Sandemo Margit - 08 - Droga za zachód, Książki, Margit Sandemo, Saga o czarnoksiężniku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margit Sandemo
Droga na zachód
Saga o czarnoksiężniku 8
(Ritted mot väster)
Data wydania oryginalnego 1993
Data wydania polskiego 1996
STRESZCZENIE
Dwunastoletni Dolg, bardziej elf niż człowiek, obdarzony został niezwykłymi,
nadprzyrodzonymi zdolnościami. Jest synem Móriego, czarnoksiężnika z Islandii, i
Norweżki Tiril, córki austriackiej księżnej Theresy. Dolg ma dwoje młodszego
rodzeństwa, Taran i Villemanna. Najlepszym przyjacielem rodziny jest Erling
Müller, kupiec z Bergen. Bardzo ważna postać to pies Nero. Rodzinie towarzyszy
także grupa duchów i sił przyrody, które Móri przywiódł z Innego Świata, kiedy to
ośmielił się przekroczyć granice tego, co człowiekowi zakazane.
Wszyscy oni przypadkiem stali się wrogami założonego przed wiekami
tajemniczego i złego zakonu rycerskiego, którego wielkim mistrzem jest kardynał
von Graben. Celem braci jest odnalezienie Świętego Słońca, złocistej kuli; jej
pochodzenia rodzina Tiril z wolna zaczyna się domyślać.
Tiril więziona jest przez braci zakonnych w zamku w Pirenejach. Rycerze za
pomocą wymyślnych tortur postanowili wydobyć wszelkie znane jej informacje
związane ze Świętym Słońcem. Najbliżsi Tiril wyruszyli jej na ratunek.
Dolg wykorzystując moc niebieskiego kamienia zdołał przywrócić do życia swego
ojca, Móriego, którego usiłowali zgładzić rycerze Zakonu Świętego Słońca.
Przyjaciele wiedzą teraz, że na początku istniały trzy szlachetne kamienie:
niebieski, czerwony i samo Święte Słońce.
Nie wiedzą jednak, że gwardziści kardynała zaczaili się w lesie w okolicy Sankt
Gallen w Szwajcarii z postanowieniem zgładzenia całej ich grupy. Zmierzają
wprost w zasadzkÄ™.
Rozdział 1
1
Z powozu schowanego wśród drzew kardynał von Graben ze źle skrywaną
radością przyglądał się swoim ludziom, wyczekującym na znienawidzonych
wrogów.
Upływające lata nie obeszły się z von Grabenem zbyt łaskawie.
Dłonie o starczo bladych paznokciach i obrzmiałych stawach mocno zaciskały się
na poręczy przy drzwiczkach karety. Oczy zapadły się głęboko w czaszkę, spod
wpółprzymkniętych powiek prawie nie było ich widać. Zdawało się, że wystające
kości policzkowe i szczęki z długimi pożółkłymi zębami przebiją skórę, jak u
człowieka nie żyjącego już od dłuższego czasu. Właściwie nie było to dalekie od
prawdy, Wielki Mistrz Zakonu przekroczył już bowiem naturalną długość życia.
Nieznacznie wprawdzie, lecz nie da się ukryć, że znajomość magii pomogła mu w
pewnym stopniu przezwyciężyć naturę.
Ważniejsze ponad wszystko było dla niego utrzymanie się przy życiu do czasu
odszukania Świętego Słońca.
Teraz właśnie możliwość przedłużenia ziemskiej egzystencji znalazła się w
zasięgu ręki, dlatego też zapadnięte oczy kardynała rozgorzały blaskiem.
Nareszcie raz na zawsze rozprawi się z tą irytującą rodziną, myślał triumfalnie.
Błękitny kamień będzie należeć do niego. Dzięki szafirowi przeżyje jeszcze kilka
lat, tyle, ile potrzeba na odnalezienie Świętego Słońca. To konieczne, absolutnie
konieczne, bo przecież tylko on jest godzien je mieć. Wszyscy członkowie Zakonu
o tym wiedzieli, choć nie chcieli się do tego przyznać. Oni także pożądają Słońca,
myślał kardynał z pogardą, ale im, tej bandzie bezrozumnych głupców, to się nie
uda. Przydali mu się jednak, pomogli w zebraniu pozostałych na świecie
okruchów informacji na temat Słońca. Czyżby sądzili, że należy im się za to
nagroda?
A dlaczego niby miałoby tak być? Na cóż Wielkiemu Mistrzowi bracia zakonni,
kiedy już odnajdzie Słońce?
Nozdrza zadrżały mu z gniewu. Nos von Grabena zawsze był cienki i wydłużony,
a ponieważ nos i uszy człowieka nie przestają rosnąć przez całe życie, twarz
2
kardynała sprawiała wrażenie nieprawdopodobnie wprost długiej i wąskiej, a w
jego mniemaniu odznaczała się niezwykłą szlachetnością. Uszu, wielkich jak
wachlarze, nie zdołały przesłonić kępki stalowosiwych włosów.
Teraz jednak najważniejszy był szafir, ów cudowny niebieski kamień, który zdołał
przywrócić życie czarnoksiężnikowi Móriemu. Wyciągnął też jednego z
podwładnych Zakonu z bagniska i dokonał wielu innych cudów.
Już niedługo kamień należeć będzie do von Grabena...
Jego żołnierze otrzymali rozkaz zabicia grupy podróżników i przyprowadzenia do
niego tylko chłopca. Kardynał nie mógł sobie przypomnieć, czy polecił im wziąć go
żywcem, pamięć zaczęła mu szwankować, lecz marny los tego, kto ośmieliłby się
to zauważyć! Najważniejsze, aby nie dotykali rzeczy dzieciaka, nie wolno wszak
dopuścić, aby znaleźli szafir. Szafir należał przecież tylko i wyłącznie do niego, do
Wielkiego Mistrza!
Dlaczego to nie on lub ktoś z jego Zakonu odnalazł bezcenny kamień? Dlaczego
udało się to paskudnemu pomiotowi czarnoksiężnika? Twierdzono wszak, że
chłopiec nie jest ludzką istotą.
I jak to się stało, że nikt wcześniej nie natrafił na szafir? Gdzie był przez wszystkie
stulecia? Wszak to ludzkie ręce musiały go oszlifować, nadać idealny kształt kuli.
Podobno kamień był olbrzymi, powiadano, że ledwie mieści się w dłoniach.
Doskonały, bez żadnej skazy.
Kardynał musi go mieć!
Grymas oburzenia wykrzywił długą twarz. Biskup Engelbert wiedział o istnieniu
dwóch innych kamieni, czerwonego i niebieskiego, w dzieciństwie usłyszał o nich
od Habsburgów. Nie pamiętał o tym jednak, przypomniał sobie dopiero niedawno,
zaledwie przed kilkoma dniami!
Cóż za dureń z tego Engelberta, kardynał stanowczo zbyt długo osłaniał bratanka.
Na szczęście biskup przestał się już liczyć. Okrył się niesławą, doznał
upokorzenia, cesarz odebrał mu tytuł. Kardynał von Graben nie mógł się
3
przyznawać do bliskiej znajomości z takim człowiekiem, więc i on odciął się od
zdegradowanego biskupa.
Wśród mężczyzn przy drodze zapanował niepokój.
Wróg się zbliżał. Kardynał usiadł wygodniej, sprawdził, czy pozostaje niewidoczny
z drogi, i wytężył jastrzębie oczy.
Rozdział 2
Niepokój od pewnego czasu dręczący Móriego przybrał na sile.
Przemierzali lesiste pustkowia, w które nie zapuściłby się nikt przy zdrowych
zmysłach, nawet by ich zaatakować. A jednak Dolg także odczuwał
podenerwowanie, Móri poznał to po czarnych oczach syna czujnie badających
okolicÄ™.
Czarnoksiężnik z wielką ulgą przyjął fakt, że Taran i Villemann zawrócili razem z
nieszczęśliwymi dziećmi von Virneburg, służącym i pokojówką Edith. Przynajmniej
o nich nie musiał się martwić.
Przyjrzał się swoim towarzyszom. Theresa i Erling jechali oczywiście obok siebie.
Dwóch żołnierzy cesarza otwierało pochód, dwóch zamykało. Bernd i Siegbert,
wiejscy parobcy, zatopili się w rozmowie. Dolg starał się trzymać blisko Móriego, a
Nero sprawiedliwie obdzielał łaskami wszystkich uczestników wyprawy, biegając
po kolei od konia do konia. Najchętniej jednak, jak przystało prawdziwemu psu -
przewodnikowi, trzymał się z przodu.
Grupa skurczyła się więc do dziesięciu osób, ale zawróciło czworo najsłabszych i
pozostali tylko najsilniejsi. Bez wątpienia jednak Theresę i Dolga należało chronić,
choć oboje bardzo chcieli uczestniczyć we wszystkim.
Cóż za okropnie ponury las! Światło dnia ledwie prześwitywało przez ciężkie,
gęste korony drzew.
- Odnoszę wrażenie, że śledzą nas zmrużone oczy złych istot, ukrytych w głębi
lasu - powiedział Dolg.
- Trochę przesadzasz - uśmiechnął się Móri. - Choć i ja nie mam ochoty
zapuszczać się między drzewa. To zresztą byłoby trudne, straszny tu gąszcz.
4
Masz jednak rację, gdzieś w pobliżu czai się zło. Przypuszczam jednak, że ono
płynie od ludzi.
Ludzie, tutaj? Na jakiej podstawie tak sądził? Od wielu już godzin nie spotkali
żadnego domostwa.
Dolg jednak nie miał wątpliwości, przytaknął z powagą.
Dziecięcej duszy nie opuszczał niepokój. Chłopczyk rozejrzał się dookoła. Pnie
drzew zostały całkowicie oplecione liśćmi bluszczu, które przez lata utkały także
na ziemi gęsty dywan. Wraz z nieprzeniknioną gęstwiną gałęzi sprawiało to
niesamowite wrażenie.
Dolga znów ogarnęła ta niezwykła tęsknota za domem, której nigdy nie mógł w
pełni zrozumieć. Nie była to bowiem chęć powrotu do Theresenhof, które tak
bardzo kochał. A przecież innego domu nie znał. Z powodu ciągłych prześladowań
ze strony Zakonu Świętego Słońca musieli przebywać w pobliżu Theresenhof,
gdzie chroniła ich siła woli duchów, obejmująca niestety tylko najbliższą okolicę
dworu.
Po dwunastu latach Tiril, Móri i Erling odważyli się wypuścić poza ochronny mur, a
kardynał i jego Zakon natychmiast zaatakowali. Erlinga i Móriego szczęśliwie już
uratowano, lecz Tiril wciąż pozostawała w niewoli wroga.
Dolg często się zastanawiał, jaka to tęsknota nie przestaje go dręczyć. Za
Norwegią? Za Islandią? Nigdy wszak tam nie był. A może jego podświadomość
śniła o zupełnie innym miejscu, innej krainie?
Nero postawił uszy i warknął. Potem ze spuszczonym łbem wysunął się na przód
orszaku.
- Co się stało, Nero? - spytał jeden z żołnierzy, jadący na początku.
Pies przystanął. Odwrócił się i odpowiedział stłumionym, ostrzegawczym
piśnięciem.
Kapitan podniósł rękę na znak, że powinni się zatrzymać.
- Bardzo dobrze, Nero - pochwalił cicho, a ucieszony pies w odpowiedzi
kilkakrotnie machnął ogonem. - Musicie naładować broń - zwrócił się kapitan do
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]