Sami swoi - MULARCZYK ANDRZEJ, ebook txt, Ebooki w TXT
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MULARCZYK ANDRZEJSami swoiANDRZEJ MULARCZYKRozdzial 1Ta opowiesc to komedia, ktorej bohaterowie wcale nie wiedza, ze sa smieszni. Nie wiedza, bo nie dotarla do ich swiadomosci definicja, ze tragedia, ktora trwa zbyt dlugo, staje sie komedia, i ze wystarczy spojrzec przez odwrotna strone lornetki, by to, co wielkie, stalo sie male. Wowczas nawet wymachujacy mieczem biblijny Goliat przypomina pajaca na sznurku... Przyjrzyjmy sie wiec bohaterom tej komedii, zanim nieuchronnie zaczna sie toczyc wypadki, ktorych juz powstrzymac nie mozna, jak nie mozna namowic bohaterow gotowego filmu, by inaczej zagrali swoje role. Kazmierz Pawlak uwazal, ze zyje nie tylko na ziemi, ale i dla ziemi, i chyba dlatego od tej ziemi zbytnio nie odrosl. Zlosliwi sie smiali, ze nie musial sie schylac, zeby przejsc pod brzuchem konia. Byl przysadzisty jak sag drew, za to twardy jak kowadlo w kuzni: uderzysz w niego mlotkiem, a on odskoczy. Poki nowych gwozdzi dwucalowych nie mozna bylo dostac w GS-ie, Kazmierz stare prostowal na paznokciu. Szybki byl w jezyku, z kazdym gotow sie dogadac, byle tylko ten ktos nie mial innego zdania niz on. W skrytosci uwazal, ze Pan Bog po to jest w niebie, zeby on, Kazmierz, mial tam sojusznika, bo przeciez jak ktos tak niepozornego wzrostu, a za to z przeogromnym zaufaniem zwraca sie do najwyzszej instancji - to jak mu odmowic pomocy i nie zeslac plag na jego wrogow? Gdy stawal przy plocie naprzeciw Kargula, to on byl na pozor lagodnym pasterzem Dawidem, co to nawet slynnej procy przez zapomnienie nie ma przy sobie-tamten zas poteznym Goliatem, ktory co postawi stope, to rozgniata przeciwnikow... Wladyslaw Kargul nie szedl, tylko kroczyl, nie mowil, tylko dudnil jak listopadowy deszcz w zardzewialej rynnie. Gdy wycieral nos, to chustka omal nie pekala na pol. Weterynarz Jaskola nie mogl sie nadziwic, jak taki niespotykanie spokojny w ruchach czlowiek jednym uderzeniem piesci powala na ziemie bukata. Gdy Kargul nie mial pod reka klucza ani obcegow, potrafil zebami odkrecic mutre przy sieczkarni, a jak go nawet po tym wyczynie szczeki troche bolaly, wystarczylo mu wypic do snu pol litra brymuchy i budzil sie zdrowy jak wlasny trzonowy zab. Poki elektryki po wojnie w Rudnikach nie bylo, jednym dmuchnieciem gasil stojaca na stole naftowa lampe, nie ruszajac sie spod pieca. Jeden byl szybki jak lot jaskolki, drugi powolny jak zuk. Pawlak kochal konie jak wlasne dzieci i ozenil sie z Marynia, gdyz jej ojciec mial dwa konie i jednego obiecal corce w posagu. Kargul ozenil sie ze swoja Anielcia, bo poborowym jeszcze bedac, zalozyl sie z innymi parobkami, ze ja podniesie jedna reka do powaly. Zaklad wygral, bo podniosl Anielcie z takim impetem, ze ta wyrznela glowa w sufit i zemdlala, a Wladys, cucac ja potem, tak ja dlugo w ramionach trzymal, ze sie od zeniaczki wymigac nie mogl... O Pawlaku wszyscy mowili, ze predzej mowi, niz mysli. O Kargulu, ze mysli wolniej od konia. Ale czy to wlasciwie wiadomo, jak i co mysli sobie kon? Pawlak nosil maciejowke, bo kiedys podobna czapke nosil Jozef Pilsudski. Dla niego Marszalek to wzor: malo ze dokonal w 1920 roku cudu nad Wisla, to jeszcze byl to jedyny czlowiek, po ktorego smierci ojciec Kazmierza zaplakal. Kargul nosil obwisly kapelusz i nigdy nie wkladal krawata, bo tak mu sie utrwalil w pamieci Wincenty Witos. Pawlak - to drozdze. Kargul - to maka. A piec chlebowy jeden. Zycie staje sie komedia, gdy dwoch ludzi, ktorzy nie powinni sie spotkac, nie moze uniknac spotkania. A tu jeszcze - na domiar zlego - mial sie zjawic ktos trzeci, kto nie spodziewal sie wcale, ze wezmie udzial w tej komedii. Kiedy wybierasz sie na spotkanie kogos, kogo nie widziales tyle lat, ze przez ten czas i raczy zrebak zdazylby zmienic sie w stara chabete, a moze nawet i zdechnac, musisz sie liczyc z tym, ze wychodzisz wprost na skrzyzowanie, gdzie przecinaja sie dwa losy. Bo po takim czasie juz nie z samym czlowiekiem tylko sie spotkasz, a wlasnie z jego losem, zwanym przez niektorych dola. Tak wiec spotkanie dwoch kiedys bliskich sobie ludzi przypomina niekiedy skrzyzowanie dwoch drog, a chyba nie trzeba nikomu tlumaczyc, jak niebezpieczne sa wszelkie skrzyzowania. Szykujesz sie na takie spotkanie radosny, niczym gosc zaproszony na cudze wesele, a raptem okazuje sie, ze ta radosna okazja zmienia sie w cos na ksztalt stypy. Kazmierz juz od kilku tygodni szykowal sie na ten dzien. Obejscie wyporzadzil, obore wybielil, brame zelazna kazal Pawlowi na zielono pomalowac. Nawet lepy na muchy pozawieszal przy kazdej lampie, zeby tylko oczekiwanemu gosciowi zapewnic jak najbardziej cywilizowane warunki, odpowiadajace amerykanskiemu standardowi. Dwa razy wybieral sie do Lutomysla, zeby sobie odpowiednio uroczysty garnitur sprawic i na wszystkie okna nowe firanki dobrac; Marynie zmusil, zeby wprawila sobie cztery brakujace zeby, bo jakby przyszlo jej sie usmiechnac na powitanie Johna, to nie bedzie musiala ust dlonia oslaniac. Niby wszystko bylo przygotowane na ten wazny dzien, a jednak im blizej byla ta data, tym bardziej Kazmierz zamiast radosci odczuwal jakis niepokoj. Kiedy od stacyjki w Rudnikach dobiegl go czasem przeciagly gwizd pociagu, ktorym niebawem mial przybyc gosc, Pawlak odruchowo popatrywal na dom sasiada i wzdychal ciezko, jakby przywalil go mlynski kamien. Jednak przed nikim, nawet przed swoja Marynia, nie zdradzil tego niepokoju, co sciskal mu watrobe i nerwy napinal do tego stopnia, ze w przeddzien przyjazdu goscia musial na noc odmierzyc dwadziescia kropli waleriany i popic to setka "strazackiej" z czerwona kartka, by nie myslec w kolko o tym, czy czlowiek odpowiada za historie, czy tez odwrotnie - historia za czlowieka. Bo wszak i miejsce, w ktorym przyszlo mu zyc, i ludzie, wsrod ktorych toczylo sie zycie, wybrane zostalo wyrokiem historii. Ale czy ten, ktorego powita po tak wielu latach, zrozumie, ze mozna wybrac sobie zone, mozna wybrac konia, a nawet samego Pana Boga, ale nie wybiera sie czasow, w ktorych przyszlo nam zyc? Kiedy wreszcie nadszedl ten dzien, w ktorym mial przybyc dawno zapowiadany gosc z Ameryki, Pawlak zaraz po obudzeniu uklakl przy lozku i zlozywszy dlonie w strone obrazu Swietej Rodziny, wyszeptal blagalnie, zaciagajac spiewnie: "Dobry Boze, spraw, zeby Jasko mnie za zdrajce nie uwazal, taz ja przecie nie zaden pierekiniec, tylko prosto bezlitosna ofiara Stalina, Roosevelta i Churchilla, co mnie nasze Kruzewniki na poniemiecka wioske zamienic kazali. A ze ja z tym hardabasem Kargulem w sasiedztwo popadl, to juz chyba z Twojej woli, bom sie dzieki temu w pore dowiedzial, ze kto chce drugiemu muchomora zadac, sam on tym jadem zatruty bedzie. I spraw, dobry Panie Boze, zeby brat moj, Jasko, ode mnie glupszy politycznie nie okazal sie"...-A coz ty, chorenki, czy jak? - krzyczy Marynia, widzac Kazmierza kleczacego przy lozku w dlugiej koszuli.-Czlek w niebie poratowania szuka, a ta koczerbicha naprzykrza sie - ofuknal zone Pawlak.-Taz on przed tym obrazem ostatni raz kleczal, jak nam ta jakas zaraza parsiuki wytlukla. A czegoz on dzisiaj Panu Bogu glowe durzy, a? Patrzy na niego podejrzliwie, zachodzac z boku. Kazmierz ma mine uczniaka, przylapanego na zrywaniu jablek w sadzie przy plebanii. - A coz jej oczy tak deba staneli, a? - zaatakowal Marynie z impetem.-Mam ja swoje sprawy z niebem do zalatwienia. Ty sie o skacine martw. Krowy podoila? Tak niech odzienie na sobie poladzi bo czas nam na stacje zbierac sia! Marynia cofa sie do kuchni, gdzie pietnastoletni Pawel, pogwizdujac przez zeby, usiluje naprawic stary radioodbiornik "Telefunken". Wciska glebiej w gniazdko zakurzona lampe i nagle kuchnie zalewaja monotonne jak kapanie jesiennego deszczu deklaracje Wladyslawa Gomulki, przemawiajacego z okazji swieta 22 Lipca. Mowca, mlaskajac, rozpoczal wlasnie zdanie, ze trud i historyczny wysilek przodujacej sily narodu przyniosl naszemu spoleczenstwu pokoj i dobrobyt, kiedy Marynia jednym szarpnieciem wyrywa z gniazdka sznur od radia, urywajac w pol slowa wywod o wyzszosci demokracji ludowej nad ustrojem bezlitosnego wyzysku. Widzi zaskoczone spojrzenie syna.-Tato, nie daj Bog, nerwowy dzis taki, ze tylko z oczu uciekac, a ty mu jeszcze Gomulke puszczasz? - wskazuje na drzwi, za ktorymi ubiera sie Kazmierz.-Zapomnial, ze on jak jego slyszy, to czkawki dostaje, jakby zbuka polknawszy?-Ale tato sie martwil, ze jak stryjko przyjedzie, to my marnie bez radia wypadniemy w jego oczach - wyjasnia Pawel, przejety wizyta goscia z Ameryki, ktorego nigdy na oczy nie widzial. Marynia wzrusza ramionami i ogladajac sie za siebie na drzwi od izby, mowi z przejeciem:-Co tam radio. Gorzej, ze my przez tego Kargula bezlitosnie przepasc mozemy. Patrzy przez okno kuchni na podworze sasiadow. Wlasnie w tej chwili zwalisty Kargul w bialej koszuli posypuje je z wiadra zolciutkim piaskiem, jakby szykujac sie na Zielone Swiatki, a nie na wizyte swego smiertelnego wroga.-To ojciec nic nie napisal stryjowi o Kargulach?-Taz czy on durny, czy jak? - Marynia wzrusza ramionami nad naiwnoscia syna. Pawel kreci glowa, jakby nie mogac sie pogodzic z tym, ze nie tylko radio klamie, ale takze i wlasna rodzina.-Znaczy, ze stryjo prawdy nie zna. A komu nie mowi sie prawdy, tego sie oklamuje!-Ot, filozof, co ledwo koszule z zebow wypuscil. Jakie to klamstwo! - Marynia chcac nie chcac musi bronic taktycznej koncepcji i moralnej postawy ojca rodziny.-Taz to tylko dyplomacja. Przyjdzie pora, wszystkiego Jasku dowie sia. Mowiac te uspokajajace slowa, Marynia rownoczesnie odwraca sie od syna i czyni na wszelki wypadek ukradkiem na piersiach znak krzyza, bo nie wiadomo, co przyniesie to spotkanie. Zrobili wszystko, co mozna, zeby godnie przyjac goscia: Kazmierz brymuchy napedzil, na wszelki wypadek Witia panstwowej wodki dokupil, Jadzka u fryzjera w miescie byla, a A...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]