SW - Michael Stackpole - Mroczny Przypływ I - Szturm, Książki Fantasy i SF
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Michael Stackpole
Mroczny przypływ I - Szturm
2
MROCZNY PRZYPŁYW I
SZTURM
MICHAEL STACKPOLE
Przekład
MACIEJ SZYMAŃSKI
3
Michael Stackpole
Mroczny przypływ I - Szturm
4
Tytuł oryginału
DARK TIDE I: ONSLAUGHT
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIAK
Redakcja stylistyczna
ELŻBIETA GEPNER
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
JOANNA CIERKOŃSKA
DANUTA WOŁODKO
Ilustracja na okładce
JOHN HARRIS
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 2000 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
All rights reserved.
Timothy 'emu Zahnowi
z najbardziej oczywistych powodów oraz z kilku
mniej oczywistych
(następnym razem gdy będziemy na Tasmanii,
ja będę prowadził)
For the Polish edition
Copyright © 2000 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7245-391-8
5
Michael Stackpole
Mroczny przypływ I - Szturm
6
- Błąd: mój plan był wprost genialny - zaśmiał się Xhaxin. -Najpierw puszczam
wolno parę statków, aby stworzyć pozory, że pod-różują w grupie, potem podstawiam
faceta, który obiecuje ludziom, że zorganizuje konwoje do Reszty Imperium, aż wresz-
cie mamy tłum chętnych, gotowych zapłacić za przywilej bezpiecznego przelotu....
- Tylko że nie zwracasz forsy w razie wpadki, prawda? -uśmiechnęła się Anet. -
Usługa płatna z góry?
- Właśnie. Wyruszyli już z Garqi... Ostatni powinien zjawić się na miejscu spotka-
nia za dziesięć minut. Obskoczymy tych, którzy są już na miejscu, zaczekamy na tego
spóźnionego i znikniemy. – Xhaxin pogładził wąsy prawą, żywą dłonią. -To będzie
wielki skok. Ostatni rajd... Wszyscy go dobrze zapamiętają. Wolałbym przejść do histo-
rii z innych powodów, ale i ten nie jest zły. Zwłaszcza że być może i wy dostaniecie
wreszcie godziwą nagrodę za ciężką pracę.
Anet Karl obrzuciła spojrzeniem grupkę złożoną z ludzi i obcych, w skupieniu ob-
sługujących stanowiska robocze na mostku.
- Nie kochaliśmy Imperium, kapitanie. Jesteśmy ci winni podziękowanie za to, że
przeżyliśmy i że mamy okazję odpłacić mu za te wszystkie lata. Wolelibyśmy nadal
działać....
- Wiem, ale Nowa Republika zawarła pokój z Resztą - przerwał jej Xhaxin i wes-
tchnął ciężko. - Nie można lekceważyć tego faktu. Myślę, że i my zasłużyliśmy na
odrobinę spokoju.
- Dziesięć sekund do wyjścia, kapitanie.
- Dziękuję. - Xhaxin skinął dłonią w stronę panelu widokowego. - Oto nasze prze-
znaczenie, pani doktor.
Tunel światła rozprysnął się w wielokolorową mozaikę nieskończonej liczby
gwiazd. Okręt wyszedł z nadprzestrzeni w samym środku nicości - i to dosłownie, był
to bowiem punkt, w którym siły grawitacyjne równoważyły się w taki sposób, że po-
dróż z Garqi do Bastionu w głębi Reszty Imperium można było rozpocząć stąd z mak-
symalną prędkością. To miejsce powinno być puste...
Ale nie było. Oprócz płonącego i wirującego w wariackim tempie wraku frach-
towca, mnóstwa kapsuł ratunkowych oraz jachtów, pryskających we wszystkich kie-
runkach, w przestrzeni unosił się jeszcze jeden potężny obiekt. Xhaxin pomyślał naj-
pierw, że to asteroida - wskazywała na to nierówna powierzchnia i powolne ruchy
dziwnego ciała. Inne, mniejsze asteroidy zdawały się orbitować wokół tej dużej, lecz
nagle ruszyły do gwałtownego ataku na pierzchające jachty.
A teraz skręcają w naszą stronę! - zauważył Xhaxin. Błyskawicznie odwrócił się
plecami do iluminatora.
- Włączyć tarcze! Wypuścić myśliwce. Nie wiem, jakim cudem jakiś baran zdołał
wcisnąć hipernapęd do asteroidy, ale nie pozwolę, żeby zdmuchnął naszą zdobycz!
Artylerzyści, namierzyć tę skałę i ognia!
- Tak jest, kapitanie!
Zanim Xhaxin skończył wydawać rozkazy i rozmyślać nad sensem wstawiania ja-
kiegokolwiek napędu do planetoidy, zdał sobie sprawę, że ten tok rozumowania nie
wyjaśni mu, dlaczego mniejsze skały zachowywały się jak myśliwce.
PROLOG
Pirat Urias Xhaxin stał na mostku swej fregaty klasy Nebulon-B, ściskając za ple-
cami lewą, cybernetyczną dłoń palcami prawej. Patrzył prosto przed siebie, w tunel
światła, którym mknął jego okręt, „Wolny Strzelec". Dzięki specyficznej budowie fre-
gaty, z jej wysuniętym do przodu mostkiem, czuł się tak, jakby sam unosił się w prze-
strzeni, pędząc w głąb Odległych Rubieży - terytorium, którego nikt przy zdrowych
zmysłach raczej nie odwiedzał.
Spojrzał przez ramię za siebie, na Twi'leka, siedzącego przy konsolecie nawiga-
cyjnej.
- Ile czasu do wyjścia?
Długie
lekku
obcego drgnęły nieznacznie.
- Pięć minut.
Dowódca włączył komunikator przypięty do kołnierza kurtki.
- Xhaxin do całej załogi. Eskadry Czerwona i Niebieska: przygotować się do star-
tu. Zajmiecie się odcięciem dróg ucieczki i unieruchamianiem mniejszych jachtów.
Artylerzyści: zdejmiecie jednostki eskorty. Postarajcie się. Możliwe, że to ostatni skok,
jaki musimy w życiu zrobić. Wchodzimy i wychodzimy; czysta robota. Wiem, że do-
brze się spiszecie. Bez odbioru.
Ciemnowłosa kobieta stanęła u boku Xhaxina.
- Naprawdę sądzisz, że zgarniemy tyle, żeby spokojnie przejść na emeryturę?
- To zależy od tego, jaka emerytura ci się marzy, doktor Karl - odparł z uśmiechem
białowłosy, brodaty mężczyzna. – Twoje umiejętności pozwolą ci na godziwe życie w
dowolnym zakątku Nowej Republiki, a udział zdobyty w tej akcji wystarczy na kupie-
nie nowej tożsamości - może nawet i dwóch. Anet Karl zmarszczyła brwi.
- Od sześciu lat, czyli od chwili zawarcia pokoju między Resztą Imperium a Nową
Republiką, zadowalamy się coraz mniejszymi łupami. Władze nigdy nie pochwalały
naszej działalności, ale przymykały na nią oko, dopóki imperium stanowiło jakieś za-
grożenie. Nie było źle, kiedy niedobitki sił imperialnych ściągały tu tłumnie, by schro-
nić się na terytorium Reszty, ale to już przeszłość. Sądzisz, że ta wyprawa będzie lepsza
od poprzednich?
Xhaxin zacisnął na moment usta, a potem powiedział cicho:
- Uczciwe pytanie. Odpowiedź brzmi: tak, czuję to w kościach. Takiego rajdu jak
ten nie widzieliśmy przez ostatnie pięć lat.
Anet uśmiechnęła się złośliwie, błyskając brązowymi oczami.
- Bawisz się w Jedi? Moc podpowiada ci przyszłość?
- Jestem o wiele bardziej pragmatyczny niż Jedi... I o wiele bardziej niebezpieczny
- odparł, rozkładając ręce. - Mam na tym statku ponad dziewięciuset ludzi. Dziewięć
razy więcej niż siły Jedi w całej galaktyce. Oni bezgranicznie ufają Mocy, a ja... mam
równie potężnych sprzymierzeńców: chciwość i arogancję.
- Twój plan rzeczywiście był dobry...
7
Michael Stackpole
Mroczny przypływ I - Szturm
8
Uderzenie wyłączyło na moment generatory sztucznej grawitacji. Xhaxin uniósł
siew powietrze i zderzył z doktor Karl. Gdy sekundę później ciążenie powróciło, oboje
w miarę miękko wylądowali na pokładzie. Xhaxin ukląkł i pomógł kobiecie usiąść, a
potem spojrzał krzywo na Durosa.
- Co to było?
- Nie wiem, kapitanie, ale nadal wgryza się w kadłub. - Błękitnoskóry obcy zbladł.
- Przewiduję przebicie pokładu siódmego za... dwadzieścia sekund.
- Ewakuować cały poziom i zamknąć grodzie.
- Zbliżają się kolejne pociski!
Nie! To niemożliwe! Xhaxin zacisnął w pięści obie dłonie, i tę żywą, i tę metalo-
wą. Z wysiłkiem odsunął od siebie przemożne uczucie paniki. Pora na jeden z tych
gestów, dzięki którym załoga jest tak lojalna, pomyślał.
- Pen, odwołaj wszystkie myśliwce. Najpierw niech lądują te, które nie mają hi-
pernapędu. Khwir, niech obliczy koordynaty skoku. Znikamy stąd.
Długie
lekku
Twi’leka zamarły.
- Anomalie grawitacyjne są w ciągłym ruchu. Obliczenie współrzędnych jest nie-
możliwe.
- Czy są dość silne, żeby nas zatrzymać?
- Nie, ale...
Xhaxin warknął coś niezrozumiale i przypadł na jedno kolano, gdy kolejny strzał z
asteroidy wstrząsnął fregatą.
- W takim razie skacz na ślepo. Prześlij współrzędne myśliwcom i skacz na ślepo.
- Kapitanie, taki manewr może nas zabić...
- Skok na ślepo istotnie może nas zabić - odparł Xhaxin i stuknął palcem w płytę
iluminatora. - Ale oni zabiją nas na pewno. Wykonaj, Khwir. Natychmiast!
- Tak jest, kapitanie. - Twi'lek zaczął wpisywać koordynaty do komputera nawiga-
cyjnego. - Gotowość do skoku za pięć sekund, kapitanie. Cztery, trzy...
Xhaxin zobaczył płonącą, złocistą kulę, wypełniającą niemal całkowicie ilumina-
tor. Nie wiedział, kim byli napastnicy i dlaczego się tu znaleźli, ani na jakiej zasadzie
działała ich broń. Gdy zastanawiał się nad tym, przestrzeń przed jego oczami eksplo-
dowała. Zrozumiał, że być może odpowiedzi na te pytania przyniosłyby spokój ducha
jemu, ale na pewno nie władcom Nowej Republiki.
- Zespół sensorów, co tam się dzieje?
Duros spojrzał na holograficzny obraz, wyświetlający się właśnie nad pulpitem.
Jego długa twarz przybrała jeszcze bardziej posępny wyraz niż zwykle.
- Anomalie grawitacyjne, sir. Dosłownie wszędzie.
- Promienie ściągające? Generatory studni grawitacyjnych?
- Coś innego, sir. - Duros zmarszczył czoło, obserwując pojawiające się na holo-
gramie, zachodzące na siebie, kolorowe sfery. - Skupione, wąskie wiązki. Bardzo silne.
Baterie turbolaserów „Wolnego Strzelca" wreszcie otworzyły ogień, kierując w
stronę asteroidy długie strumienie jarzących się czerwono błyskawic energii. Wydawa-
ło się, że ostrzał będzie celny, lecz tor energetycznej wiązki zmienił się nagle. Smugi
turbolaserowej salwy zbiegły się w jednym punkcie, mniej więcej pół kilometra przed
powierzchnią asteroidy. Xhaxin oczekiwał, że cel mimo to zostanie trafiony, ale mylił
się. Jaskrawoczerwone błyskawice znikły bez śladu.
- Co się stało? Artyleria? Sensory? Co to było?
Szef sekcji artyleryjskiej, Iotranin nazwiskiem Mirip Pag, pokręcił głową z niedo-
wierzaniem.
- Mieliśmy koordynaty, kapitanie. Cel był namierzony.
Duros, Lun Deverin, wetknął drżący palec w jedną ze sfer tworzących hologram.
- Jedna z anomalii grawitacyjnych pochłonęła energię. Wygląda to tak, jakby ktoś
osłaniał się czarną dziurą.
Xhaxin odwrócił się w jego stronę i spostrzegł, że sfera, o której mówił oficer, roz-
szerza się i przesuwa w stronę fregaty. W chwili gdy hologram pokazał, że dotknęła
pancerza okrętu, przez kadłub przebiegł silny wstrząs. Natychmiast odezwały się brzę-
czyki alarmów, informujące o utracie pól ochronnych na prawej burcie.
- Kurs 57-12, cała naprzód. Musimy wyrwać się z tej wiązki, czymkolwiek jest...
- Zbliża się następna, kapitanie. Zdaje się, że zdejmie nam tylne tarcze...
Pen Grasha, szef kontroli lotów eskadr myśliwskich „Wolnego Strzelca", próbo-
wał przekrzyczeć syreny alarmowe.
- Kapitanie, nasze maszyny tracą pola ochronne! Strzały z Masterów i laserów nie
docierają do maszyn wroga!
Duros machnął ręką i objął konsoletę sterowania sensorami mocnym uściskiem.
- Przygotować się do uderzenia. Zbliża się pocisk.
Do uderzenia? Xhaxin odwrócił się w stronę panelu widokowego i ujrzał mieniącą
się, złocistą kulę... czegoś -może plazmy? - przelatującą tuż obok. Obiekt trafił fregatę
w trakcie wykonywania manewru, mierząc w lewą burtę. Boczne tarcze przyjęły na
siebie potężny cios i niemal natychmiast znikły, okrywając pulpity sterujące deszczem
iskier z przeładowanych obwodów. Któryś z oficerów padł na podłogę. Jedno uderzenie
serca później to, co przebiło pola ochronne „Wolnego Strzelca", grzmotnęło w jego
opancerzony kadłub.
Całe szczęście, że mamy wzmocnione poszycie, pomyślał Xhaxin. Nie żałował
środków na udoskonalenie pancerza fregaty. Okręt przetrwał już ostrzał z niszczyciela
gwiezdnego klasy Imperial i załoga przeżyła, by móc o tym opowiadać...
9
Michael Stackpole
Mroczny przypływ I - Szturm
10
dalekosiężny atak, kazały Leii podejrzewać, że zamiarem obcych jest podbój co naj-
mniej części galaktyki. Przybyła więc do Senatu, by uświadomić władzom Nowej Re-
publiki nadciągające niebezpieczeństwo i prosić o pomoc dla planet Rubieży, które
wkrótce mogły stać się celem zakrojonego na wielką skalę szturmu barbarzyńców.
Za plecami Leii stał Noghri imieniem Bolpuhr, jej ochroniarz. Jak wszyscy przed-
stawiciele tej rasy, był bezgranicznie oddany Luke 'owi i jego siostrze, głównie z po-
wodu ich wkładu w rekultywację Honoghr, rodzimej planety Noghrich, poważnie
zniszczonej przez Imperium. Wdzięczność nakazywała obcym otoczyć Leię i jej rodzi-
nę troskliwą opieką. Ich oddanie tylko nieznacznie ustępowało legendarnej wierności
Wookiech, którzy brali na siebie ciężar długu życia.
Monotonny dotąd głos Borska Fey'lyi wzniósł się nagle o ton wyżej. Leia pamięta-
ła, że jest to u niego typowy objaw stresu. Uniosła głowę i skupiła się, by wyłowić i
zrozumieć słowa Bothanina.
- .. .I dlatego właśnie z niezwykłą radością witam w tej sali kobietę, dla której była
ona domem bardziej, niż dla kogokolwiek innego w długiej historii Senatu. Przedsta-
wiam państwu Leię Organę Solo, występującą w imieniu Dubrillionu.
Najwyższy czas, pomyślała Leia. Wystarczająco długo próbowałeś się od tego
wymigać. Rzeczywiście, od tygodni próbowała doprosić się o prawo do wystąpienia
przed Senatem.
Fey'lya odwrócił się i machnął ręką w jej stronę. Ubrał się tego dnia w szatę pia-
skowej barwy, tylko o dwa tony ciemniejszą od jego kremowej sierści. Fioletowe zdo-
bienia na jej krawędziach doskonale pasowały do koloru jego oczu. Leia pomyślała, że
tunika Bothanina przypominała nieco zgrzebny strój Mon Mothmy, który zwykle
przywdziewała na czas wystąpień w Senacie lub publicznych uroczystości, lecz Fey'lya
jakoś nie wyglądał w niej tak prosto i szlachetnie zarazem, jak była przywódczyni No-
wej Republiki.
Leia wystąpiła tego dnia w czarnych, wysokich butach i spodniach oraz intensyw-
nie błękitnej tunice. Włosy zaczesała do góry. Całym swym wyglądem chciała podkre-
ślić, że powraca ze strefy działań wojennych, o których opowie w swym raporcie. Zda-
wała sobie sprawę z tego, że był to strój zdecydowanie zbyt skromny, jak na panujące
w Senacie zwyczaje, ale miała nadzieję, że przynajmniej niektórym z zebranych przy-
pomną się czasy, gdy noszenie munduru było na porządku dziennym, a decyzje podej-
mowano znacznie szybciej.
- Dziękuję Przewodniczącemu Fey'lyi. Szanowni senatorowie, honorowi goście.
Przynoszę wam pozdrowienia i najlepsze życzenia od mieszkańców Dubrillionu. Ich to
pragnieniem jest, bym poinformowała was o śmiertelnym niebezpieczeństwie, które
zawisło nad Odległymi Rubieżami. Nieznana dotąd rasa przypuściła serię ataków na
kilka tamtejszych światów. Najeźdźcy opanowali stację ExGal-4 na Belkadanie, ude-
rzyli na Dubrillion, zniszczyli w systemie Helska „Eliksir Młodości", niszczyciel nale-
żący do Floty Nowej Republiki, a także unicestwili życie na Sernpidalu, sprowadzając
na powierzchnię tego globu jego własny księżyc. Wprawdzie zdołaliśmy zlokalizować i
zniszczyć bazę sił inwazyjnych na Helska 4, ale to nie oznacza, że zagrożenie przestało
istnieć.
ROZDZIAŁ
1
Leia Organa Solo stała opodal centralnego punktu sali posiedzeń Senatu i czekała,
aż Szef Rządu Borsk Fey'lya zaprosi ją na mównicę. Czuła lekki niepokój. Przed ocza-
mi przewijały jej się obrazy sprzed kilkudziesięciu lat. Przypomniała sobie chwile,
kiedy po raz pierwszy zjawiła się w Senacie Imperium. Była najmłodszą osobą, jakiej
kiedykolwiek powierzono mandat senatora. Zdecydowała się kandydować, by pomóc
ojcu, Bailowi Organie, w stawianiu oporu Palpatine'owi i reszcie szaleńców, gotowych
dopuścić na przykład do stworzenia Gwiazd Śmierci.
Byłam młoda, nawet bardzo młoda, więc to zrozumiałe, że się denerwowałam,
pomyślała Leia. Rozejrzała się po ogromnej sali, omiatając wzrokiem twarze nieprzeli-
czonych zastępów senatorów. Gmach nie dorównywał wielkością swemu poprzedni-
kowi, za to czuło się w nim silny wpływ tradycji, sięgającej epoki Starej Republiki.
Dawniej, za czasów Imperium, gdy Palpatine dysponował już pełnią władzy, na sali
można było ujrzeć zaledwie garstkę obcych, a i oni pełnili co najwyżej funkcje pomoc-
ników senatorów-ludzi. Teraz ludzie stanowili mniejszość, zupełnie tak, jak za rządów
Starej Republiki. Leia zauważyła senator Viqi Shesh z Kuat i jedną z jej pomocnic oraz
senatora Cala Omasa z Alderaana, ale poza nimi na sali z trudem udawało się dostrzec
człowieka.
I to nie tylko dlatego, że moje oczy się starzeją, uśmiechnęła się do siebie. Nie-
chętnie przypomniała sobie, jaki kawał życia ma już za sobą. Większość z minionych
lat spędziła właśnie tu, na Coruscant, pomagając nadać Nowej Republice formę gigan-
tycznej konfederacji światów, wyłaniającej się stopniowo z cienia Imperium. Czasami
strzelano do niej, kiedy próbowała walczyć z Imperium osobiście. Tutaj ataki były bar-
dziej subtelne, ale niemal równie śmiercionośne. Leia poczuła nieprzyjemne dreszcze
na wspomnienie zamachu bombowego, którego celem był właśnie Senat.
Obejrzała się przez ramię i zobaczyła Danni Quee. Ta młoda kobieta zaledwie dwa
miesiące wcześniej przeżyła atak i niewolę z rąk agresywnych najeźdźców, którzy ude-
rzyli na kilka planet Zewnętrznych Odległych Rubieży. Danni pracowała w jednej z
placówek badawczych; do ich zadań należało monitorowanie przestrzeni kosmicznej
poza obrębem galaktyki. Miała niezbite dowody na to, że intruzi przybyli z zewnątrz.
Bezlitosna taktyka agresorów oraz sam takt, że zdecydowali się na tak zmasowany i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]