Sayers Dorothy Leigh - Kat poszedł na urlop, !!! 2. Do czytania, !!!. !.Kryminał i sensacja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dorothy Leigh
Sayers
Kat poszedł na
urlop
Przełożył z angielskiego
Robert Stiller
Iskry - Warszawa ■ 1987
Człowiek, który znał sposób
Chyba po raz dwudziesty, odkąd pociąg wyjechał z Carlisle, Pender,
podnosząc oczy znad
Morderstwa na plebanii,
napotkał wzrok pasażera siedzącego
naprzeciw.
Zmarszczył się z lekka. Irytowało go, że towarzysz podróży tak bacznie rnu się
przygląda i do tego z ledwie dostrzegalnym, sardonicznym uśmieszkiem. Tym
bardziej zaś irytowało go, że daje się tak wyprowadzać z równowagi tym
uśmieszkiem i tym wpatrywaniem się. Znów się przymusił do lektury, z mocnym
postanowieniem, że się skoncentruje na problemie zamordowanego w bibliotece
proboszcza. Niestety była to fabuła z kategorii (tych akademickich, gdzie wszystkie
co ciekawsze wydarzenia upchane są iw pierwszym rozdziale, a potem już tylko
długa seria dedukcji prowadzi do 'naukowego rozwiązania w ostatnim. Wątła nić
zainteresowania, z trudem wysnuta na kołowrotku rozumującego mózgu Pendera,
urwała się. Dwa razy musiał się cofać dla sprawdzenia szczegółów, przeoczonych w
lekturze. Wreszcie uświadomił sobie, że oczy jego przebrnęły bite trzy stronice
wywodów, kompletnie nic nie przekazawszy do umysłu. W ogóle już nie myślał o
zamordowanym proboszczu: za to coraz intensywniej uświadamiał sobie twarz
pasażera z przeciwka. Co za dziwna twarz! pomyślał Pender.
W jej rysach nie było właściwie nic nadzwyczajnego; Pendera niepokoił jej
wyraz. Była to twarz skryta, twarz kogoś wiedzącego mnóstwo rzeczy na czyjąś
niekorzyść. Usta lekko skrzywione i silnie wgłębione w kącikach, jakby pełne
tajonej satysfakcji. Oczy niesamowicie błyskały zza szkieł nieoprawnych binokli;
ale to wrażenie mogło być spowodowane odbijaniem się światła. Pender zastanawiał
się, kim ten człowiek może być z zawodu? Ubrany w ciemny garnitur, płaszcz od
deszczu i sfatygowany miękki kapelusz, mógł mieć około czterdziestki.
Pender niepotrzebnie odchrząknął i usadowił się głębiej w rogu, unosząc
kryminał na wysokość twarzy, jakby się nim odgradzał. Okazało się to gorzej niż
bezużyteczne! Odniósł wrażenie, że mężczyzna przejrzał jego manewr i skrycie się
nim ubawił. Chciało mu się pokręcić na siedzeniu, ale odczuł niejasno, że byłoby to
swego rodzaju triumfem dla przeciwnika. Skrępowany tym, siedział tak sztywno, że
skupienie uwagi na książce stało się fizyczną
niemożliwością.
Pociąg miał się teraz zatrzymać dopiero w Rugby i nie było szansy, że jakiś
pasażer wejdzie z korytarza i przerwie tę niemiłą
solitude a deux.
Coś jednak
trzeba zrobić. Milczenie trwało już tak długo, że każda uwaga, choćby najbłahsza,
rozległaby się — tak odczuwał to Pender — w napiętej atmosferze jak przeraźliwy
terkot budzika. Oczywiście mógłby wyjść na korytarz i nie wrócić, ale w ten
sposób przyznałby się do klęski. Opuściwszy w dół
Morderstwo na plebanii
Pender znów napotkał wzrok tego z przeciwka.
—
Znudziło się panu? — spytał mężczyzna.
—
Nocna podróż jest zawsze trochę nudna — odpowiedział Pender, trochę z
ulgą, a trochę niechętnie. — Może pan ma ochotę poczytać?
Wyjął z teczki
Zdradziecki spinacz
i podał mu z nadzieją. Tamten spojrzał j na
tytuł i potrząsnął głową.
—
Bardzo panu dziękuję — odparł — ale nie czytuję kryminałów. One 1 są
takie... nieadekwatne, nie uważa pan?
—
Może brak im trochę rysunku charakterów i ludzkiego podejścia,
owszem
— przyznał Pender — ale do pociągu...
—
Nie to miałem na myśli — rzekł tamten. — Ludzki aspekt zupełnie mnie
nie obchodzi. Ale wszyscy ci mordercy są tacy nieudolni... mnie to po prostu
nudzi.
—
Och, czy ja wiem — rzekł Pender. — Jednak są na ogól sprytniejsi i o
wiele bardziej pomysłowi od morderców, jakich spotykamy w rzeczywistości.
—
Od tych morderców, którzy zostają wykryci, owszem — zgodził się
tamten.
—
Nawet i ci sobie nieraz całkiem nieźle radzili, zanim ich złapano —
sprzeciwił się Pender. — Na przykład Crippen: w ogóle by go nie złapali, gdyby
nie to, że stracił głowę i uciekł do Ameryki. George Joseph Smith też załatwił co
najmniej dwie narzeczone, zanim się w to wmieszały los i prasa brukowa.
—
Owszem — rzekł tamten — ale jakież to było niezdarne: te zawiłe
kombinacje, te kłamstwa, tyle różnych przyborów. Wszystko to niepotrzebne.
—
Co też pan opowiada! — zaprotestował Pender. — Przecież nie
spodziewa się pan, że można kogoś zamordować i wykręcić się z tego tak lekko,
jakby groch wyłuskać.
—
A! — powiedział pasażer. — Tak pan uważa?
Pender spodziewał się, że usłyszy coś więcej, ale. się nie doczekał.
Mężczyzna odchylił się na oparcie i siedział, uśmiechając się po swojemu do
sufitu: jakby uznał, że nie warto już kontynuować rozmowy. Wzrok Pendera, gdy
znów sięgał po książkę, przyciągnęły dłonie tego człowieka: białe i o
zadziwiająco długich palcach. Patrzył, jak te palce postukują łagodnie o kolana —
potem zdecydowanie odwrócił kartkę — a potem znów odłożył książkę i
zagadnął:
— Jeśli to takie łatwe, to ciekawe, jak pan zabrałby się do popełnienia
morderstwa?
- Ja? — odparł mężczyzna. Odblask na binoklach sprawił, że dla Pendera
oczy jego były całkiem niewidoczne, ale w głosie dosłyszał lekkie rozbawienie.
— Ja to co innego. Ja bym się w ogóle nie namyślał.
—
Dlaczego?
—
Bo ja akurat wiem, jak to zrobić.
—
Czyżby? — mruknął wyzywająco Pender.
—
Och, tak. Przecież to nic trudnego.
—
Skąd ta pewność? Chyba pan nie próbował?
—
Tu nie ma co próbować — odparł mężczyzna. — W mojej metodzie nie
może być żadnych niespodzianek. Właśnie na tym polega jej wdzięk.
—
To łatwo powiedzieć — odrzekł Pender. -- Na czymże polega ta cudowna
metoda?
—
Chyba" się pan nie spodziewa, że powiem? — odparł tamten, znów
kierując spojrzenie na Pendera. — To mogłoby się okazać niebezpieczne.
Wprawdzie wygląda pan nieszkodliwie, ale któż wyglądał bardziej nieszkodliwie
niż Crippen? Nikomu nie można powierzyć
absolutnej
władzy nad życiem innych.
—
Brednie! — zawołał Pender. — Mnie by do głowy nie przyszło, żeby
kogoś mordować.
—
Przyszłoby, jeszcze jak! — odpowiedział tamten. — Gdyby tylko pan
naprawdę był przekonany, że to bezpieczne. Każdy by zrobił to samo. A po co te
kolosalne, sztuczne przeszkody, jakimi morderstwo obudowane zostało przez
Kościół i prawo? Ponieważ jest to zbrodnia dla każdego, powszechna i tak
naturalna jak oddychanie.
—
Ależ to śmieszne! — krzyknął gorączkując się Pender.
—
Tak pan uważa? Większość ludzi tak by odpowiedziała. Ale ja nie
polegałbym na tym. Biorąc pod uwagę, że siarczan tanatolu można kupić za dwa
pensy w każdej aptece.
—
Czego siarczan? — zapytał ostro Pender.
—
A! pan myśli, że ja się wygadałem? No tak, trzeba zmieszać to i jeszcze
parę składników, a wszystkie równie pospolite i tanie. Za dziewięć pensów można
wyprodukować tyle trucizny, że wystarczyłoby na wytrucie całej Rady Ministrów:
a tego chyba nawet pan by nie uważał za zbrodnię? Ale oczywiście nie
załatwiałoby się wszystkich naraz: mogłoby to dziwnie wyglądać, gdyby tak od
jednego razu wszyscy padli trupem w kąpieli.
—
A dlaczego w kąpieli?
—
Bo tak właśnie by ich dopadło. Widzi pan, ten środek skutkuje pod
działaniem gorącej wody. W okresie od paru godzin do kilku dni po
zaaplikowaniu. Chodzi tu o bardzo prostą reakcję chemiczną, której analiza nie
wykryje. Wygląda to po prostu na atak serca.
Pender wpatrywał się w niego niepewnie. Nie podobał mu się ten uśmiech,
nie tylko wzgardliwy, ale i zadowolony z siebie, pełen złośliwej satysfakcji i
jakby triumfu. Nie potrafiłby go określić.
—
A wie pan — ciągnął mężczyzna, z namysłem dobywając z kieszeni fajkę
i biorąc się do jej nabijania — to dziwne, jak często się czyta, że kogoś znaleźli
nieżywego w wannie. To musi być bardzo częsty przypadek. Aż pokusa ogarnia.
W końcu morderstwo ma w sobie coś urzekającego. To wciąga... wie pan,
wyobrażam sobie, że musi wciągać.
—
Chyba tak — odpowiedział Pender.
—
Na przykład Palmer. Gesina Gottfried. Armstrong. Nie, ja bym tego
sposobu nie powierzył nikomu... nawet takiemu cnotliwemu młodzieńcowi jak
pan.
Długie białe palce zdecydowanie ubiły tytoń w fajce i pstryknęły zapałką.
—
A co z panem? — zirytował się Pender. (Nikt nie lubi, żeby nazywać go
cnotliwym młodzieńcem.) — Skoro już nie można polegać na nikim...
—
To i na mnie też, co? — podchwycił mężczyzna. — Fakt, ale na to już nie
ma rady, prawda? Znam ten sposób i nie mogę go z powrotem odeznać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]