SZ056. James Julia - Naszyjnik z ...

SZ056. James Julia - Naszyjnik z szmaragdów, Książki - Literatura piękna, Światowe Życie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Strumyki wody szemrały cichutko pośród gra­
nitowych głazów, tworzących fontannę przed oka­
załym budynkiem. Nagły poryw wiatru ochłodził
twarz Rachel wilgotną mgiełką. Potrzebowała
ochłody. Ściśle mówiąc, chłodnego podejścia do
sprawy i trzeźwego umysłu, pełnej koncentracji
dla osiągnięcia zamierzonego celu. Gdyby zaczęła
rozważać swoją decyzję, gdyby dopuściła do głosu
uczucia, nie odważyłaby się zrealizować szaleń­
czego zamysłu. Kolejny podmuch wiatru przyniósł
nowy obłoczek mgły z następnej, przemyślnie
zaprojektowanej kaskady. Już tylko kilka kroków
dzieliło ją od najokazalszego z biurowców koncer­
nu Farneste Industriale - jednego z najpotężniej­
szych przedsiębiorstw w Europie. Siedzibę firmy
zlokalizowano wśród zieleni, na obrzeżach Chis-
wick, najstarszej willowej dzielnicy Londynu, nie­
daleko lotniska Heathrow i autostrady.
Rachel kroczyła w butach na wysokich obca­
sach, swobodnym krokiem, lekko kołysząc bio­
drami. Tylko ona jedna wiedziała, jak wiele kosz­
towało wypracowanie tej swobody. Przygotowa­
nia do wizyty zajęły jej ponad dwie godziny.
6
JULIA JAMES
NASZYJNIK ZE SZMARAGDÓW
7
Nałożyła na twarz dyskretny makijaż, pomalowała
paznokcie, starannie upięła jasne włosy. Obcisła
spódniczka w kolorze lawendy opinała smukłe
biodra. Dopasowany żakiet z satynowymi lamów-
kami podkreślał szczupłą talię. Ponad dwa tygo­
dnie szukała pantofelków i torebki w identycznym
odcieniu. Odwiedziła wszystkie butiki od Chelsea
poprzez Bond Street aż do Kensington, żeby ele­
gancko wyglądać.
Człowiek, którego odwiedzała, nawet nie spoj­
rzałby na osobę pozbawioną klasy. Już raz zbłaź-
niła się przed nim w żałosny, upokarzający sposób.
Przysięgła sobie, że tym razem zaprezentuje dos­
konały styl, dotrzyma kroku najwspanialszym ko­
bietom, które go otaczają. Efekt nie budził naj­
mniejszych zastrzeżeń. Matka powiedziałaby, że
wygląda szykownie. Co nie oznaczało, że wzbudzi
zainteresowanie. Nie znała gustów przyszłego roz­
mówcy. Ani też nie zamierzała go olśnić. Przynaj­
mniej tak sobie wmawiała. Jakiekolwiek emocje
osłabiłyby jej wolę i przeszkodziłyby osiągnąć
zamierzony cel. Mimo wszystko przez cały czas
czuła przykry ucisk w okolicy serca. Weszła do
środka. Kiedy usłyszała za plecami szmer zasuwa­
nych automatycznych drzwi, poczuła się jak w pu­
łapce. Chociaż nie powinna. Nie przyszła po pro­
śbie, tylko po to, żeby złożyć propozycję transak­
cji, korzystnej dla obydwu stron. Zdecydowanym
krokiem przemierzyła olbrzymi hol, wyłożony
marmurową posadzką. Podeszła do półkolistego
kontuaru recepcji. Obok niego umieszczono kolej­
ny wodotrysk w formie kamiennego bloku. Spły­
wająca po nim gładka ściana wody przyjemnie
odświeżała powietrze. Elegancko ubrana recep­
cjonistka posłała jej uprzejme, pytające spojrzenie.
Rachel zacisnęła palce na pasku torebki.
- Chciałabym zobaczyć się z panem Farneste
- powiedziała starannie modulowanym, pozornie
spokojnym głosem.
- Pani godność? - Urzędniczka sięgnęła po
kalendarz spotkań.
- Rachel Vaile.
Kobieta zmarszczyła brwi.
- Przykro mi, to raczej niemożliwe.
- Proszę zadzwonić i zaanonsować moją wizy­
tę. Pan Farneste z pewnością mnie przyjmie - od­
parła Rachel, pozornie niewzruszona.
Zachowanie spokoju kosztowało ją wiele wysił­
ku. Udawała, że nie widzi niepewnego spojrzenia
tamtej.
Wyobrażasz sobie, panienko, że jedna z ko­
chanek szefa szuka okazji do spotkania, myślała
z kwaśnym uśmiechem. Zastanawiasz się tylko,
aktualna czy była? Albo też już otrzymałaś in­
strukcję, żeby mnie nie wpuszczać pod żadnym
pozorem.
Dokładnie znała obowiązującą procedurę, wie­
działa, jak trudno dostać się przed oblicze prezesa
8
JULIA JAMES
NASZYJNIK ZE SZMARAGDÓW
9
wielkiego koncernu. Przygryzła wargi, gdy recep­
cjonistka sięgnęła po słuchawkę. Czekała na wynik
rozmowy jak na wyrok.
- Pani Walters, w recepcji czeka panna Rachel
Vaile. Niè znalazłam jej nazwiska w książce...
Tak, rozumiem, dziękuję.
Wyraz twarzy urzędniczki wyraźnie mówił, ja­
ką odpowiedź otrzymała. Zanim odłożyła słuchaw­
kę, Rachel wyrwała ją z jej rąk.
- Proszę przekazać szefowi, że posiadam coś,
co sobie wyjątkowo ceni - oznajmiła zdecydowa­
nym tonem. - Zamierzam mu to zaoferować. Za
trzy minuty wyjdę z budynku. Propozycja będzie
już nieaktualna. Dziękuję, do widzenia. - Wręczy­
ła słuchawkę zdumionej kobiecie za kontuarem.
- Tam poczekam. - Wskazała ruchem głowy kilka
foteli obitych białą skórą po drugiej stronie holu.
Spojrzała znacząco na zegarek, potem odeszła
zdecydowanym krokiem. Usiadła przy stoliku,
wybrała jedno spośród starannie ułożonych czaso­
pism i zaczęła czytać.
Minęły dokładnie dwie minuty i pięćdziesiąt
sekund. Zadzwonił telefon. Rachel nie przerwała
czytania. Trzydzieści sekund później recepcjonist­
ka stanęła na wprost niej. Na jej twarzy malowało
się bezgraniczne zdumienie.
- Pani Walters prosi do biura.
Rachel wjechała windą na górę. Pokryte war­
stewką polerowanego brązu ściany kabiny nada-
wały jej odbiciu mroczny koloryt. Na piętrze powi­
tała ją zadbana kobieta w średnim wieku.
- Tędy, proszę - powiedziała z nieprzeniknio­
nym wyrazem twarzy.
Rachel skinęła głową. Podążyła za panią Walters
długim korytarzem, wyłożonym kremowym dywa­
nem. Po drodze mijały monumentalne, abstrakcyjne
rzeźby, jakby zaprojektowane w tym celu, żeby
wystraszyć intruzów. Rachel z trudem przełamywa­
ła onieśmielenie. Nie przyszła przecież przeszka­
dzać w pracy tylko załatwić interes. Ani mniej, ani
więcej. Przeszły obok kolejnej recepcji na piętrze,
a następnie przez sekretariat w kierunku dwóch par
drzwi z drewna orzecha włoskiego. Pani Walters
delikatnie zapukała do jednych z nich. Otworzyła je
i zaanonsowała przybycie panny Vaile. Rachel
z kamienną twarzą weszła do środka.
Vito Farneste wyglądał równie wspaniale, jak
siedem lat temu. Czas nie zatarł jego urody. Regu­
larne rysy twarzy z prostym nosem, ostro zaryso­
wanym podbródkiem i wysokimi, jakby wyrzeź­
bionymi kośćmi policzkowymi przypominały ob­
licze klasycznej rzeźby. Miał błyszczące, smoliste
włosy, przepastne, okolone długimi rzęsami oczy,
i wspaniałe, zmysłowe usta. Rachel nie znajdowała
dla niego bardziej stosownego określenia niż „pięk­
ny". Jak pokusa, jak zły anioł grzechu. Siedział
w swobodnej pozycji, wygodnie rozparty na krześ­
le. Oliwkowa skóra dłoni kontrastowała zarówno
10
JULIA JAMES
NASZYJNIK ZE SZMARAGDÓW
11
z czernią hebanowego biurka, jak i ze śnieżnobia­
łym mankietem koszuli. Druga ręka o długich,
smukłych palcach spoczywała na poręczy fotela.
Na widok nowo przybyłej nie wykonał żadnego
ruchu. W posągowej twarzy nie drgnął nawet jeden
mięsień. Kiedy pani Walters zamknęła za sobą
drzwi, obrzucił Rachel lekceważącym spojrze­
niem spod rzęs. Milczał, lecz w jej uszach wciąż
brzmiały słowa, którymi powitał ją przy pierw­
szym spotkaniu jedenaście lat temu.
Miała wtedy czternaście lat. Była wysokim,
chudym, niezręcznym podlotkiem o banalnych
rysach twarzy. Planowała wyjechać na dwa tygo­
dnie wakacji do przyjaciółki. W ostatniej chwili
Jenny zachorowała na zakaźną chorobę. Jej ro­
dzice odwołali zaproszenie. Szkoła powiadomiła
matkę, która przysłała Rachel bilet do Włoch.
Nie chciała jechać. Wiedziała, że nie będzie mile
widziana; zawdzięczała zaproszenie tylko zbie­
gowi okoliczności. Od kiedy Enrico Farneste za­
brał matkę Rachel do swojej ojczyzny, otwarcie
unikała kontaktów z córką. Przyjeżdżała do Lon­
dynu raz w roku na jeden tydzień wakacji. Z nie­
cierpliwością liczyła dni do wyjazdu, po czym
z ulgą wracała do mężczyzny swojego życia.
Poza nim dla Arlene Graham nie liczyło się nic
i nikt. Enrico umieścił ją w willi na klifowym
Wybrzeżu Liguryjskim niedaleko głównej siedzi­
by swojego przedsiębiorstwa.
Mimo wcześniejszych oporów piękno okolicy
wprawiło młodziutką dziewczynę w absolutny za­
chwyt. Nigdy wcześniej nie zwiedzała krajów
śródziemnomorskich. Kierowca zawiózł ją z lot­
niska prosto do rezydencji. Zastała tam jedynie
gosposię, która mówiła tylko po włosku. Na pod­
jeździe zauważyła smukłe, czerwone auto. Zosta­
wiła bagaże w pokoju i zaraz wskoczyła do basenu,
umieszczonego na najniższym tarasie ogrodu. Ką­
piel w ciepłej, lazurowej wodzie sprawiła jej wiel­
ką przyjemność. Po pokonaniu dwunastu długości
basenu przystanęła, żeby wyrównać oddech. Prze­
tarła oczy, rozejrzała się i spostrzegła, że nie jest
sama.
Wysoki, smukły młodzieniec w wieku około
dziewiętnastu czy dwudziestu lat stał na tarasie.
Wyglądał na Włocha. Po kilku sekundach ruszył
w dół po schodach. Poruszał się z taką gracją,
że Rachel zaparło dech z zachwytu. Nosił do­
skonale skrojone kremowe spodnie i koszulę bez
kołnierzyka z podwiniętymi rękawami w tym
samym kolorze. Na ramiona zarzucił jasny pu­
lower. W ciemnych okularach wyglądał jak gwia­
zdor z plakatu. Rachel w życiu nie widziała pięk­
niejszej twarzy. Przystanął dwa metry od brzegu
basenu. Rachel stała jak skamieniała z oczami
utkwionymi w nieziemskie zjawisko. Nie widziała
jego oczu, lecz przysięgłaby, że patrzy na nią
z mieszaniną lekceważenia i niechęci. Wyczuwała
12
JULIA JAMES
NASZYJNIK ZE SZMARAGDÓW
13
w nim pewność siebie, jaką daje nie tylko uroda,
lecz również duże pieniądze i wysoka pozycja
społeczna. Z pewnością każda kobieta zrobiłaby
wszystko, żeby zwrócił na nią uwagę.
Tymczasem olśniewający młodzieniec nie od­
rywał od niej wzroku. Była skrępowana, że widzi
ją w samym kostiumie. Przypomniała sobie wszyst­
kie ostrzeżenia gospodyni na temat swobodnych
obyczajów młodych Włochów. Jej uwiedzenie
raczej nie groziło. Nie zyskała jeszcze kobiecych
kształtów. Za to regularne uprawianie sportu zbyt
mocno rozwinęło mięśnie ramion. Własne rysy
twarzy uważała za pospolite. On najprawdopodob­
niej też. Świadczyła o tym jego znudzona mina.
Tacy jak on spotykają się wyłącznie z pięknymi
i bogatymi kobietami z pierwszych stron gazet,
pomyślała. Gdyby nie przypadkowe spotkanie,
nawet nie zauważyłby istnienia chudej nastolatki.
Wyglądało na to, że nieznajomy jest tu u siebie,
a ją uznał za intruza. Patrzył na nią bez słowa,
jakby czekał, aż się przedstawi, co jeszcze potę­
gowało jej zażenowanie. Pewnie myślał, że jakaś
niegrzeczna dziewczynka wkradła się przez płot
na cudzą posiadłość, żeby popływać w basenie
pod nieobecność gospodarzy. Należało wyjaśnić
nieporozumienie. Uniosła rękę w geście pozdro­
wienia.
- Cześć, pewnie nie wiesz, kim jestem - wy­
krztusiła.
Uświadomiła sobie, że używa ojczystego języ­
ka, którego rozmówca wcale nie musi znać.
- Wiem aż za dobrze - odparł. Mówił doskona­
le po angielsku. - Bękartem kochanki mojego ojca.
Ledwie słyszalny, miękki akcent nie złagodził
w najmniejszym stopniu wydźwięku obelgi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl