SZ009. Field Sandra - Milioner i ...

SZ009. Field Sandra - Milioner i artystka, Książki - Literatura piękna, Światowe Życie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sandra Field
Milioner i artystka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Najgorsze, my´lała potem Jenessa Strathern, ˙e nic
jej nie ostrzegło, kiedy zadzwonił telefon tamtego po-
godnego majowego wieczoru. Nic nie kazało jej zig-
norowa´ dzwonka, nie podpowiedziało, by uciekła z do-
mu i ukryła si˛ w´r´ d hortensji. To tyle, je´li chodzi
o kobieca˛ intuicj˛.
Wła´nie sko´ czyła prac˛,bo´wiatłosłabło, a ko´ czyła
ju˙ obraz i nie chciała ryzykowa´ bł˛d´ w. Starła plamy
szkarłatu alizarynowego z palc´ w poplamiona˛ szmatka˛
i podniosłasłuchawk˛.
– Halo?
– Cze´´, Jen – odezwał si
˛
głos jej brata. – Masz
chwil˛?
U´miechn˛ła si˛ i opadła na najbli˙sze krzesło. Travis
Strathern, starszy od niej o sze´´ lat, mieszkał w Maine
z˙ona˛ Julie i trzytygodniowa˛ c´ reczka˛ Samantha˛.
– Jasne – zapewniła. – Co u ciebie? Czy raczej co
u Samanthy?
– Chcesz powiedzie´,˙e ja si˛ nie licz˛?
– Ona jest milsza.
– Fakt. Wiesz, ˙e potrafi mnie trzyma´ za palec
iu´miecha´ si
˛
r´ wnocze´nie? Niewiarygodne, co?
Travis był lekarzem z całym mn´ stwem tytuł´ w, spec-
jalista˛ od chor´ b tropikalnych.
– Wła´nie z jej powodu dzwoni˛. Za trzy tygodnie
6
SANDRA FIELD
wyprawiamy chrzciny i chcemy, ˙eby´ została matka˛
chrzestna˛.
– To słodkie – odparła Jenessa wzruszona. – Ale
wiesz, ˙e zupełnie si
˛
nie znam na niemowl
˛
tach? W szpi-
talu bałam si˛ wzia˛´ Samanth˛ na r˛ce.
– Nauczysz si˛ – zapewnił brat. – Zreszta˛ szybko
uro´nie. Wi˛c przyjedziesz?
Jenessa zawahała si˛.
– Gdzie wyprawiacie uroczysto´´?
– Wiedziałem, ˙e spytasz. W Manatuck, u taty i Co-
rinne. Ale przyjed´, Jen... najwy˙szy czas zakopa´ top´ r
wojenny, nie sa˛dzisz?
Powinna si˛ zgodzi´ i nie rani´ uczu´ Travisa. W dzie-
ci´ stwie go uwielbiała, teraz – kochała i szanowała zara-
zem. Poza tym wiele mu zawdzi˛czała i naprawd˛ lubiła
Samanth˛. Co z tego, ˙e chrzciny b˛da˛ na wyspie Mana-
tuck? Przez par˛ godzin z pewno´cia˛ da rad˛ traktowa´
przyzwoicie Charlesa Stratherna, nawet je´li zwykle uni-
ka go jak zarazy.
Lecz gdy otwierała usta, by si˛ zgodzi´, brat dodał:
– Jest jeszcze jeden pow´ d, ˙eby´ przyjechała. Na
ojca chrzestnego zaprosili´my Bryce’a Laribee, mojego
kumpla ze szkoły. Pami
˛
tasz go?
Kolory odpłyn˛ły z twarzy Jenessy, serce zacz˛ło jej
wali´ jak młotem. Mrukn˛ła co´ niewyra´nie, zaciskaja˛c
palce na gładkim plastiku. Travis, nie´wiadomy jej reak-
cji, m´ wił dalej:
– Chyba nigdy si
˛
nie poznali´cie, chocia˙ przyja´-
nimy si˛ od dzieci´ stwa.
´
wietny facet, na pewno go
polubisz.
Travis si˛ mylił: Jenessa poznała Bryce’a. Kiedy´,
MILIONER I ARTYSTKA
7
wiele lat temu. A uczucie, jakim go darzyła, trudno
byłoby nazwa´ sympatia˛.
O tym nie zamierzała jednak m´ wi´ bratu. Niekt´ re
sprawy lepiej trzyma´ w tajemnicy, a wiecz´ rwł´ ˙ku
z Bryce’em Laribee z pewno´cia˛ do takich nale˙ał. Mu-
siała wi˛cskłama´. Nie zamierzała nigdy wi˛cej ogla˛da´
Bryce’a, lecz o tym r´ wnie˙ nie mogła powiedzie´ Travi-
sowi.
– Jen? Jeste´ tam?
Rozpaczliwie zebrała my´li. Musi si˛ jako´ z tego
wypla˛ta´.
– Travis, strasznie mi przykro... – zacz˛ła najbardziej
przekonuja˛cym tonem – ale nie dam rady. Do Maine jest
kawał drogi, a ja mam w Bostonie wernisa˙ na pocza˛tku
czerwca. W Morden Gallery, wi˛c wiesz, co to znaczy.
– U Mordena? Robisz karier˛.
Nie była tego taka pewna, lecz odparła tylko:
– Chca
˛
mie´ dwadzie´cia obraz´ w. Je´li pojad
˛
do
Maine, strac˛ trzy czy cztery dni, a na to nie mog˛ sobie
pozwoli´.
Zapadła cisza, po czym Travis odezwał si˛ tonem,
kt´ ry rzadko u niego słyszała:
– Nie bujasz, siostro? Na pewno nie chodzi o Char-
lesa? Wiesz, ˙ebym to zrozumiał, trudno go nazwa´
idealnym ojcem.
– Na pewno – odparła szybko, zadowolona, ˙e mo˙e
powiedzie´ prawd˛. – Dwana´cie lat pracowałam na taka˛
szans
˛
jak ta wystawa i nie chc
˛
jej straci´.
Bryce’a poznała tak˙e przed dwunastoma laty, na
pierwszym roku w Columbia School of the Arts, przypo-
mniała sobie z nagłym dreszczem. Miała wtedy siedem-
8
SANDRA FIELD
na´cie lat. Z wypraktykowana˛ łatwo´cia˛ odsun˛łaod
siebie my´li o tamtym spotkaniu i jego konsekwen-
cjach.
– Wiesz, jak bardzo lubi
˛
Samanth
˛
, a to najwa˙niej-
sze, prawda?
– Julie b˛dzie rozczarowana. Na naszym ´lubie te˙ si˛
nie zjawiła´.
Bryce pełnił wtedy honory dru˙by. Przeklinaja˛c dzie´ ,
kiedy zobaczyła w Columbii zaproszenie na jego wykład,
zapewniła:
– Obiecuj˛,˙e po wernisa˙u przyjad˛ was odwiedzi´.
To znaczy, je´li nie zerwiecie ze mna˛ stosunk´ w.
– Daj spok´ j, wiesz, ˙e tego nie zrobimy. A mo˙e
opłac˛ ci bilet na samolot? W ten spos´ bzałatwiłaby´
wszystko w cia˛gu jednego dnia.
– Jestem wam ju˙ winna zbyt wiele pieni˛dzy. Nie ma
mowy.
– To prezent, Jen. Bez ˙adnych zobowia
˛
za´ .
– Nie mog˛, Travis. Po prostu nie mog˛.
Zapadładługa cisza.
– W takim razie musisz przyja˛´ tytuł matki chrzestnej
in absentia
. Bo nie chcemy nikogo innego – stwierdził
Travis.
Łzy zapiekłyja˛pod powiekami. Matka Jenessy uciekła
do Francji wkr´ tce po jej urodzeniu, a ojciec robił,co
w jego mocy, by wykorzeni´ uc´ rki niezale˙no´´.R´ w-
nocze´nie faworyzował jej brata bli´niaka, Brenta. Do
dzi´ dnia Jenessa i Brent byli sobie niemal obcy. Jedyne
oparcie znajdowała w Travisie, wi˛c cierpiała, ˙e musi go
teraz zawie´´.
Lecz wtedy, w pokoju hotelowym, Bryce upokorzył ja˛
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl