Sandemo Margit - Saga o Ludziach Lodu 17 - Ogród śmierci, SAGA LUDZI LODU
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margit Sandemo
OGRÓD ŚMIERCI
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XVII
1
ROZDZIAŁ I
Daniel, syn Ingrid Lind z Ludzi Lodu.
Poczęty pod wpływem czarodziejskiego napoju. Urodzony w nienawiści. Jako noworodek
porzucony, oddany fabrykantce aniołków. Uratowany od śmierci przez ziele o magicznej sile.
A potem kochany. Kochany przez wszystkich za swój szczery uśmiech, za absolutną
tolerancję dla ludzkich słabości, za niezłomną wiarę w to, że życie może mu dać wiele i że
on może w życiu wiele zrobić.
Zimna bryza od Oceanu Lodowatego rozwiewała czarne włosy Daniela, gdy w pewną
wiosenną noc stał na wzgórzu i wsłuchany w szum wiatru, szarpiącego nagimi jeszcze
zaroślami, spoglądał na leżące w dole miasto Archangielsk.
Jakim sposobem się tutaj dostał?
Sam ledwo byłby w stanie na to odpowiedzieć. Najpierw był marsz ze szwedzkimi
oddziałami przez Finlandię. Bitwa pod Villmanstrand. Ojciec, który dostał się do niewoli. On
sam uciekający - w głąb kraju wrogów, w głąb nie mającej końca Rosji.
Dlaczego?
Daniel doznawał niejasnego przeczucia, że został do tego przeznaczony. To on miał podjąć
próbę rozwiązania zagadki Ludzi Lodu, odszukania ich korzeni i unicestwienia tej niszczącej
siły, która nad nimi ciąży od wieków, przekleństwa napełniającego ich strachem i
bezsilnością.
By móc tego wszystkiego dokonać, musiał iść śladami Vendela Gripa. Do krainy na
najdalszych krańcach zimna i lodu, do samego jądra tajemnicy Ludzi Lodu. Do źródeł życia.
Nikt nie wiedział, gdzie się źródła życia znajdują. Jedyna istota, która mogłaby o nich
opowiedzieć i w której żyłach także płynęła krew Ludzi Lodu, szamanka Tun-sij, już nie żyła.
Tun-sij miała jednak córkę. A owa córka urodziła dziecko Vendelowi Gripowi. I to było
właśnie kolejne zadanie Daniela: spróbować odnaleźć dziecko Vendela.
On i Vendel bardzo się w ostatnich latach zaprzyjaźnili. Choć po pierwszym spotkaniu
porozumiewali się wyłącznie za pomocą listów, Daniel nauczył się od Vendela niezmiernie
dużo.
Wyobrażał sobie, ba, był pewien, że właśnie dzięki tej korespondencji wyuczył się języka
rosyjskiego i teraz przeżywał głębokie rozczarowanie. Podróż z Villmantrand do
Archangielska zajęła mu całą zimę. Początkowo przerażony swoją tak bardzo ograniczoną
znajomością języka, przeważnie milczał. Ale chłonął wiedzę przy każdej okazji w czasie tej
długiej wędrówki przez krainę zamarzniętych rzek, przez wsie i miasteczka, gdzie musiał
2
najmować się do pracy za nędzne grosze, by zarobić na dalszą podróż. Ludzie uważali go
na ogół za głuchoniemego albo niedorozwiniętego.
I oto nareszcie Daniel dotarł do Archangielska, miasta, które było pierwszym etapem w jego
podróży do górskiej krainy Taran-gai. Opowieść o wszystkich jego przygodach i groźnych dla
życia sytuacjach, w jakich się wielokrotnie znajdował, starczyłaby na osobną książkę, dajmy
więc temu spokój. Już samo zdobycie cywilnego ubrania, w które mógłby się przebrać po
zrzuceniu szwedzkiego munduru, zajęło mnóstwo czasu. Zrobił to jeszcze w Finlandii, bo nie
chciał budzić zainteresowania w Rosji, do której mimo wszystko spodziewał się dotrzeć.
Zupełnie inna historia to zdobywanie jedzenia w czasie podróży, a także unikanie spotkania
z dzikimi zwierzętami i rosyjską władzą... Nie, nie wracajmy do tego!
Lekcje rosyjskiego, jakie pobierał u Vendela, okazały się jednak niezłą podstawą, na której
Daniel mógł budować dalej. Dlatego uczył się języka niezwykle szybko i gdy dotarł nareszcie
do Archangielska, gotów był pójść do portu w poszukiwaniu pracy. Tam najprędzej
zdobędzie potrzebne informacje co do dalszej podróży, tam mówi się tyloma różnymi
językami i dialektami, że nikt z pewnością nie zwróci uwagi na jego wymowę, a w końcu tam
chyba najłatwiej zarobić parę kopiejek.
Pracował w porcie może jakiś tydzień, gdy spotkał człowieka, który dobrze znał wybrzeża
Oceanu Lodowatego. Daniel opowiedział mu, że gdyby to było możliwe, chciałby się dostać
na tereny zamieszkane przez Nieńców.
Rosjanin wybuchnął śmiechem.
- Do Nieńców? A czego ty tam szukasz? Zresztą u nas oni nazywają się Jurat-Samojedzi.
- Wiem - odparł Daniel. - Obiecałem przekazać pozdrowienia, gdybym znalazł się w tamtych
okolicach.
- Znalazł się w tamtych okolicach? - Rosjanin pękał ze śmiechu. - To nie jest miejsce, gdzie
mógłbyś się znaleźć ot tak, przy okazji. To koniec świata!
- Byłeś tam?
- Oszalałeś? Nie! Nie byłem nawet w pół drogi do Narjan Mar, które jest ich stolicą.
Narjan Mar! Tę nazwę Vendel wspominał. Dotarł tam w drodze powrotnej do domu, zdaje
się.
- Czy można się tam dostać przez morze?
- Chyba tak, nie wiem. Ale jeżeli nawet, to cholernie nakłada się drogi.
- Tak mówisz? W takim razie powinien być jakiś krótszy szlak?
3
- Pewnie tak. Ale poczekaj do jutra, to porozmawiam ze znajomymi. Wtedy dam ci
dokładniejsze informacje.
Daniel podziękował, a następnego dnia dowiedział się, że powinien popłynąć rzeką Pinegą
w głąb lądu, do wsi o tej samej nazwie. Tam należy opuścić rzekę i lądem dostać się do
drugiej, równoległej rzeki o nazwie Mezen i tą rzeką płynąć ponownie w stronę morza, do
miasta Mezen. Stamtąd wiedzie prosta droga na wschód, do Safonowa, dalej do Ust' Cylmy.
W ten sposób dotrze do rzeki Peczory, która doprowadzi go do Narjan Mar, położonego w
głębi, nad deltą.
Daniel notował i zapisywał, ale strzegł się, by nikt nie zobaczył jego notatek. Dziwiliby się
pewno jego łacińskim literom...
Następnego dnia Daniel poszedł do swego chlebodawcy i oświadczył, że musi ruszać dalej.
Po licznych zastrzeżeniach, wahaniach i wykrętach dostał w końcu swoją zapłatę.
Zaopatrzył się w jedzenie, ciepłe ubranie oraz strzelbę z amunicją na dzikiego zwierza i
wyruszył przez rozległe pustkowia tundry na wschód, w podróż, której końca nie był w stanie
przewidzieć.
Bez poważniejszych przygód dotarł do Narjan Mar i teraz słyszał drugi język, którego uczył
go Vendel: juracki, język Jurat-Samojedów, czyli Nieńców.
Daniel nie spodziewał się, że to ludzie tak niewielkiego wzrostu. On sam był więcej niż o
głowę wyższy od najwyższego z nich. Ale za to jacyż oni byli przyjacielscy! Uśmiechali się
od ucha do ucha, a kiedy słyszeli, jaki jest bezradny i onieśmielony, gdy próbuje z nimi
rozmawiać, wprost nie wiedzieli, co zrobić, by mu pomóc. Narjan-Mar nie było żadnym
miastem, po prostu zwyczajna, nieduża osada, więc wiadomość o przybyciu Daniela
rozniosła się natychmiast. Wszyscy przyglądali mu się i podziwiali go. Mógł odczuć chociaż
namiastkę tego, jaką sensację musiał tutaj wzbudzać Vendel Grip, blondyn i znacznie
wyższy od Daniela, który przecież także nie był ułomkiem.
Po spożyciu licznych powitalnych posiłków, w których głównymi składnikami było mięso
reniferów i ryby, Daniel mógł nareszcie zadać najważniejsze dla siebie pytanie. Gorzej, że
nie wiedział, jak nazywa się to miejsce, w którym przebywał Vendel.
Próbował wyjaśniać. Mówił o półwyspie Jamal i o ujściu Obu, o tym, że Vendel przybył
stamtąd, a potem został przewieziony wokół nasady półwyspu Kola do letniego obozu
Nieńców nad Morzem Karskim.
Gospodarze słuchali z zaciekawieniem. Morze Karskie znali, bo jest ono wielkie, ale
wszystkie inne nazwy były rosyjskie, oni sami inaczej nazywali te miejsca.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, dopóki nie wymienił Taran-gai. Wtedy zgromadzeni wydali
jęk zgrozy. Daniel jednak miał nareszcie jakiś punkt zaczepienia.
4
- To letnie obozowisko, o którym mówię, leży na wschód od Taran-gai. W głębi nad zatoką.
Teraz wszyscy wiedzieli. Tym razem wydali z siebie jednogłośne „Aha!” Oni posługiwali się
inną nazwą tego miejsca, nazwą, której Daniel nie znał, bo albo Vendel nie znał jej także,
albo uważał to za nieistotne i nigdy jej nie wymieniał. Nor, nazywało się po juracku miejsce
nad zatoką.
- W porządku, ale jak mógłbym się tam dostać? - pytał Daniel. - Czy jest jakaś droga przez
tundrę?
Samojedzi zbledli.
- Nie, nie możesz iść lądem! - wołali jeden przez drugiego. - Taran-gai, rozumiesz!
Najwyraźniej tamtędy nie można było przejść.
- Musisz podróżować morzem - powiedział jeden z mężczyzn. - Na to trzeba dużo czasu i
przedsięwzięcie jest niebezpieczne, ale to jedyna droga.
- W takim razie będę potrzebował łodzi.
Słysząc to wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Nie możesz podróżować sam!
Wywiązała się ożywiona dyskusja, mówili jednak tak szybko, że Daniel ze swoją nader
skromną znajomością języka nie był w stanie za nimi nadążyć.
W końcu jeden z mężczyzn o wystających kościach policzkowych odwrócił się do niego i
skinął głową.
- Isu i ja będziemy ci towarzyszyć. Kiedyś już tam byliśmy.
Nietrudno było się domyślić, który to Isu. Siedział rozpromieniony, radośnie uśmiechnięty i
dumny niczym paw.
- Dziękuję, to bardzo uprzejmie z waszej strony!
Isu powiedział jednak coś, co sprawiło, że Daniel drgnął.
- Byliśmy tam kiedyś na dorocznych zawodach. Wprowadził je pewien biały człowiek wiele,
wiele lat temu.
- Wysoki biały człowiek? O jasnych włosach?
- Tak. Bardzo dobry człowiek.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]