Sandemo Margit - 20 Skrzydła kruka, Sagi Margit Sandemo, saga o ludziach lodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
_____________________________________________________________________
Margit Sandemo
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XX
Skrzydła kruka
_____________________________________________________________________
ROZDZIAŁ I
W roku 1793 w miasteczku Stregesti w Siedmiogrodzie znikn
ę
li bez
ś
ladu dwaj
m
ęŜ
czy
ź
ni. Nie ich pierwszych spotkał taki los. W nieustaj
ą
cym szepcie wiatru
Ŝ
yły
opowie
ś
ci o tych, którzy przepadali i których nigdy ju
Ŝ
wi
ę
cej nie widziano.
Ale jeden z potomków Ludzi Lodu sprawił,
Ŝ
e ci dwaj byli ostatnimi...
Ów dotkni
ę
ty z Ludzi Lodu, wykorzystuj
ą
c swe niezwykłe zdolno
ś
ci, nawi
ą
zał
kontakt z wieloma szczególnymi istotami, których normalnym
ś
miertelnikom nie było dane
ujrze
ć
. Nikt jednak z Ludzi Lodu nie prze
Ŝ
ył dotychczas nic równie straszliwego jak to, co
wydarzyło si
ę
w Stregesti.
Niezwykły był to las. Wydawało si
ę
,
Ŝ
e trwa tak ju
Ŝ
od dziesi
ą
tków tysi
ę
cy lat,
pogr
ąŜ
ony w gł
ę
bokim
ś
nie, oczekuj
ą
c, a
Ŝ
zbudz
ą
go tr
ą
by s
ą
dnego dnia.
Przez le
ś
ny g
ą
szcz ledwie przedostawało si
ę
ś
wiatło. Ziemi
ę
, kamienie i połamane
konary porastał mech i pn
ą
cza, pnie drzew pokrywał bluszcz. Wszystko zlewało si
ę
w jedno,
tworz
ą
c pofałdowany, faluj
ą
cy krajobraz, spowity w mi
ę
kki, zielony całun.
Całun... Nieprzyjemne słowo, które niestety pasowało a
Ŝ
nazbyt dobrze...
Zielone gał
ę
zie drzew prastarego lasu sennie zwisały nad ziemi
ą
. Nie
ś
piewał tutaj
Ŝ
aden ptak. Nawet mały niepozorny słowik nie o
ś
mielił si
ę
swym cudnym głosem zm
ą
ci
ć
zaległej w g
ą
szczu ciszy.
Las ten rósł w Siedmiogrodzie, na wschodnim kra
ń
cu Austro-W
ę
gier. W tej dzikiej
górskiej krainie nadal
Ŝ
yły niesamowite podania i legendy, mro
Ŝą
ce krew w
Ŝ
yłach historie o
wilkołakach, wampirach i innych siłach ciemno
ś
ci tak strasznych,
Ŝ
e obcy przybysze
wzdragali si
ę
przed zapuszczeniem w gł
ę
bokie, pełne tajemnic doliny.
Miejscowa ludno
ść
stanowiła konglomerat Wołochów, madziarskich Szeklerów,
Saksów, Rumunów oraz resztek plemion, które przyw
ę
drowały tu w pradawnych czasach, jak
Goci, Hunowie, Gepidzi i Awarowie z Azji
Ś
rodkowej. Dominuj
ą
c
ą
grup
ą
byli Rumuni wraz
z Madziarami czy, jak mówiono, W
ę
grami.
Rumuni zwali swój kraj Ardeal, W
ę
grzy - Erdely. Inni powiadali - Transylwania.
Jednak
Ŝ
e oficjaln
ą
nazw
ą
nadan
ą
krainie przez jej ostatnich władców, Habsburgów, był
Siedmiogród, ze wzgl
ę
du na siedem wielkich miast.
Martwy, cho
ć
jednocze
ś
nie
Ŝ
ywy las otaczał niewielkie, poło
Ŝ
one na uboczu
miasteczko Stregesti.
Trudno dociec, sk
ą
d wzi
ę
ła si
ę
taka nazwa, jako
Ŝ
e przez wieki wiele plemion
podbijało te tereny, faktem jednak pozostawało,
Ŝ
e słowo „strega” w j
ę
zyku włoskim oznacza
czarownic
ę
.
Dwaj obcy przybysze dotarli do Siedmiogrodu dziwnymi drogami. Jednym z nich był
francuski szlachcic, zbiegły przed trwaj
ą
c
ą
od czterech lat w jego ojczy
ź
nie rewolucj
ą
. Wielu
arystokratów zawarło bli
Ŝ
sz
ą
znajomo
ść
z gilotyn
ą
, ale ów m
ęŜ
czyzna, baron de Conte, zdołał
umkn
ąć
z kraju wraz ze swym bratankiem Yvesem.
Kto wie, mo
Ŝ
e lepiej byłoby dla nich, gdyby wybrali gilotyn
ę
?
Z pocz
ą
tku byli tak przera
Ŝ
eni sam
ą
my
ś
l
ą
,
Ŝ
e mogliby wpa
ść
w r
ę
ce francuskiego
pospólstwa, i
Ŝ
nie
ś
mieli zbli
Ŝ
y
ć
si
ę
do ludzi i ukrywali si
ę
po lasach w
ś
ród gór. Dlatego
wła
ś
nie nie wiedzieli,
Ŝ
e w drodze na wschód dawno ju
Ŝ
przekroczyli granice Francji.
Cała Europa znajdowała si
ę
w stanie wrzenia - rewolucja francuska zataczała coraz
szersze kr
ę
gi. Podobnie było i w Wiedniu, który pod gilotyn
ą
stracił sw
ą
Mari
ę
Antonin
ę
.
Dwaj szlachcice parli wi
ę
c do przodu z nadziej
ą
na znalezienie bodaj odrobiny spokoju.
Z czasem, naturalnie, zrozumieli, i
Ŝ
dotarli do obcych krajów. Nerwy jednak mieli ju
Ŝ
do tego stopnia zszarpane,
Ŝ
e nie byli w stanie nikomu zaufa
ć
.
Zabł
ą
kali si
ę
a
Ŝ
do Siedmiogrodu...
O, tu nareszcie znale
ź
li spokój! Nigdzie nie mogło by
ć
spokojniej ni
Ŝ
w tutejszych
milcz
ą
cych, tajemniczych dolinach.
Kiedy szuka si
ę
jakiego
ś
wi
ę
kszego miasta we wschodniej cz
ęś
ci Siedmiogrodu, po
przekroczeniu doliny rzeki Maruszy nietrudno zabł
ą
dzi
ć
. Baronowi i jego bratankowi okolice
te były całkiem nieznane i powtórzyli bł
ą
d, który przed nimi popełnili ju
Ŝ
inni, nawet ci
bardziej obeznani z terenem. Nagle znale
ź
li si
ę
na obszarze Karpat Transylwa
ń
skich, a wtedy
byli ju
Ŝ
straceni...
Jechali przez dwa dni, mijaj
ą
c kolejne doliny, coraz gł
ę
bsze i bardziej dzikie. Od
czasu do czasu napotykali male
ń
kie wioski, ale trudno
ś
ci z porozumiewaniem si
ę
z ich
mieszka
ń
cami okazały si
ę
zbyt wielkie. Nie zdołali nawet wyja
ś
ni
ć
,
Ŝ
e pragn
ą
dotrze
ć
do
du
Ŝ
ego cywilizowanego miasta, wszystko jedno jakiego. Tu wła
ś
nie bowiem, w tej krainie, z
dala od zam
ę
tu rewolucji, pragn
ę
li si
ę
osiedli
ć
.
Nie mieli jednak zamiaru zostawa
ć
na takim pustkowiu!
A potem nadszedł dzie
ń
, kiedy to po raz ostatni obrali niewła
ś
ciw
ą
drog
ę
. Znale
ź
li si
ę
w kolejnej przeł
ę
czy - gł
ę
bokiej szczelinie, do której ledwie docierało
ś
wiatło sło
ń
ca.
Przeł
ę
cz le
Ŝ
ała wysoko w górach, a gdy j
ą
pokonali, byli ju
Ŝ
w zaczarowanym lesie.
Wstrzymali konie.
Powoli chłon
ę
li atmosfer
ę
ciepłego, wilgotnego popołudnia. Gał
ę
zie drzew opadały
prawie na ich głowy, gał
ę
zie tak ci
ęŜ
kie i pradawne, jakby liczyły sobie co najmniej tysi
ą
c lat.
Zwisaj
ą
cy z nich mech był lepki, o
ś
lizgły od staro
ś
ci i st
ę
chłego powietrza. Znik
ą
d nie
dochodził
Ŝ
aden d
ź
wi
ę
k, panowała absolutna cisza, która zdawała si
ę
bezgło
ś
nie oddycha
ć
.
Jakby las oniemiał z chwil
ą
, gdy si
ę
w nim znale
ź
li.
- Ruszajmy dalej - mrukn
ą
ł baron. - Jestem głodny. Ta droga musi wszak dok
ą
d
ś
prowadzi
ć
.
I tak w istocie było. Jeszcze pół godziny przedzierali si
ę
przez upiorny las, gdy nagle
otworzyła si
ę
przed nimi dolina i roztoczył widok na niewielkie miasteczko.
Dolina stanowiła jakby kocioł mi
ę
dzy górami, ale nie było wida
ć
Ŝ
adnego traktu,
który wiódłby dalej. Baron zadr
Ŝ
ał; spłyn
ę
ło na
ń
przeczucie,
Ŝ
e znale
ź
li si
ę
u kresu drogi,
kresu swej podró
Ŝ
y.
Miasteczko le
Ŝ
ało na samym dnie kotła. G
ę
sta zabudowa sprawiała wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e domy
tul
ą
si
ę
do siebie ze strachu. Z l
ę
ku przed wznosz
ą
cymi si
ę
wokół masywami? Czy przed
czym
ś
innym?
- Ale
Ŝ
tak, droga prowadzi dalej - wskazał Yves. - Popatrz, tam zakr
ę
ca i ginie za tym
wielkim urwiskiem po drugiej stronie doliny.
- Tak, by
ć
mo
Ŝ
e - w głosie barona zadrgało pow
ą
tpiewanie. - Ale to najwidoczniej
rzadko ucz
ę
szczany trakt.
Pomimo sporej odległo
ś
ci Yves tak
Ŝ
e to dostrzegał. Nie dawało si
ę
rozró
Ŝ
ni
ć
kolein,
które kiedy
ś
musiały by
ć
wyra
ź
ne.
A mo
Ŝ
e wła
ś
nie dlatego,
Ŝ
e stali tak daleko, mogli w ogóle dostrzec drog
ę
? Mo
Ŝ
e z
bliska, w
ś
ród rosn
ą
cej wokół trawy, w ogóle nie było jej wida
ć
?
Yves, który najwyra
ź
niej czuł si
ę
nieswojo, zauwa
Ŝ
ył:
- Ten straszny las ci
ą
gnie si
ę
tak
Ŝ
e i po drugiej stronie miasteczka.
- Otacza cał
ą
dolin
ę
- przyznał baron. - Obawiam si
ę
,
Ŝ
e b
ę
dziemy musieli wróci
ć
t
ą
sam
ą
drog
ą
, któr
ą
przyjechali
ś
my. Nie brzmi to szczególnie przyjemnie, bo sporo czasu
upłyn
ę
ło, odk
ą
d min
ę
li
ś
my ostatnie rozstaje. Ale skoro ju
Ŝ
tu jeste
ś
my, jed
ź
my do
miasteczka. Dostaniemy tam co
ś
do jedzenia i jaki
ś
nocleg. Wczesnym rankiem zawsze
wyrusza si
ę
w drog
ę
w lepszym nastroju, z now
ą
porcj
ą
nadziei i sił.
Yves w pełni si
ę
z nim zgadzał. Spi
ę
li wi
ę
c konie i powoli, ostro
Ŝ
nie, zacz
ę
li
spuszcza
ć
si
ę
w dół w
ą
sk
ą
, kr
ę
t
ą
drog
ą
, nie b
ę
d
ą
c
ą
wła
ś
ciwie niczym wi
ę
cej ni
Ŝ
ś
cie
Ŝ
k
ą
.
Baron i jego bratanek byli przystojnymi m
ęŜ
czyznami, mieli orle nosy i czarne oczy.
We Francji prowadzili gnu
ś
ne, leniwe
Ŝ
ycie. Moralnie zdegenerowani, jak zreszt
ą
wi
ę
ksza
cz
ęść
arystokracji, byli aroganccy i do cna zblazowani. Pełna trudów podró
Ŝ
przez Europ
ę
jednak
Ŝ
e zahartowała ich, czyni
ą
c z nich niemal prawdziwych m
ęŜ
czyzn. Udało im si
ę
potajemnie wywie
źć
ze sob
ą
ogromne bogactwa, nigdy wi
ę
c nie cierpieli biedy, a
przynajmniej nie powinni. Ale na có
Ŝ
mogły zda
ć
si
ę
bogactwa w tej dzikiej, górskiej krainie?
Ci
ą
gle jeszcze mieli wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
maj
ą
tku zaszyt
ą
w pasach, bo z pocz
ą
tku nie
ś
mieli styka
ć
si
ę
z lud
ź
mi. Przezornie zabrali ze sob
ą
prowiant i nim w samotno
ś
ci si
ę
po
Ŝ
ywiali.
Ale zapasy dawno si
ę
sko
ń
czyły. Tego dnia jechali ju
Ŝ
tak długo,
Ŝ
e w całym ciele
wyra
ź
nie czuli skutki wyczerpania. Obydwaj byli poirytowani daj
ą
cym si
ę
we znaki głodem i
zm
ę
czeniem, a zwłaszcza nieko
ń
cz
ą
c
ą
si
ę
jazd
ą
przez dzikie ost
ę
py, jazd
ą
, która, jak słusznie
przeczuwali, nie przybli
Ŝ
yła ich wcale ku wymarzonym miastom. Las, który wła
ś
nie opu
ś
cili,
zdawał si
ę
niczym lepki ci
ęŜ
ar przytłacza
ć
ich ramiona.
Przystan
ę
li w punkcie, sk
ą
d roztaczał si
ę
znacznie lepszy widok na miasteczko
poło
Ŝ
one na dnie doliny.
Podnie
ś
li oczy ku niebu,
ś
ledz
ą
c wzrokiem dwa kr
ąŜą
ce w powietrzu kruki. Czarne
ptaszyska poderwały si
ę
do lotu z urwiska, gro
ź
nie wznosz
ą
cego si
ę
po drugiej stronie osady.
Bezszelestnie przecinały powietrze, zataczaj
ą
c koła coraz bli
Ŝ
ej m
ęŜ
czyzn na
ś
cie
Ŝ
ce.
Francuzi obserwowali je z zapartym tchem.
W ko
ń
cu jeden z kruków znalazł si
ę
tak blisko,
Ŝ
e magli spojrze
ć
prosto w błyszcz
ą
ce,
czarne jak w
ę
giel ptasie oko. A potem jeden ruch silnych, l
ś
ni
ą
cych skrzydeł i ptaki, uznaj
ą
c
sw
ą
wypraw
ę
zwiadowcz
ą
za zako
ń
czon
ą
, zawróciły do gniazda, które musiało znajdowa
ć
si
ę
gdzie
ś
na poro
ś
ni
ę
tej lasem skale.
M
ęŜ
czy
ź
ni wymienili spojrzenia i pop
ę
dzili konie.
- Miasteczko sprawia wra
Ŝ
enie wymarłego - zauwa
Ŝ
ył Yves.
- Mamy ju
Ŝ
pó
ź
ne popołudnie. Ludzie pewnie poszli na nieszpory.
W gromadzie domów dostrzegli niedu
Ŝ
y ko
ś
ciółek; ale nie był on podobny do ich
rzymskokatolickich
ś
wi
ą
ty
ń
. W tym kraju ludzie najwyra
ź
niej byli wyznania prawosławnego,
stwierdzili.
Znale
ź
li si
ę
teraz na dnie doliny i nareszcie mogli porusza
ć
si
ę
po płaskim terenie.
Jechali powoli, jakby niech
ę
tnie, z wahaniem.
To sprawił ten las, my
ś
lał Yves, trzydziestoletni kawaler. Ten las jakby odebrał nam
cał
ą
odwag
ę
i pozostawił jedynie niewiar
ę
we własne siły i zniech
ę
cenie.
Stryj był starszy od niego jedynie o dziesi
ęć
lat. I on tak
Ŝ
e był zatwardziałym
kawalerem. We Francji cieszyli si
ę
wielk
ą
sław
ą
niepoprawnych uwodzicieli i to napawało
ich dum
ą
. Teraz wszystko, co ł
ą
czyło si
ę
z ojczyzn
ą
, stało si
ę
tak odległe, zarówno w czasie,
jak i przestrzeni...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]