Saga Endera 00 - Pierwsze spotkania ...

Saga Endera 00 - Pierwsze spotkania w świecie Endera - Card orson Scott, 1, A tu dużo nowych ebooków

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Orson Scott Card - Pierwsze spotkania w Świecie Endera
Orson Scott Card
Pierwsze spotkania w Świecie Endera
First Meetings: In the Enderverse
Przełożyła: Maciejka Mazan
Wydanie oryginalne: 2003
Wydanie polskie: 2005
Dla Eugene’a Englanda i Richarda Cracrofta,
dwóch pasterzy literatury mormońskiej,
z szacunkiem i wdzięcznością od jednej z owieczek
CHŁOPIEC Z POLSKI
Jan Paweł nie cierpiał lekcji. Mama bardzo się starała, ale jak mogła czegokolwiek go nauczyć, kiedy miała ośmioro
innych dzieci – sześcioro do uczenia i dwoje pod opieką, bo były jeszcze malutkie.
Jan Paweł najbardziej nie znosił tego, że ciągle uczyła go rzeczy, które już znał. Kazała mu pisać litery i ćwiczyć je
bez przerwy, a tego, co ciekawe, uczyła starsze dzieciaki. Dlatego starał się jak najwięcej zrozumieć z tego gąszczu
informacji, jakie wychwytywał z jej rozmów z pozostałymi. Okruchy geografii – nauczył się nazw kilkunastu państw i ich
stolic, tyle że nie bardzo wiedział, co to jest państwo. Fragmenty matematyki – mama raz po raz powtarzała z Anną
wielomiany, bo Anna chyba nawet nie starała się zrozumieć, ale dzięki temu Jan Paweł nauczył się wszystkich operacji.
Jednak poznał je niczym maszyna, nie wiedząc, co naprawdę oznaczają nazwy.
Nie mógł też pytać. Kiedy próbował, mama się niecierpliwiła. Powtarzała wtedy, że dowie się wszystkiego we
właściwym czasie, ale teraz powinien się zająć własnymi lekcjami.
Własnymi lekcjami? To nie były żadne lekcje, tylko nudne zadania, które doprowadzały go niemal do obłędu. Czy
ona nie rozumiała, że umie już czytać i pisać nie gorzej od starszego rodzeństwa? Kazała mu recytować elementarz, gdy
przecież bez trudu mógłby czytać dowolną książkę w domu. Próbował jej to powiedzieć.
– Umiem to przeczytać, mamo.
Ale ona odpowiadała:
– Tylko się bawisz, synku. A ja chcę, żebyś nauczył się czytać naprawdę.
Może gdyby nie przewracał tak szybko kartek dorosłych książek, uwierzyłaby mu, że istotnie je czyta. Ale kiedy coś
go zaciekawiło, nie potrafił zwolnić tylko po to, żeby zrobić wrażenie na mamie. W dodatku co czytanie miało z nią
wspólnego? Było jego własne – jedyny element szkoły, który naprawdę lubił.
– Nigdy nie nadążysz z nauką – mówiła mu nieraz mama – jeśli zamiast czytać, będziesz stale oglądał te grube
książki. Popatrz, nie mają nawet obrazków. Dlaczego koniecznie chcesz się nimi bawić?
– On się nie bawi – oświadczył Andrzej, który miał dwanaście lat. – On czyta.
– Tak, tak, powinnam być bardziej cierpliwa i bawić się razem z nim – odpowiedziała mama. – Ale nie mam czasu
na...
Wtedy zapłakał jeden z maluchów i rozmowa się skończyła. Za oknem, na ulicy, inne dzieci szły do szkoły. Nosiły
szkolne mundurki, śmiały się i popychały. Andrzej mu to wytłumaczył.
– Chodzą do szkoły w tym wielkim domu – powiedział. – Całe setki dzieci do jednej szkoły.
Jan Paweł był przerażony.
– Dlaczego matki ich nie uczą? Jak mogą w ogóle się czegoś nauczyć, kiedy są ich setki?
– Tam jest więcej nauczycieli, głuptasie. Jeden nauczyciel na jakieś piętnaścioro dzieci. Ale wszystkie w tym samym
wieku, wszystkie w każdej klasie uczą się tego samego. Dlatego nauczyciel cały dzień poświęca na takie same lekcje,
zamiast przechodzić od starszych do młodszych i z powrotem.
Jan Paweł zastanowił się.
– I każdy wiek ma swojego nauczyciela?
– A nauczyciele nie muszą karmić dzieci ani zmieniać pieluch. Mają czas, żeby naprawdę uczyć.
Ale co by z tego przyszło Janowi Pawłowi? Wsadziliby go do klasy z innymi pięciolatkami i kazali całymi dniami
uczyć się głupich czytanek z elementarza. Nie mógłby słuchać, co nauczyciel mówi dziesięcio-, dwunasto- i
czternastolatkom, a wtedy naprawdę by zwariował.
– Tam jest jak w niebie – opowiadał Andrzej. – I gdyby tata z mamą mieli tylko dwoje dzieci, mogłyby też chodzić
do prawdziwej szkoły. Ale kiedy urodziła się Anna, ukarali nas za niesubordynację.
Jan Paweł miał już dosyć tego słowa, którego nie rozumiał.
– A co to jest niesubordynacja?
– Toczy się taka wielka wojna w kosmosie – wyjaśnił Andrzej. – To jeszcze wyżej niż niebo.
– Wiem, co to jest kosmos – przerwał mu niecierpliwie Jan Paweł.
– No dobra. W każdym razie jest ta wojna i w ogóle, więc wszystkie kraje na świecie muszą działać wspólnie i płacą
na budowę setek, całych setek okrętów kosmicznych. Dlatego postawili na czele całego świata kogoś, kto się nazywa
Hegemon. I ten Hegemon powiedział, że nie możemy sobie pozwolić na kłopoty z przeludnieniem, więc każde
małżeństwo, które ma więcej niż dwoje dzieci, jest niesubordynowane.
Andrzej skończył, jak gdyby wszystko już wytłumaczył.
– Przecież dużo rodzin ma więcej niż dwoje dzieci – zauważył Jan Paweł. Połowa sąsiadów miała więcej.
– Bo jesteśmy w Polsce – odparł Andrzej. – I jesteśmy katolikami.
– Jak to? Znaczy, ksiądz przynosi dodatkowe dzieci? – Jan Paweł nie potrafił dostrzec związku.
– Katolicy wierzą, że trzeba mieć tyle dzieci, ile Bóg ześle. I żaden rząd nie może ci nakazać odrzucania darów
bożych.
– Jakich darów? – Jan Paweł ciągle nie rozumiał.
1 / 48
Orson Scott Card - Pierwsze spotkania w Świecie Endera
– Ciebie, głuptasie. W tym domu jesteś darem bożym numer siedem. Maluchy to dar numer osiem i dar numer
dziewięć.
– Ale co to ma wspólnego z chodzeniem do szkoły?
Andrzej przewrócił oczami.
– Naprawdę jesteś tępak – stwierdził. – Szkoły należą do rządu. Rząd musiał wprowadzić sankcje przeciwko
niesubordynacji. A jedna z nich jest taka, że tylko pierwsze dwoje dzieci ma prawo chodzić do szkoły.
– Przecież Piotr i Kasia nie chodzą do szkoły!
– Bo tata i mama nie chcą, żeby uczyli się tych wszystkich antykatolickich rzeczy, które mówią w szkole.
Jan Paweł chciał już zapytać, co to znaczy „antykatolickie”, ale zaraz pojął, że to coś w rodzaju „przeciw
katolikom”, więc nie warto nawet o tym mówić, bo Andrzej znowu nazwie go tępakiem.
Zastanawiał się jednak nad całą tą historią. W jaki sposób wojna doprowadziła do tego, żeby wszystkie państwa
oddały władzę jednemu człowiekowi, ten człowiek mówił wszystkim, ile mają mieć dzieci, a dodatkowe dzieci nie mogą
chodzić do szkoły. Przecież to czysta korzyść, prawda? Nie chodzić do szkoły. W jaki sposób Jan Paweł mógłby się
czegokolwiek nauczyć, gdyby nie siedział w jednym pokoju z Piotrem, Kasią, Mikołajem i Tomkiem, podsłuchując ich
lekcje?
Najdziwniejsze ze wszystkiego było to, że szkoły mogą uczyć antykatolickich rzeczy.
– Wszyscy są katolikami, prawda? – zapytał kiedyś ojca.
– W Polsce tak. A przynajmniej tak mówią. Kiedyś była to prawda.
Ojciec mówił z zamkniętymi oczami. Prawie zawsze je zamykał, gdy tylko gdzieś usiadł. Nawet kiedy jadł,
wyglądał, jakby zaraz miał się przewrócić i zasnąć. To dlatego, że pracował w dwóch miejscach. Miał jedną oficjalną pracę
w dzień i drugą, nielegalną, w nocy. Jan Paweł prawie wcale go nie widywał, tylko rano, ale wtedy ojciec był zbyt
zmęczony, żeby rozmawiać, więc mama ich uciszała.
Teraz też go uciszyła, choć przecież ojciec już odpowiedział.
– Nie męcz ojca pytaniami, ma ważniejsze sprawy na głowie.
– Niczego nie mam na głowie – oświadczył znużony ojciec. – Chyba już w ogóle nie mam głowy.
– Odpocznij sobie – powiedziała mama.
Ale Jan Paweł miał jeszcze jedno pytanie i musiał je zadać.
– Jeśli wszyscy są katolikami, to dlaczego w szkole uczą antykatolicko?
Ojciec spojrzał tak, jakby jego syn nagle oszalał.
– Ile ty masz lat?
Musiał nie zrozumieć, o co Jan Paweł zapytał, bo przecież nie miało to żadnego związku z wiekiem.
– Pięć, tato. Nie pamiętasz? Ale dlaczego w szkołach uczą antykatolicko?
Ojciec zwrócił się do mamy.
– Ma dopiero pięć lat. Co ty mu opowiadasz?
– Ty mu opowiadasz – odparła mama. – Cały czas wyklinasz na rząd.
– To nie jest nasz rząd, to wojskowe władze okupacyjne. Kolejna próba zniszczenia Polski.
– Tak, tak właśnie mów, to znowu cię ukarają, stracisz tę pracę; i co wtedy zrobimy?
Było jasne, że Jan Paweł nie doczeka się odpowiedzi. Zrezygnował więc. Zachowa swoje pytanie na później, kiedy
zdoła zebrać więcej informacji i jakoś je razem połączyć.
I tak płynęło im życie w roku, kiedy Jan Paweł był pięciolatkiem. Matka wciąż była zajęta, gotowała jedzenie i
zajmowała się maluchami, jednocześnie próbując prowadzić szkołę w saloniku. Ojciec wychodził do pracy tak wcześnie,
że słońce jeszcze nie wzeszło, a mama budziła wszystkie dzieci, żeby choć raz dziennie mogły go zobaczyć.
Aż do dnia, kiedy ojciec nie poszedł do pracy i został w domu.
Oboje rodzice byli przy śniadaniu milczący i spięci. Anna spytała, czemu ojciec nie jest ubrany jak do pracy, ale
mama rzuciła tylko: „Dzisiaj nie idzie”, tonem, który wyraźnie mówił, że dalej wypytywać nie należy.
Przy dwojgu nauczycielach lekcje powinny odbywać się sprawniej. Ojciec jednak okazał się bardzo niecierpliwy, aż
Anna i Kasia zdenerwowały się i uciekły do swojego pokoju. W końcu poszedł do ogrodu pielić grządki.
Dlatego kiedy usłyszeli pukanie do drzwi, mama wysłała Andrzeja, żeby go sprowadził. Ojciec zjawił się po chwili,
wciąż ocierając dłonie z ziemi. Zanim przyszedł, stukanie rozległo się jeszcze dwukrotnie, każde bardziej natarczywe od
poprzedniego.
Ojciec otworzył drzwi i stanął w progu; jego wysokie mocne ciało wypełniało całą wolną przestrzeń.
– O co chodzi? – zapytał. Powiedział to we wspólnym, wiedzieli zatem, że przyszedł jakiś cudzoziemiec.
Odpowiedź była cicha, ale Jan Paweł usłyszał ją wyraźnie. Głos należał do kobiety.
– Jestem z programu testów Międzynarodowej Floty. Wiem, że ma pan trzech synów w wieku od sześciu do
dwunastu lat.
– Nasze dzieci to nie pani sprawa.
– Jak pan wie, panie Wieczorek, wszyscy chłopcy są poddawani testom, a ja przyszłam, by wypełnić nałożone na
mnie przez prawo obowiązki. Jeśli pan woli, mogę wezwać policję wojskową, żeby panu to wyjaśniła.
Powiedziała to tak spokojnie, że Jan Paweł niemal przeoczył znaczenie tego zdania. Było groźbą, nie propozycją.
Ojciec odstąpił z ponurą miną.
– I co zrobicie, zamkniecie mnie do więzienia? Wprowadziliście prawo, które zakazuje mojej żonie pracować,
musimy uczyć nasze dzieci w domu, a teraz jeszcze odbierzecie mojej rodzinie wszelkie środki do życia.
– Nie ja ustalam politykę rządu – odpowiedziała kobieta, rozglądając się po pełnym dzieci pokoju. – Interesuje mnie
tylko testowanie dzieci.
Odezwał się Andrzej:
– Piotr i Kasia mieli już rządowe egzaminy. Miesiąc temu. Spełniają wymagania.
– Tu nie chodzi o spełnianie wymagań – wyjaśniła kobieta. – Nie przychodzę z ramienia szkoły ani polskiego
rządu...
– Nie ma polskiego rządu – wtrącił ojciec. – Jedynie armia okupacyjna wymuszająca posłuszeństwo wobec
dyktatury Hegemonii.
2 / 48
Orson Scott Card - Pierwsze spotkania w Świecie Endera
– Jestem z Floty. Kiedy występujemy w mundurach, prawo zakazuje nam wyrażania opinii na temat polityki
Hegemonii. Im szybciej zacznę testy, tym szybciej będą państwo mogli wrócić do zwykłego rozkładu dnia. Czy wszystkie
dzieci mówią wspólnym?
– Oczywiście – odparła matka z odcieniem dumy. – Nie gorzej niż po polsku.
– Będę obserwował te testy – oświadczył ojciec.
– Przykro mi, drogi panie, ale nie będzie pan. Ma pan udostępnić mi pokój, gdzie mogę sam na sam porozmawiać z
każdym z dzieci. A jeśli w mieszkaniu mają państwo tylko jeden pokój, wyprowadzi pan wszystkich na zewnątrz albo do
sąsiadów. Zapewniam pana, że niezależnie od pańskiej postawy przeprowadzę testy.
Ojciec próbował robić groźną minę, ale nie miał żadnych atutów w tej grze, więc po chwili odwrócił głowę.
– To bez znaczenia, czy przetestuje pani moje dzieci, czy nie. Nawet jeśli zaliczą, nie oddam ich.
– Może zajmiemy się tą przeszkodą, kiedy już pojawi się na drodze – powiedziała.
Wydawała się smutna i nagle Jan Paweł zrozumiał, dlaczego. Wiedziała, że ojciec nie będzie miał żadnego wyboru
w tej sprawie, ale nie chciała wprawiać go w zakłopotanie, mówiąc o tym wprost. Chciała tylko wykonać swoje zadanie i
odejść.
Jan Paweł nie miał pojęcia, skąd to wie. Inaczej niż w przypadku faktów historycznych, geografii czy matematyki,
gdzie trzeba się nauczyć, żeby wiedzieć – mógł zwyczajnie patrzeć na kogoś i nagle coś o nim wiedział. Na przykład czego
chce albo dlaczego coś robi. Jak choćby wtedy, kiedy bracia i siostry się kłócili. Zwykle dokładnie wiedział, co
doprowadziło do kłótni, a także – nawet się nie zastanawiał – co należy powiedzieć, żeby kłótnię zakończyć. Na ogół tego
nie mówił, bo wcale mu nie przeszkadzało, że się kłócą. Ale kiedy jedno z nich naprawdę zaczynało się złościć – tak
bardzo, że mogłoby uderzyć – wtedy Jan Paweł wypowiadał odpowiednie słowa i walka się kończyła. Od razu.
Z Piotrem było to często coś w rodzaju: „Lepiej zrób, co mówi, w końcu Piotr jest tu szefem”. Wtedy Piotr
czerwieniał na twarzy, wychodził z pokoju i kłótnia ustawała. Ponieważ Piotr nie cierpiał, kiedy ludzie mówili, że uważa
się za szefa. Nie działało to na Annę; z nią lepiej było powiedzieć coś w stylu „Ale się zrobiłaś czerwona”. Potem Jan
Paweł wybuchał śmiechem, Anna wychodziła i piszczała ze złości, wracała, chodziła wściekła po całym domu, ale już się
nie kłóciła. Bo Anna nienawidziła myśli, że może kiedykolwiek wyglądać śmiesznie albo głupio.
Nawet teraz wiedział, że gdyby tylko wtrącił: „Boję się, tato”, ojciec wypchnąłby kobietę z domu, a potem miał
bardzo poważne kłopoty. Lecz jeśli zapyta: „Tato, czy ja też mogę zdawać ten test?”, ojciec roześmieje się i nie będzie już
wyglądał na takiego zawstydzonego, nieszczęśliwego i zagniewanego.
Więc zapytał.
Ojciec się roześmiał.
– To Jan Paweł. Zawsze chce robić więcej, niż potrafi.
Kobieta przyjrzała się chłopcu.
– Ile ma lat?
– Jeszcze nie ma sześciu – odparła ostro mama.
– Aha – powiedziała kobieta. – Domyślam się zatem, że to jest Mikołaj, to Tomasz, a to Andrzej?
– A mnie pani nie sprawdzi? – upomniał się Piotr.
– Obawiam się, że jesteś już za duży. Zanim Flota uzyskała dostęp do krajów niesubordynowanych...
Umilkła.
Piotr wstał i ponury wyszedł z pokoju.
– Czemu nie dziewczęta? – zapytała Kasia.
– Bo dziewczęta nie chcą być żołnierzami – stwierdziła Anna.
I nagle Jan Paweł uświadomił sobie, że nie będzie to przypominało zwykłych rządowych egzaminów. Do tego testu
Piotr chciał podejść, a Kasia była zazdrosna, że dziewczęta nie są dopuszczane.
Jeśli ten test miał sprawdzać, czy ktoś nadaje się na żołnierza, głupio robili, zakładając, że Piotr jest już za duży. Był
jedynym z rodzeństwa, który osiągnął wzrost dorosłego mężczyzny. Wydaje im się, że Andrzej albo Mikołaj mogą nosić
karabiny i zabijać ludzi? Może Tomek by potrafił, ale był trochę za gruby, choć wysoki. Nie przypominał żadnego z
żołnierzy, których widział Jan Paweł.
– Którego chce pani na początek? – spytała mama. – I czy może pani zająć sypialnię, żebym nie musiała przerywać
lekcji?
– Przepisy wymagają przeprowadzenia testu w pokoju z wyjściem na ulicę, przy otwartych drzwiach – oświadczyła
kobieta.
– Ależ na miłość... Nie zrobimy pani krzywdy – zapewnił ojciec.
Kobieta tylko spojrzała na niego, potem na mamę i oboje rodzice zrezygnowali. Jan Paweł zrozumiał – ktoś został
skrzywdzony przy przeprowadzaniu testu. Kogoś wprowadzono do pokoju na tyłach i ktoś go zranił. Albo może zabił. To
niebezpieczna sprawa. Niektórych ludzi te testy muszą złościć jeszcze bardziej niż ojca i mamę.
Dlaczego ojciec i mama nienawidzą i boją się czegoś, czego tak pragną Piotr i Kasia?
Prowadzenie normalnych lekcji w sypialni dziewcząt okazało się niemożliwe, choć stało tam najmniej łóżek. W
końcu mama zarządziła ciche czytanie, a sama zajęła się jednym z maluchów.
Kiedy Jan Paweł zapytał, czy może poczytać w innym pokoju, zgodziła się.
Oczywiście zakładała, że chodziło mu o drugą sypialnię, bo zawsze kiedy ktoś z rodziny mówił „w drugim pokoju”,
miał na myśli sypialnię. Ale Jan Paweł nie miał zamiaru tam chodzić. Poszedł do kuchni.
Dopóki trwały testy, ojciec i mama zakazali dzieciom wchodzić do saloniku. Nie powstrzymało to jednak Jana
Pawła przed zajęciem miejsca na podłodze, tuż za drzwiami. Czytał książkę i słuchał.
Co jakiś czas wyczuwał, że kobieta od testów zerka na niego, ale nic nie mówiła, więc czytał dalej. Wziął książkę o
życiu świętego Jana Pawła II, wielkiego polskiego papieża, na którego cześć otrzymał imię. Jan Paweł był zafascynowany
lekturą, ponieważ w końcu znalazł odpowiedzi na niektóre ze swoich pytań o to, dlaczego katolicy są inni i czemu
Hegemon ich nie lubi.
Ale czytając, słuchał też wszystkich testów. Nie przypominały tych rządowych, z pytaniami o fakty, sprawdzaniem,
czy wymyśli się rozwiązanie matematyczne albo nazwie część mowy. Zamiast tego kobieta zadawała chłopcom pytania,
które właściwie nie miały prawidłowych odpowiedzi. O to, co lubią i czego nie lubią, albo dlaczego ludzie robią to, co
3 / 48
Orson Scott Card - Pierwsze spotkania w Świecie Endera
robią. Dopiero po jakichś piętnastu minutach takiej rozmowy zaczynała test pisemny, pewnie z bardziej typowymi
zadaniami.
Właściwie na początku Jan Paweł nie domyślił się, że te początkowe pytania też są częścią testu. Dopiero kiedy
okazało się, że kobieta pyta każdego z braci o to samo i zadaje dodatkowe pytania, różne w zależności od odpowiedzi,
zaczął pojmować, że to fragment testu. A z tego, jak bardzo się angażowała, jak była spięta, wywnioskował, że jej zdaniem
te pytania są ważniejsze niż część pisemna.
Jan Paweł chciałby też odpowiedzieć. Chciał poddać się testowi. Lubił testy. Zawsze odpowiadał w myślach, kiedy
zdawały starsze dzieci, żeby sprawdzić, czy znajdzie tyle odpowiedzi co one.
Kiedy więc skończyła z Andrzejem, Jan Paweł chciał zapytać, czy też może spróbować. Nie zdążył, gdyż kobieta
zwróciła się do mamy:
– Ile on ma lat?
– Mówiliśmy przecież. Dopiero pięć.
– Proszę spojrzeć, co on czyta.
– Tylko przewraca strony. To taka zabawa. Patrzy, jak starsze dzieci czytają, a potem je naśladuje.
– On czyta – upierała się kobieta.
– Aha. Czyli jest tu pani od godziny, a już wie pani o moich dzieciach więcej ode mnie, chociaż ja uczę je po kilka
godzin dziennie?
Kobieta nie próbowała się spierać.
– Jak ma na imię?
Mama milczała.
– Jan Paweł – odpowiedział Jan Paweł.
Mama popatrzyła na niego gniewnie. Andrzej również.
– Chcę też zdawać test.
– Jesteś za mały – oświadczył Andrzej po polsku.
– Za trzy tygodnie będę miał sześć lat. – Jan Paweł mówił we wspólnym. Chciał, żeby kobieta go zrozumiała.
Kiwnęła głową.
– Wcześniejszy test jest dozwolony.
– Dozwolony, ale nie wymagany – oświadczył ojciec, wchodząc do pokoju. – Co on tu robi?
– Powiedział, że idzie do drugiego pokoju, żeby poczytać – wyjaśniła mama. – Myślałam, że chodzi mu o drugą
sypialnię.
– Jestem w kuchni – wyjaśnił Jan Paweł.
– W niczym nie przeszkadzał – zapewniła kobieta.
– A szkoda – powiedział ojciec.
– Chciałabym go przetestować.
– Nie.
– Ktoś przecież będzie musiał przyjść tu za trzy tygodnie i wtedy to zrobić – uprzedziła kobieta. – Drugi raz popsuje
wam cały dzień. Nie lepiej załatwić to od razu?
– On słyszał odpowiedzi – przypomniała mama. – Przecież siedział tu i słuchał.
– To nie jest taki typ testu. Nie szkodzi, że słyszał odpowiedzi.
Jan Paweł widział już, że mama i ojciec w końcu ustąpią, więc nie starał się nic mówić, żeby na nich wpłynąć. Nie
chciał zbyt często korzystać ze swojej umiejętności znajdowania odpowiednich słów, bo ktoś mógłby się zorientować, a
wtedy przestanie to działać. Dyskusja trwała jeszcze kilka minut, ale w końcu Jan Paweł usiadł na kanapie obok kobiety.
– Naprawdę czytałem – powiedział.
– Wiem – odparła kobieta.
– Skąd?
– Bo przewracałeś strony w równym tempie. Bardzo szybko czytasz, prawda?
Jan Paweł przytaknął.
– O ile to coś ciekawego.
– A święty Jan Paweł II był ciekawym człowiekiem?
– Robił to, co uważał za słuszne.
– Imię dostałeś po nim?
– Był bardzo odważny – wyjaśnił Jan Paweł. – Nigdy nie robił tego, czego chcieli od niego źli ludzie, jeśli uważał,
że to ważne.
– Jacy źli ludzie?
– Komuniści.
– A skąd wiesz, że to byli źli ludzie? Czy tak jest napisane w książce?
Nie wprost, uświadomił sobie Jan Paweł.
– Zmuszali ludzi do różnych rzeczy. Próbowali ich karać za to, że są katolikami.
– A to źle?
– Bóg jest katolikiem – oświadczył Jan Paweł.
Kobieta uśmiechnęła się.
– Muzułmanie uważają, że Bóg jest muzułmaninem.
Jan Paweł przetrawił tę informację.
– Niektórzy myślą, że Bóg nie istnieje.
– To prawda – zgodziła się kobieta.
– Co? – zapytał.
– Że niektórzy myślą, że Bóg nie istnieje. Ja sama nie wiem. Nie mam żadnej opinii na ten temat.
– To znaczy, że nie wierzy pani w Boga – oświadczył Jan Paweł.
– Doprawdy?
– Tak twierdził święty Jan Paweł II. Jeśli mówi pani, że nie wie albo nie przejmuje się Bogiem, to wierzy pani, że
nie istnieje. Bo gdyby miała pani choćby nadzieję, że On istnieje, bardzo by się pani przejmowała.
4 / 48
Orson Scott Card - Pierwsze spotkania w Świecie Endera
Roześmiała się tylko.
– Przewracasz tylko strony, co?
– Mogę odpowiedzieć na wszystkie pytania – zapewnił.
– Zanim jeszcze je zadam?
– Nie uderzyłbym go – rzekł Jan Paweł, odpowiadając na pytanie, co by zrobił, gdyby przyjaciel próbował mu
zabrać jakąś jego własność. – Bo wtedy nie byłby moim przyjacielem. Ale też nie pozwoliłbym mu zabrać tej rzeczy.
Pytanie uzupełniające brzmiało: „A jakbyś go powstrzymał?”, więc Jan Paweł mówił dalej, nie czekając.
– Powiedziałbym: „Możesz to wziąć. Daję ci to. Jest teraz twoje. Bo wolę raczej mieć ciebie za przyjaciela, niż mieć
tę rzecz”.
– Gdzie się tego nauczyłeś? – zdziwiła się kobieta.
– To nie jest pytanie z testu – zauważył Jan Paweł.
Pokręciła głową.
– Rzeczywiście nie jest.
– Myślę, że czasami trzeba kogoś zranić – oświadczył Jan Paweł, odpowiadając na następne pytanie, które brzmiało
„Czy możliwa jest sytuacja, kiedy masz prawo zranić inną osobę?”.
Odpowiedział na wszystkie pytania, łącznie z uzupełniającymi, nie czekając, aż zada mu choćby jedno. Odpowiadał
na nie w kolejności, w jakiej stawiała je braciom.
– Teraz część pisemna – powiedział, kiedy skończył. – Nie znam pytań, bo ich nie widziałem, a pani nie przeczytała
ich głośno.
Okazały się łatwiejsze, niż przypuszczał. Dotyczyły kształtów, pamiętania różnych rzeczy, wybierania właściwych
zdań i obliczeń – takie tam. Ciągle patrzyła na zegarek, więc się spieszył.
Kiedy skończył, siedziała tylko i patrzyła na niego.
– Dobrze wypadłem? – zapytał Jan Paweł.
Kiwnęła głową.
Przyjrzał się jej – jak siedzi, jak nie porusza dłońmi, jak na niego patrzy. Jak oddycha. Zrozumiał, że jest bardzo
podniecona i bardzo się stara zachować spokój. Dlatego właśnie się nie odzywa. Nie chce, żeby wiedział.
Ale on wiedział.
Był tym, kogo szukała..
– Niektórzy mogliby uznać, że to jest właśnie powód, dla którego kobiety nie mogą przeprowadzać testów –
stwierdził pułkownik Sillain.
– Ci ludzie byliby psychicznie niedojrzali – odparła Helena Rudolf.
– Zbyt są podatne na słodką buzię – mówił dalej Sillain. – Skłonne do różnych achów i ochów, do tłumaczenia
wątpliwości na korzyść dzieciaka i w ogóle.
– Na szczęście pan nie żywi takich podejrzeń.
– Nie. To dlatego, że przypadkiem wiem o pani całkowitym braku serca.
– No właśnie. Nareszcie dobrze się rozumiemy.
– I twierdzi pani, że ten polski pięciolatek jest czymś więcej niż nad wiek rozwiniętym dzieckiem?
– Niebo świadkiem, że to główny fakt, jaki wykrywają nasze testy: ogólny rozwój ponad wiek.
– W opracowaniu są już lepsze testy. Koncentrujące się na uzdolnieniach militarnych. U dzieci młodszych, niż
mogłaby pani przypuszczać.
– Szkoda, że jest już prawie za późno.
Pułkownik Sillain wzruszył ramionami.
– Istnieje teoria, która mówi, że tak naprawdę nie musimy ich poddawać pełnemu cyklowi szkolenia.
– Tak, tak. Czytałam o tym, jaki młody był Aleksander. Pomogło jednak, że był synem władcy i że walczył
przeciwko armiom pozbawionych motywacji najemników.
– Uważa więc pani, że robale mają motywację?
– Robale są marzeniem każdego dowódcy – oświadczyła Helena. – Nie kwestionują rozkazów, tylko je wykonują.
Wszystkie.
– Ale są też koszmarem każdego dowódcy – zauważył Sillain. – Nie myślą samodzielnie.
– Jan Paweł Wieczorek jest realny. A za trzydzieści pięć lat będzie miał czterdziestkę. Nie trzeba będzie sprawdzać
teorii Aleksandra.
– Teraz mówi pani, jakby była przekonana, że to właśnie on.
– Tego nie wiem – przyznała Helena. – Ale jest niezwykły. To wszystko, co mówi...
– Czytałem raport.
– Kiedy powiedział „Bo wolę raczej mieć ciebie za przyjaciela, niż mieć tę rzecz”, aż mnie zatkało. Przecież on ma
pięć lat!
– I czy to nie wzbudziło pani podejrzliwości? Wydaje się, że został specjalnie przygotowany.
– Nie był. Jego rodzice nie chcieli pozwolić na przetestowanie żadnego z dzieci, a już jego szczególnie, skoro jest za
mały i w ogóle.
– Powiedzieli, że nie chcą.
– Ojciec nie poszedł do pracy, żeby spróbować mnie powstrzymać.
– Albo żeby pani myślała, że chce ją powstrzymać.
– Nie stać go na to, żeby stracić dzienną wypłatę. Niesubordynowani rodzice nie dostają płatnych urlopów.
– Wiem – zgodził się Sillain. – Cóż by to była za ironia losu, gdyby ten Jan Paweł jakiś tam...
– Wieczorek.
– Właśnie. Cóż by to była za ironia, gdyby po wszystkich naszych wysiłkach opanowania przyrostu naturalnego... z
powodu wojny, oczywiście... okazało się, że dowódcą floty ma być siódmy syn niesubordynowanych rodziców?
– Owszem, to bardzo ironiczne.
– O ile pamiętam, jedna z teorii mówiła, iż z kolejności narodzin wynika, że tylko pierworodni będą mieli potrzebną
nam osobowość.
5 / 48
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl