Sandemo Margit - Saga o Ludziach ...

Sandemo Margit - Saga o Ludziach Lodu 28 - Lód i ogień, Margit Sandemo

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margit Sandemo
LÓD I OGIEŃ
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XXVIII
1
ROZDZIAŁ I
Zachodzące słońce rozjaśniało niebo żółtą, chłodną poświatą rozlaną pod ołowianoszarymi,
bezkształtnymi chmurami. Zapadał wieczór, wszystkie barwy ponad ziemią już zgasły,
jedynie po zachodniej stronie ten ciemnożółty blask lśnił jeszcze wszystkimi odcieniami
wypolerowanej miedzi.
- Idź ostrożnie - raz po raz Belinda upominała siostrę swym niepewnym, ale przepojonym
troską głosem. - Prawie nie widać ziemi pod stopami.
- Trochę śmiesznie brzmi, jak mi wciąż powtarzasz, bym szła ostrożnie - uśmiechnęła się
Signe. - Przecież to ty ciągle się potykasz.
- Właśnie - roześmiała się Belinda rozbawiona, nie zauważając sarkazmu w słowach siostry.
- Masz rację.
Signe narzekała:
- O Boże, ile czasu nam zeszło na tej plebanii! Proboszcz gada i gada, a człowiek nie może
mu przerwać. Ale za chwilę będziemy w Elistrand. - Uścisnęła wspierające ją ramię Belindy.
- Tak się cieszę, że mogłaś przyjechać do mnie w odwiedziny. Mnie się powodzi znakomicie
pod każdym względem, a Herbert jest dobrym człowiekiem, na swój sposób, i mam w domu
teściową, ale mimo wszystko czasami czuję się samotna!
Belinda była uszczęśliwiona, że może pomóc siostrze. Westchnęła wzruszona na
wspomnienie wspaniałego wesela Signe. Czegoś tak pięknego i porywającego nigdy
przedtem nie widziała. Signe była najśliczniejszą panną młodą, jaką można sobie wyobrazić,
toteż Herbert Abrahamsen patrzył na nią pełnym dumy, rozkochanym wzrokiem. Och, jakiż
to przystojny mężczyzna! Belinda zawsze myślała, że nikt nie jest dość dobry dla Signe, ale
w końcu siostra dostała naprawdę najlepszego. Ach, Belinda tak się cieszyła, tak się
cieszyła w imieniu siostry!
Tymczasem teraz przeniknęło ją jakieś trudne do określenia uczucie niechęci, nad którym
nie potrafiła zapanować. Signe miała się przecież dobrze w Elistrand, bardzo dobrze, a
Herbert był nadzwyczaj troskliwym mężem, zwłaszcza ostatnio, kiedy spodziewała się
dziecka. „Musimy jak najlepiej dbać o Signe, prawda, Belindo? Oczekujemy przecież
nowego Abrahamsena, Signe nic nie może się stać!”
To dobrze, że matka Herberta mieszka z młodymi. Starsza pani jest wdową, osobą samotną.
I Signe ma towarzystwo. Co prawda teściowa nieczęsto opuszcza swój pokój, ale jest w
pobliżu, a to najważniejsze.
Signe pocieszała Belindę:
- Jeszcze tylko miniemy to wzgórze i już będzie Elistrand... O mój Boże, a to co?
2
Obie siostry uskoczyły w bok. Na wzniesieniu rysowała się na tle nieba sylwetka jeźdźca.
Nie wiadomo, skąd się tam wziął; i koń, i jeździec stali teraz nieruchomo, mając za plecami
gasnącą już złocistą łunę zachodu.
Belinda wpatrywała się w obcego. Był to dość młody mężczyzna o ciemnych włosach,
otulony krótką pelerynką. Rysów twarzy dokładnie nie widziała, zdawało jej się, że musiały
być wyraziste; czarne, gniewnie ściągnięte brwi i jakiś nieprzenikniony wyraz zaciętych ust
sprawiały smutne wrażenie. W ogóle w postaci młodego człowieka nie było ani odrobiny
radości.
Przez chwilę spoglądał na obie siostry, po czym zawrócił konia i zniknął w mroku.
Signe położyła dłoń na sercu.
- Uff, to chyba niedobrze w moim stanie. Takie zjawy zapowiadają nieszczęście.
Belinda poczuła zimny skurcz strachu. Dobrze wiedziała, że brzemienne kobiety nie powinny
oglądać niczego nieprzyjemnego. To naprawdę zapowiada nieszczęście, każdy może to
potwierdzić.
- Kto to był? - zapytała zmartwiałymi wargami.
- To pan na Grastensholm. Viljar z Ludzi Lodu. Mówią, że on jest szalony. Och, Belindo,
chyba moje dziecko nie zostało przestraszone? Chodzi mi o to... mama widziała przecież
idiotę, kiedy chodziła z tobą...
Ujęły się mocno za ręce.
Poszły do domu, teraz dużo szybciej.
- On wygląda bardzo młodo jak na właściciela dużego majątku - powiedziała Belinda.
- Tak, właściwie to rodzice jego ojca, Heike i Vinga Lind z Ludzi Lodu, są właścicielami
dworu. Ale już się starzeją, więc jemu przekazali gospodarstwo.
- A rodziców nie ma? Co się z nimi stało?
- Ma. Eskil i Solveig Lind z Ludzi Lodu mieszkają w Lipowej Alei. To ten najmniejszy dwór,
który dzisiaj widziałaś.
- Czy Elistrand także nie należało do Ludzi Lodu? - zapytała Belinda.
- To prawda. I pani Vinga próbowała je zatrzymać jak najdłużej, ale nie mają dla tego dworu
dziedzica, a i kierować nim nie było łatwo. W końcu i ona musiała uznać, że tak dalej być nie
może. Jak widzisz, słucham tutejszych plotek. Nie, Belindo, nie ściskaj mnie tak mocno za
ramię, mogę iść sama. No i wtedy Herbert mógł kupić dwór, sama widzisz, że to uroczy
3
dom. I jaki reprezentacyjny! Ale jest w nim zbyt dużo zimnych pokoi, nic dziwnego, że Ludzie
Lodu musieli dać za wygraną, wiesz, oni nie mają specjalnie dużo pieniędzy.
Wprowadziliśmy już mnóstwo zmian, nie widziałaś jeszcze nawet połowy.
Co nieco jednak Belinda już widziała i starała się wszystkim zachwycać, bo nikt na świecie
nie miał tak dobrego smaku jak Signe i jej mąż. Ona sama natomiast najwyraźniej nie znała
się na takich sprawach, bo w głębi duszy uważała, że te przeróbki są ni w pięć, ni w
dziewięć.
Ale ona jest przecież głupia...
Signe nie przestawała mówić, nawet gdy widziały już przed sobą oświetlone okna Elistrand.
- Herbert był jedynym człowiekiem, który mógł sobie pozwolić na kupno takiego dworu.
Chciał zawsze, żebyśmy mieszkali odpowiednio do naszego stanu, i trzeba powiedzieć, że
tak chyba jest.
- O, tak! Taka jestem szczęśliwa, że wyszłaś za Herberta, Signe. Czyż on nie jest dla ciebie
strasznie miły?
- Oczywiście! - potwierdziła siostra pospiesznie. - On mnie po prostu nosi na rękach!
Belinda uśmiechała się radośnie. Z jaką troskliwością zwracał się do niej przy obiedzie:
„Musisz teraz jeść za dwoje, Signe! Belindo, musimy się nią opiekować. Ona jest teraz
bardzo ważną personą. Mój syn... rozumiesz!”
Herbert był strasznie przystojny. I po męsku stanowczy, jeśli chodzi o zasady. Człowiek o
wysokiej pozycji, a tacy muszą zawsze bardzo dbać o szczegóły, w przeciwnym razie
wszystko w społeczeństwie potoczy się nie tak jak trzeba, tak właśnie dzisiaj powiedziała
Signe, a Signe zawsze ma rację. „Uważam, Belindo, że ostatnio trochę przytył, ale to bardzo
dobrze. To dowodzi, że stać go na wiele. Prawda, że on jest urodziwy?”
Belinda widziała Herberta oczyma Signe, uważała zatem, że owszem, jest bardzo urodziwy.
Twarz miał delikatną jak roczne dziecko, cerę śniadą z ciemnym zarostem, włosy gładko
zaczesane i wysmarowane makasarskim olejkiem.
Tak, z pewnością był najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. Tak twierdziła Signe. I
służące też tak uważają, mówiła Signe. I wszystkie panie na weselu! Och, jak one
wzdychały! Wtedy Belinda wzdychała także, bo widocznie tak należało się zachowywać.
Znowu dało o sobie znać to niezrozumiałe uczucie niechęci. Herbert spoglądał na nią dzisiaj
tak dziwnie. Jakby widzieli się po raz pierwszy. Lustrował ją od stóp do głów i z powrotem.
Wielokrotnie, kiedy spojrzała w jego stronę, widziała to natrętne spojrzenie. Czy coś jest
może nie w porządku z jej ubraniem? Często jej się przecież zdarzało pozapinać sukienkę
nie tak jak trzeba. „Niezdarna Belinda, rodzinny klown” - mawiano o niej. I tak pewnie było,
4
ale też z pewnością to zabawne mieć takiego klowna. Zabawnie jest być klownem.
Zabawnie, kiedy się z człowieka śmieją...
Głos Signe wyrwał ją z zamyślenia.
- Wiesz co, ja ci zawsze zazdrościłam, Belindo.
- Mnie? Och, pęknę ze śmiechu!
Ale oczywiście tego nie zrobiła.
- Tak, tak było - śmiała się Signe. - Zazdrościłam ci, że to ty dostałaś to śliczne imię: Belinda,
a ja takie pospolite: Signe. Nie mogłam tego wybaczyć rodzicom, wydawało mi się to
niesprawiedliwe!
- Uważasz, że Belinda to piękne imię? - zapytała zdumiona. - Moim zdaniem tak mogłaby
się nazywać krowa.
- Wcale nie! Okropnie mnie złości, że to nie ja dostałam to imię. Pasowałoby do mnie
znakomicie, prawda?
- Owszem - odparła Belinda z wahaniem, bo dla niej zawsze Signe to była Signe, ona sama
zaś była Belindą. Jakby przyszła z tym imieniem na świat, stanowiło dla niej coś w rodzaju
części ciała.
Signe jednak szybko porzuciła ten temat.
- Herbert ma wielkie plany, mogę cię zapewnić! Wiesz, do dworu należy mnóstwo ziemi, a
Christiania rozrasta się tak szybko i ludzie chcą sobie budować domy, więc Herbert
pomyślał, że mógłby tu sprzedawać działki. Zrobi na tym ogromny majątek!
- Myślałam, że on już ma ogromny majątek.
- Owszem, ale Elistrand nie było tanie! Tylko że Herbert od razu dostrzegł, jakie ono daje
możliwości, i dlatego kupił. Od początku wiedział, że podzieli ziemię na mniejsze części i
sprzeda bogatym ludziom, którzy chcą mieszkać na wsi niedaleko miasta.
Belinda rozejrzała się wokół tym swoim dziecięcym, ufnym wzrokiem, ale naturalnie w
ciemnościach nie widziała nic. Przyszła jej do głowy pewna myśl, a nawet więcej, ogarnął ją
dziwny niepokój. Oglądała parafię Grastensholm w świetle dnia i doznała wtedy wzruszenia.
Sprawił to niezwykły spokój tych okolic, piękne, łagodne linie krajobrazu i teraz poczuła w
sercu nieoczekiwany smutek.
Poza granicami majątku Grastensholm budowano coraz więcej nowych siedzib, gęsta
zabudowa pokrywała w ostatnich latach kolejne obszary parafii. Kiedy jechała do Signe,
wszędzie mijała okazałe, dwupiętrowe domy, których widok sprawiał jej ból, choć nie
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl