzyjaciela z dokładnością zapierającą dech w piersi.
ROZDZIAŁ
1
System Pyria, okupacja Borleias, dzień pierwszy
- Bóg nie może umrzeć - oświadczył Charat Kraal. - Dlatego też nie może obawiać
się śmierci. Kto zatem jest dzielniejszy, człowiek czy bóg?
Charat Kraal był yuuzhańskim pilotem - humanoidalnym, nieco powyżej dwóch
metrów wzrostu. Jego skóra w miejscach, gdzie nie pokrywały jej geometryczne tatu-
aże, była blada i poznaczona bielszymi, lekko połyskującymi kreskami dawnych blizn.
Przed wielu laty jakaś katastrofa wyżarła mu środek twarzy, łącznie z maleńkim nosem,
charakterystycznym dla Yuuzhan Vongów, pozostawiając jedynie pokryte brązową
skorupą pasma ścięgien i dwa poziome otwory zatok. Czoło opadało ku łukom brwio-
wym mniej stromo niż u innych przedstawicieli gatunku, przez co przypominało czoło
człowieka. Dwaj wojownicy próbowali z tego zadrwić, lecz zginęli za swój żart. Ukry-
wał ten szczegół tak starannie, jak to było możliwe, wyrywając resztki włosów znad
czoła i ozdabiając je tatuażami, które odciągały spojrzenie w bok i ku górze, z dala od
wstydliwego zniekształcenia. Pewnego dnia zasłuży na implant, który jeszcze lepiej
ukryje ten defekt i tym samym zakończy jego cierpienia.
Miał na sobie okrywacz ooglith, przezroczysty kombinezon yuuzhańskich pilotów,
a pod nim prostą przepaskę biodrową. Obie części garderoby były żywymi stworzenia-
mi, wymyślonymi i hodowanymi po to, aby spełniały jedynie tę funkcję, której od nich
wymagano - wspomagały Yuuzhan Vongów w ich drodze ku chwale.
Siedział w kabinie skoczka koralowego, nieregularnego w kształcie, podobnego do
skały statku bojowego swojego ludu, lecz na razie nie włożył jeszcze kaptura świado-
mości. Podobna do maski istota utrzymująca kontakt umysłowy pomiędzy nim a stat-
kiem, pozwalająca mu odczuwać doznania skoczka własnymi zmysłami i pilotować go
zręcznością myśli raczej, niż siłą mięśni i szybkością reakcji, spoczywała z boku, zbęd-
na, póki koralowy skoczek przemierzał przestrzeń w rutynowym locie patrolowym.
Pilot i jego partner, Penzak Kraal, znajdowali się na odległej orbicie ponad świa-
tem Borleias. Planetę niedawno dopiero wydarto z rąk niewiernych tubylców tej galak-
tyki, aby stała się teatrem przygotowań do ataku Yuuzhan Vongów na Coruscant. Bor-
leias był zielonym, przyjemnym światem, nie przeładowanym martwymi, suchymi
7
Aaron Allston
Linie wroga I – Powrót rebelii
8
Tylko teraz to już nie był statek, lecz statki. Liczba odrażających przedmiotów z
metalu rosła, wysypując się z nadprzestrzeni, a wszystkie kierowały się na Borleias. Na
Charata i Penzaka.
Chwilę później Charat poczuł brzęczenie kaptura, wymowny znak, że Penzak
przekazywał ostrzeżenie do dowództwa domeny Kraal na Borleias.
Pierwszy ze statków Nowej Republiki - ostry klin bieli - przepłynął nad dwoma
skoczkami, zasłaniając słońce i okrywając ich mrokiem. Nie mógł się równać z
yuuzhańskim światostatkiem, lecz był imponujący i tak bliski, że Charatowi wydawało
się, iż gdyby wyciągnął dłoń, mógłby przesunąć palcem po kadłubie.
Penzak Kraal zanurkował swoim skoczkiem i skręcił, ruszając kursem większego
statku. Charat poszedł w jego ślady. Ponad głową widział rozbłyski silników manew-
rowych pod brzuchem giganta zwiastujące start znienawidzonych myśliwców niewier-
nych.
- Jak można ich zranić najbardziej? - zapytał Charat.
- Leć za mną- poradził Penzak. - Dopóki startują. Nie wdawaj się w żadną walkę z
myśliwcami, zwabiaj je, aby poleciały za nami. Wpadniemy do ich doków startowych i
zniszczymy wszystko, co się w nich znajduje, a potem wypatroszymy statek od środka.
- Wywinął pętlę i wzniósł się pod ostrym kątem ku lukom statku. Charat pognał za nim.
Luke Skywalker włączył silniki napędowe. X-wing z rykiem wyskoczył z główne-
go doku, tracąc wysokość w stosunku do „Mon Monthmy". Za jego plecami Eskadra
Bliźniaczych Słońc, którą tymczasowo dowodził, przyjmowała formację bojową.
- Bliźniacze Słońca poza dokiem - zameldował.
- Bliźniacze Słońca, odebrałem. - To pewnie kontroler na mostku „Mon Mothmy".
- Ostrzeżenie: dwa skoczki koralowe manewrują na kursie kolizyjnym.
Luke rzucił okiem na tablicę czujników. Dwa czerwone punkciki istotnie kierowa-
ły się ku nim z dołu.
- Eskadra za mną, dajmy im popalić.
Odpowiedział mu chór okrzyków. W niektórych głosach wyczuwało się napięcie,
ale żadnego niepokoju. Wszyscy piloci Luke'a byli weteranami, ocalałymi z Eskadry
Mieczy, Gorszycieli i innych, zdziesiątkowanych podczas wczorajszego ataku Yuuzhan
Vongów na Coruscant, po których zostały trójki osłaniających, pary oskrzydlających i
pojedynczy piloci. Dwoje z nich stanowiło wraz z nim trójkę osłaniającą: jego żona,
Mara Jade Skywalker, oraz koreliański oficer bezpieczeństwa, pilot i Jedi w jednej
osobie, nazwiskiem Corran Horn. Wszyscy piloci byli kompetentni i zdyscyplinowani.
Wielu pragnęło zemsty.
Luke rozumiał ich uczucia. Yuuzhanie, wspomagani przez swoją agentkę wśród
ludzi, Viqi Shesh, kilka godzin temu o mało nie porwali jego maleńkiego syna, Bena.
Zabili mu jednego siostrzeńca Anakina, a drugi, Jacen, zaginął w walce. Te straty -
zwłaszcza ucznia, Anakina -sprawiały mu wewnętrzny ból, którego nic nie było w sta-
nie stłumić.
W młodości Luke był krewki i szybki do zemsty, ale pozbył się tej części swojej
osobowości. To był niedojrzały sposób myślenia, wiodący na Ciemną Stronę. Wiele lat
minęło od czasu, kiedy był gładkolicym niewiniątkiem; twarz pokryły mu blizny bi-
tewne i bruzdy spowodowane przez wiek, odzwierciedlające ciężar doświadczenia i
spokój, który spowijał jego duszę.
Rozciągnął doznania zmysłów i poszukał nimi Mary. Znalazł ją i prawie od razu
się wycofał z kontaktu, tak lodowata była jej obecność, tak całkowicie skupiona na ich
misji.
Wzruszył ramionami. Chłód był wyjściem równie dobrym jak każde inne. Marą
pomimo chłodnego i pełnego rezerwy sposobu bycia, była równie jak on wstrząśnięta
próbą porwania Bena i śmiercią siostrzeńców. Nie byłby zdziwiony, gdyby płonęła
żądzą zemsty jak włączony miecz świetlny. Jeśli jest inaczej, to dobrze, to znaczy, że
nad sobą panuje.
- Płaty S do pozycji bojowej - polecił Luke i sam wykonał rozkaz, przełączając
powierzchnie lotne X-winga w znajomą krzyżową sylwetkę bojową. - Pierwsze i trzecie
trójki przejmują dowódcę, pozostali jego kumpla. Wolno strzelać. - Połączył lasery do
poczwórnego ognia, tak aby wszystkie strzelały za jednym pociągnięciem spustu i
otworzył ogień do pierwszego skoczka. Cztery czerwone strumienie niszczycielskiej
energii laserów wystrzeliły w kierunku wroga...
„Mon Mothma", jeden z najnowszych krążowników floty Nowej Republiki,
gwiezdny niszczyciel wyposażony w generatory studni grawitacyjnych, zdolne zakłó-
cać krótkie skoki yuuzhańskich statków, zmierzał z punktu, w którym wyszedł z nad-
przestrzeni, w kierunku Borleias. Nie było to planowe wyjście - zaplanowali kurs
wprost na Borleias, ale studnia grawitacyjna planety ściągnęła ich do normalnej prze-
strzeni, gdy tylko znaleźli się dość blisko. A teraz niebiesko-zielony świat, który mieli
wyrwać z rąk wroga, wisiał przed nimi.
- Brak oznak obecności yuuzhańskich światostatków na orbicie - zameldował ofi-
cer obsługujący czujniki, Kalamarianin o ciemnoniebieskiej skórze. - Dwa skoczki
koralowe robią zwrot do starcia.
Generał Wedge Antilles, szczupły mężczyzna o pooranej troskami twarzy i woj-
skowym sposobie bycia, komendant oddziału floty, której statkiem flagowym była
„Mon Mothma", skinął głową.
- Artyleria, brać ich na cel i zlikwidować, gdyby próbowali ataku. Kontrola my-
śliwców, nie przerywać procedury startowej eskadr.
- Tak jest.
- Tak jest.
Ekrany danych zapłonęły barwnymi punkcikami myśliwców Nowej Republiki - X-
wingami, A-9, A-wingami, E-wingami i masą innych, wysypującymi się z doków i
kierującymi wprost ku planecie. Wedge, zajmujący pozycję kapitana w głębi obszerne-
go mostka, w ogóle nie patrzył na ekrany. Skupił się za to na obrazie Borleias, który
wypełniał główny iluminator dziobowej ściany mostka.
Mam nadzieję, że Yuuzhanie bardzo pokochali ten świat, myślał. Stracą go teraz.
Niech się nauczą, jak to jest, kiedy traci się coś ukochanego.
9
Aaron Allston
Linie wroga I – Powrót rebelii
10
i kapitan, prywatny handlowiec - Luke przypuszczał, że raczej przemytnik - na ochot-
nika oddał go w użytkowanie generałowi Antillesowi w czasie ataku na Coruscant,
twierdząc, że jest to najszybszy i najmocniejszy statek tej klasy. Teraz jego ładownie
nie przewoziły towarów, lecz żołnierzy.
Komunikator Luke'a zasyczał falą zakłóceń, po czym odezwał się kobiecy głos:
- „Rekordowy Czas" do dowódcy Bliźniaczych Słońc. Wszystko gotowe.
- Bliźniacze Słońca do „Rekordowego Czasu", to wy ustalacie tempo. Nie będzie-
my mieli problemów z utrzymaniem się tam, gdzie trzeba.
Transportowiec ruszył naprzód, niezbyt szybko jak na standardy myśliwców, lecz
wystarczająco jak na frachtowiec. Luke obliczył przyspieszenie i ustawił X-winga
przed mostkiem tamtego. Mara i Corran wyrównali do niego. Druga trójka ustawiła się
po bakburcie transportowca, trzecia po sterburcie, a czwarta za rufą.
Wokół Eskadry Bliźniaczych Słońc wszystkie inne eskadry myśliwców, fregaty,
niszczyciele, transportowce i wahadłowce zaczęły przyspieszać do prędkości bojowej.
Luke słyszał przez kanał operacyjny głos pułkownika Gavina Darklightera.
- Eskadra Łotrów do Borleias. Wróciliśmy. Skopaliśmy wam tyłki dwadzieścia lat
temu, teraz mamy zamiar zrobić to jeszcze raz.
Luke zaśmiał się cicho.
Zanim Eskadra Bliźniaczych Słońc osiągnęła granicę atmosfery, w jej kierunku
mknęły już ławice skoczków koralowych. Były nieco dłuższe niż X-wingi i inne my-
śliwce, ale o wiele masywniejsze. Stanowiły zwartą strukturę koralu yorik, zwężającą
się ku dziobowi, rozszerzającą ku rufie. Szorstka powłoka zdradzała ich organiczne
pochodzenie.
Luke stwierdził, że właściwie mogłyby być piękne. Te, które leciały im na spotka-
nie, i tamte dwa, które widzieli przy „Mon Mothmie", miały taką samą paletę barw -
pastelowej czerwieni i perłowego srebra, wijących się i przeplatających w skompliko-
wanym wzorze. Na dziobie, ukryty w niszy wyhodowanej w koralu, spoczywał okrągły
czerwonawy kształt dovin basala, stworzenia, którego siły grawitacyjne przeciągały
skoczka z jednego punktu w przestrzeni do drugiego oraz generowały pustki ochronne
pochłaniające zniszczenie jak tatooińska bantha wodę. Na górnej powierzchni, tuż
przed miejscem, gdzie kadłub stateczku rozszerzał się najbardziej, znajdowało się skle-
pienie kabiny, dla odmiany zabarwione na niebiesko.
Ich piękno było jednak mało ważne. Natychmiast, jak tylko znalazły się w zasięgu,
otwarły do nich ogień z dział plazmowych, form życia plujących przegrzaną materią,
która była w stanie przeżreć powłokę myśliwca.
- Rozwinąć się i walczyć, chronić transportowiec - rozkazał Luke i sam wykonał
rozkaz. Zawirował w szybkiej spirali w kierunku planety i otworzył ogień, Ucząc na to,
że jego towarzysze pójdą za nim, by strzelać z przesunięciem fazy i w inne części
skoczka tak, aby przeciążyć i zdezorientować dovin basala. Tym razem stworzenie
chroniące jego cel przechwyciło strzał Mary, oddany nieco poniżej osi statku, ale nie
zdołało tak szybko odwrócić pustki, aby wchłonąć również strzały Luke'a i Corrana,
które rozdarły koral wokół kabiny pilota.
Nie, nie cztery. Osiem. Strzał Luke'a, skierowany na sterburtę statku, nigdy nie do-
tarł do celu, przed nimi pojawiła się czerń, zniekształcając przestrzeń wokół energii
niczym gigantyczne szkło powiększające i wciągając ogień laserów do wnętrza. Cztery
lance energii po prostu wygięły się i znikły. Lecz strzał Mary, wycelowany na bakburtę,
trafił skoczka w chwilę po zniknięciu strzałów Luke'a. Zaśmiał się; z pewnością Mara
monitorowała go Mocą tak samo, jak on ją. Inaczej nie mogłaby tak dokładnie wyliczyć
czasu strzału. Jej lasery darły powłokę nieprzyjacielskiego statku, dopóki odkształcenie
znów się nie pojawiło i teraz to Luke strzelał, odłupując kawałki rufy skoczka. Corran
dołączył do nich. Podobny do koralu materiał, z którego wykonano statek, przegrzał się
i lasery przeorały powłokę czerwonymi smugami.
Luke skierował swojego X-winga w manewry unikowe, kierując się to w tył, to w
przód, w górę i w dół, niczym latający owad. Widział, że jego cel kontratakuje jarzą-
cym się pociskiem wystrzelonym z lufy działa plazmowego. Błysk przemknął po lewej,
zbyt odległy, by mógł być groźny dla niego samego, Mary lub Corrana. Od strony
eskadry również nie było słychać okrzyków strachu; żaden z punktów przedstawiający
statki Nowej Republiki nie zniknął nagle i tragicznie z tablicy czujników.
- Nie dają się wciągnąć w walkę - odezwała się „Bliźniacze Słońca Jedenaście",
kobieta z Commenor imieniem Tilath Keer. - Zwrot do pogoni.
Luke ujrzał, jak świetlne punkciki „Bliźniaczych Słońc Cztery", „Pięć" i „Sześć",
a także „Dziesięć", „Jedenaście" i „Dwanaście" zrobiły zwrot w ślad za skoczkami, w
kierunku „Mon Mothmy".
Poczuł lekkie łaskotanie; nie wiadomo, czy było to ostrzeżenie Mocy, czy do-
świadczenie wielu lat walki.
- Brak zezwolenia, zawracać - rozkazał. - Nie atakować. Bliźniacze Słońca, powrót
na oryginalny kurs, do formacji przy „Rekordowym Czasie". „Mon Mothma", te skocz-
ki należą do ciebie.
- Zrozumiałem, „Bliźniak Jeden".
Luke zwrócił się znów w kierunku Borleias i zobaczył, jak jego piloci zaprzestają
pościgu za skoczkami i manewrują, by dołączyć do eskadry. Zaledwie przestrzeń wokół
skoczków oczyściła się z myśliwców, lasery „Mon Mothmy" plunęły ogniem. Jeden ze
skoczków został zniszczony natychmiast, bo jego dovin basal nie był w stanie wchło-
nąć całej energii; w jednej sekundzie zmienił się w chmurę jarzących się, stopionych
cząstek nie większych od paznokcia. Drugi, prawdopodobnie bardziej wprawiony w
pochłanianiu niszczycielskiej energii przy użyciu pustki, wytrzymał atak i wirując w
niekontrolowanym młynku, odleciał w dal, nie stanowiąc już zagrożenia dla niszczycie-
la.
Luke potrząsnął głową nad bezsensownym poświęceniem Yuuzhan Vongów i nad
smutnym marnotrawstwem życia i sformował myśliwce w szyk klinowy przed dziobem
„Rekordowego Czasu".
„Rekordowy Czas" był opancerzonym transportowcem wojskowym. Miał ponad
sto siedemdziesiąt metrów długości i dwie pękate główne komory; jedna, większa, mie-
ściła mostek i kajuty personelu, a mniejsza - silniki. Obie były połączone wąską rurą,
dzięki czemu statek wyglądał bardzo delikatnie, niezwykle krucho. Lecz jego właściciel
[ Pobierz całość w formacie PDF ]