Saga o Ludziach Lodu 35 - Droga w ciemnościach, Margit Sandemo, Saga o Ludziach Lodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margit Sandemo
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XXXV
Droga w ciemno
ś
ciach
ROZDZIAŁ I
Drobne kamyki chrz
ęś
ciły pod stopami id
ą
cych, gdy posuwali si
ę
naprzód w
ą
skimi korytarzami.
Karbidowe lampy syczały cichutko. Gdy który
ś
si
ę
odezwał, głos dudnił długo za nimi i przed nimi
albo odbijał si
ę
głucho od niewidocznych
ś
cian.
Od czasu do czasu odpowiadało im zdumiewaj
ą
co gło
ś
ne echo. Tak było wówczas, gdy szli pod
ogromnymi sklepieniami, wznosz
ą
cymi si
ę
wysoko, na co najmniej pi
ęć
dziesi
ą
t metrów nad nimi.
Sceneria niezwykłej pi
ę
kno
ś
ci otworzyła si
ę
przed oczyma id
ą
cych, gdy posuwaj
ą
c si
ę
mozolnie
naprzód, dotarli do obszaru pełnego fantastycznych formacji. Niektóre mog
ą
przywodzi
ć
na my
ś
l
wypalone do połowy
ś
wiece w przytłumionych, a mimo to intensywnych barwach. Inne przypominaj
ą
drzemi
ą
ce trolle. U stropu zwieszaj
ą
si
ę
stalaktyty, połyskliwie białe, mieni
ą
ce si
ę
Ŝ
ółci
ą
lub
czerwieni
ą
, gdzie indziej znowu całkiem przezroczyste. Podło
Ŝ
e groty je
Ŝ
y si
ę
stercz
ą
cymi w gór
ę
stalagmitami. Mog
ą
one osi
ą
ga
ć
zawrotne wysoko
ś
ci, niektóre s
ą
tak cienkie,
Ŝ
e wydaje si
ę
, i
Ŝ
mog
ą
si
ę
w ka
Ŝ
dej chwili złama
ć
.
Trwaj
ą
tak od tysi
ę
cy lat.
Trzej młodzi w
ę
drowcy jednak odnosili si
ę
z umiarkowanym zainteresowaniem do tych kwarcowo-
wapiennych formacji. Znajdowali si
ę
w takiej cz
ęś
ci systemu grot, który dost
ę
pny był dla turystów,
który został dokładnie zbadany i opisany, wszystko naniesiono na mapy. Trzej badacze chcieli ogl
ą
da
ć
inne okolice.
Szedł z nimi pochodz
ą
cy st
ą
d przewodnik. W przeciwnym razie nie dostaliby zezwolenia na
w
ę
drówk
ę
w wiecznym mroku. I ten przewodnik znał ich bardzo dobrze, bo nie pierwszy raz
w
ę
drowali razem przez ciemne korytarze.
Trzej młodzi ludzie wci
ąŜ
widzieli przed sob
ą
jego plecy. Był bardziej ni
Ŝ
oni przyzwyczajony do
chodzenia po wyboistym podło
Ŝ
u. Wskutek trwaj
ą
cej setki wieków erozji skały były wy
Ŝ
łobione,
nierzadko wkraczali w rejony, gdzie zalegały drobne kamienie. Gdzie indziej jaka
ś
rzeka płyn
ą
ca tu
w praczasach zmyła wszystko i zostawiła tylko nag
ą
skał
ę
.
Prawie ze sob
ą
nie rozmawiali. Szli w milczeniu, chc
ą
c jak najszybciej zostawi
ć
za sob
ą
dobrze
znane rejony, skupieni i
ś
wiadomi celu. Bo tym razem odkrywa
ć
mieli obszar, którego nawet
przewodnik nie znał.
Działo si
ę
to w Adelsbergu w Słowenii.
Był rok 1914.
Adelsberg to austro-w
ę
gierska nazwa miejscowo
ś
ci. Wła
ś
nie tutaj w roku 1779 został stracony Solve
Lind z Ludzi Lodu, a jego nieszcz
ęś
liwy syn, Heike, płakał nad losem ojca. Heike był jedyn
ą
istot
ą
na
ś
wiecie, która opłakiwała Solvego z Ludzi Lodu.
Słowe
ń
ska nazwa osady brzmi: Postojna.
Tutaj znajduj
ą
si
ę
najwi
ę
ksze w Europie i najpi
ę
kniejsze tereny krasowe, a jaskinia Postojna nale
Ŝ
y
do najsłynniejszych. Ju
Ŝ
w wieku trzynastym znano t
ę
„star
ą
grot
ę
”. W chwili swej
ś
mierci Solve
spojrzał prosto w jej otwór i zrozumiał.
W roku 1918 odkryto,
Ŝ
e system grot jest znacznie wi
ę
kszy, ni
Ŝ
pocz
ą
tkowo s
ą
dzono. Przed wiekami
płyn
ą
ca t
ę
dy rzeka Piuca wymywała skały, a woda rozpuszczała wapie
ń
, tworz
ą
c pot
ęŜ
ne puste
komory. Teraz Piuca znika w szerokiej szczelinie i wypłukuje podło
Ŝ
e na ni
Ŝ
szym poziomie, nieco
dalej od tej rozległej sieci korytarzy, przesmyków i grot u podstawy góry.
1
Tury
ś
ci i grotołazi znale
ź
li, oczywi
ś
cie, wej
ś
cie do wn
ę
trza. Postarano si
ę
o „przejezdn
ą
” drog
ę
dla
zwiedzaj
ą
cych,
Ŝ
eby nie bł
ą
dzili w ciemnych sztolniach i nie wpadali w bezdenne szyby.
Eksploratorom zostawiono wi
ę
cej swobody. Lecz tak
Ŝ
e oni musieli zawsze mie
ć
ze sob
ą
przewodnika, silnego chłopa z tutejszych okolic.
Wielu z tych, którzy odwiedzili jaskinie Postojny, twierdzi,
Ŝ
e nie zna
ś
wiata, kto tego nie widział.
I trzeba powiedzie
ć
,
Ŝ
e jest to pogl
ą
d bliski prawdy. Mo
Ŝ
na do Postojny zrobi
ć
przeja
Ŝ
d
Ŝ
k
ę
kolejk
ą
w
ą
skotorow
ą
, jakie
ś
półtora kilometra w gł
ą
b, jest to fantastyczne prze
Ŝ
ycie nawet dla najbardziej
wymagaj
ą
cych. Ale ł
ą
czna długo
ść
podziemnych korytarzy, przecinaj
ą
cych si
ę
i krzy
Ŝ
uj
ą
cych na
ró
Ŝ
nych poziomach, jest wielokrotnie wi
ę
ksza. Mówi si
ę
o dziesi
ą
tkach kilometrów jedynie
w odniesieniu do znanych i opisanych przej
ść
.
Tamtego roku, 1914, kiedy trzej młodzi grotołazi ze swoim przewodnikiem w
ę
drowali
w ciemno
ś
ciach, wi
ę
kszo
ść
terenu pozostawała jeszcze nie zbadana i
Ŝ
adnej kolejki, rzecz jasna, nie
było.
Przewodnik przystan
ą
ł i zaczekał na id
ą
cych z tyłu.
Kiedy go dogonili, powiedział po niemiecku:
- Wejdziemy teraz do bardzo w
ą
skiego szybu. Dobrze,
Ŝ
e wszyscy jeste
ś
cie szczupli i niewysocy.
B
ę
dziemy u
Ŝ
ywa
ć
liny, bo chocia
Ŝ
okolice wej
ś
cia wydaj
ą
si
ę
płaskie, to potem jest ostry spad, a szyb
ma znacz
ą
gł
ę
boko
ść
.
Kiwali w skupieniu głowami i przygotowywali si
ę
do zej
ś
cia.
Przyzwyczajeni byli do opuszczania si
ę
w gł
ą
b nieznanych mrocznych sztolni. Jeden po drugim
ostro
Ŝ
nie wchodzili do w
ą
skiego szybu i posuwali si
ę
za przewodnikiem w ciasnym, do
ść
nieprzyjemnym pasa
Ŝ
u, w którym stalagmity zagradzały im drog
ę
.
Przewodnik znowu przystan
ą
ł.
- Do tego miejsca jaskinia jest znana - rzekł cicho. - Ja i jeszcze jeden poszli
ś
my kiedy
ś
kawałek
dalej, ale... musieli
ś
my zawróci
ć
.
- Nie było przej
ś
cia?
- W postaci korytarza, nie.
Wi
ę
cej nie powiedział. To znaczy o grocie. Dodał natomiast:
- Ludzie gadaj
ą
,
Ŝ
e jacy
ś
inni te
Ŝ
próbowali wej
ść
. Dwadzie
ś
cia pi
ęć
lat temu. Te
Ŝ
musieli zawróci
ć
.
- Z tego samego powodu?
- A z jakiego by innego? Oni potem pomarli, bardzo szybko jeden po drugim, i nikt nie zd
ąŜ
ył ich
zapyta
ć
.
Najmłodszy z trzech grotołazów powiedział hardo:
- Ale my pójdziemy dalej, co?
- Oczywi
ś
cie - potwierdzili towarzysze z przekonaniem.
Przewodnik milczał.
Bardzo trudno było forsowa
ć
nast
ę
pne wzniesienie, pokryte stalagmitami, czyli formacjami
wznosz
ą
cymi si
ę
ku górze. Niekiedy przej
ś
cie było tak ciasne,
Ŝ
e musieli si
ę
przeciska
ć
, w jednym
miejscu dostrzegli,
Ŝ
e kto
ś
starał si
ę
wyr
ą
ba
ć
skalne wyst
ę
py,
Ŝ
eby zrobi
ć
sobie przej
ś
cie.
- To pewno ci, którzy tu wtedy przyszli - mrukn
ą
ł przewodnik.
Jedna z latarek zgasła i mimo stara
ń
nie dawała znaku
Ŝ
ycia. Jej wła
ś
ciciel poczuł si
ę
niemal
osamotniony.
Gdy po omacku przesuwali si
ę
dalej, ocieraj
ą
c sobie kolana i biodra do krwi o wystaj
ą
ce skały, nagle
przystan
ę
li wszyscy.
- Co to jest? - pytali z niedowierzaniem.
- Ja my
ś
l
ę
... - zastanawiał si
ę
przewodnik. - My
ś
l
ę
,
Ŝ
e to tkwi gdzie
ś
w
ś
rodku.
Wszyscy ze wstr
ę
tem poci
ą
gali nosami.
- Bo
Ŝ
e drogi - mrukn
ą
ł który
ś
.
- Nie jest to zbyt silne, ale smród ohydny - dodał trzeci.
- Idziemy dalej!
Ruszyli przed siebie, ale jako
ś
wolniej i z mniejszym zapałem.
Odór stawał si
ę
coraz silniejszy. W ko
ń
cu jeden z w
ę
drowców przystan
ą
ł.
- Nie, ju
Ŝ
dalej nie dam rady, zaraz zwymiotuj
ę
!
Pozostali zanosili si
ę
kaszlem.
2
- Poprzednim razem doszli
ś
cie a
Ŝ
tutaj? - zapytał jeden przewodnika.
- Nie, sk
ą
d? Nawet si
ę
nie zbli
Ŝ
yli
ś
my do tego miejsca.
- Co to mo
Ŝ
e by
ć
?
Ostro
Ŝ
nie wci
ą
gali dławi
ą
cy smród.
- Nigdy przedtem nie czułem czego
ś
podobnego - mrukn
ą
ł który
ś
z grotołazów. - Jest tu gdzie
ś
co
ś
starego, mo
Ŝ
e zgniłego, st
ą
d ten okropny odór, który przesyca
ś
ciany. Mo
Ŝ
e to jaki
ś
zwi
ą
zek
chemiczny?
- W ka
Ŝ
dym razie to nie padlina, cho
ć
smród przypomina zgnilizn
ę
.
Przewodnik, który był prostym, ale kulturalnym człowiekiem, powiedział:
- To, oczywi
ś
cie, zabrzmi głupio, ale mnie si
ę
zdaje,
Ŝ
e to
ś
mierdzi... złem... w jaki
ś
sposób. To
znaczy zło
ś
ci
ą
.
Zachichotał, jakby chciał zatrze
ć
nieprzyjemne wra
Ŝ
enie swoich słów, ale grotołazom nie było do
ś
miechu.
- Ja bym powiedział to samo - rzekł który
ś
.
- Gdyby nie to,
Ŝ
e czas smoków min
ą
ł, mógłbym uwierzy
ć
,
Ŝ
e dotarli
ś
my do jamy jakiego
ś
smoka -
powiedział najmłodszy.
- Zawracamy - zaproponował niepewnie jeden z jego towarzyszy.
- Jeszcze par
ę
metrów - prosił inny.
- Ja nie id
ę
- o
ś
wiadczył przewodnik. - Dalej mo
Ŝ
ecie sobie i
ść
sami.
Dyskutowali przez chwil
ę
. Najmłodszy zrobił kilka kroków naprzód i po
ś
wiecił sobie latark
ą
.
- Dalej nie przejdziemy - szepn
ą
ł bezbarwnie.
Wszyscy podeszli do niego.
W blasku latarki zobaczyli ciemny otwór szybu tu
Ŝ
u stóp kolegi. Reszta gin
ę
ła w g
ę
stym mroku.
To stamt
ą
d wydobywał si
ę
odór. Pó
ź
niej, kiedy ju
Ŝ
si
ę
znale
ź
li na
ś
wie
Ŝ
ym powietrzu, mogliby
przysi
ą
c,
Ŝ
e z czarnej jamy szybu wydobywał si
ę
dziwny kurz.
Nigdy dalej nie poszli. Nikt inny zreszt
ą
te
Ŝ
nie. Bo przewodnik zamkn
ą
ł przej
ś
cie ju
Ŝ
w tym
miejscu, gdzie musieli u
Ŝ
ywa
ć
liny. „Teren zbadany. Bez warto
ś
ci. Wej
ś
cie grozi
ś
mierci
ą
lub
kalectwem”.
Najdziwniejsze było to,
Ŝ
e
Ŝ
aden z nich nie miał ochoty rozmawia
ć
o prze
Ŝ
yciach w podziemnych
korytarzach. Zreszt
ą
, nie bardzo te
Ŝ
mieli czas na rozmowy. Jeden zapadł na jak
ąś
okropn
ą
chorob
ę
,
ciało pokryło si
ę
ropiej
ą
cymi wrzodami, obrzmiałe gruczoły limfatyczne sprawiały,
Ŝ
e nie mógł si
ę
porusza
ć
i wkrótce zmarł. Drugi dostał zawrotu głowy podczas kolejnej wyprawy do jaski
ń
, spadł do
gł
ę
bokiego szybu i zgin
ą
ł na miejscu.
Trzeci zapadł na ci
ęŜ
k
ą
chorob
ę
płuc, uszkodzonych odorem w jaskini, i tak
Ŝ
e umarł. Podobny los
spotkał przewodnika.
A zatem
Ŝ
adnych
ś
wiadków.
Nowe stulecie przyniosło wielkie przemiany we wszystkich dziedzinach
Ŝ
ycia. Przewa
Ŝ
nie dobre,
lecz tak
Ŝ
e złe; mnóstwo pi
ę
knych rzeczy przepadło. Jak to powiada Verner von Heidenstam
w poemacie „
Szwecja
” i „
I podzwaniaj
ą
dzwoneczki, gdzie po
Ŝ
ar ziemi
ę
złocił
...”
Ach, jak to dawno temu dzwoneczki d
ź
wi
ę
czały w górach i lasach Szwecji!
Wszystko przemin
ę
ło tak szybko, przemiany nadeszły tak nagle,
Ŝ
e ludzie, zwłaszcza starsi, z trudem
za nimi nad
ąŜ
ali.
Tak
Ŝ
e w dziedzinie kultury zmiany przybierały charakter eksplozji. W muzyce, na przykład, wszelkie
ustalone poj
ę
cia zostały postawione na głowie. Pojawiły si
ę
okre
ś
lenia w rodzaju: elementy
politonalne, skala chromatyczna czy atonalny ekspresjonizm. W roku 1910 Arnold Schonberg ogłosił
swoje „Trzy utwory na instrument klawiszowy, opus II”, czym zapocz
ą
tkował rewolucj
ę
w muzyce.
W roku 1913 Igor Strawi
ń
ski wywołał w Pary
Ŝ
u skandal premier
ą
„
Ś
wi
ę
ta Wiosny
”. Dzikie, poga
ń
skie
d
ź
wi
ę
ki i rewolucyjna rytmika, to było za wiele dla uroczy
ś
cie wystrojonej paryskiej publiczno
ś
ci,
słuchacze wstawali z miejsc i opuszczali sal
ę
.
Ale nowa muzyka pojawiła si
ę
po to, by zosta
ć
. Wielu poszło
ś
ladem łami
ą
cych tradycje, byli w
ś
ród
nich i wielcy kompozytorzy, i pospolici na
ś
ladowcy. Popłyn
ę
ła fala szalonych eksperymentów,
z najrozmaitszymi brzmieniami, dwunastotoniczn
ą
skal
ą
i przenikliwymi, mistycznymi zgrzytami.
Dla Ludzi Lodu miało to mie
ć
katastrofalne nast
ę
pstwa, ale oni jeszcze o tym nie wiedzieli; nigdy si
ę
3
specjalnie muzyk
ą
nie zajmowali i rzadko kiedy miewali czas,
Ŝ
eby pój
ść
na koncert.
Poj
ę
cia nie mieli o tym,
Ŝ
e dziej
ą
si
ę
straszne rzeczy.
A
Ŝ
do czasu, gdy młody szaleniec Vetle miał nocn
ą
wizyt
ę
.
Wiele si
ę
jednak wydarzyło, zanim ta noc nadeszła.
Tam gdzie wielka hiszpa
ń
ska rzeka uchodzi do morza, utworzyła si
ę
w ci
ą
gu tysi
ą
ca lat ogromna
delta, mokradła tak rozległe,
Ŝ
e z jednego brzegu drugiego nie było wida
ć
.
Na mokradłach, to tu, to tam, znajdowały si
ę
wzgórza i suche wzniesienia, wysokie, poro
ś
ni
ę
te traw
ą
,
lub nagie skały.
Na jednym z takich wzniesie
ń
rozło
Ŝ
yło si
ę
stare zamczysko. Zabudowania kryły si
ę
po
ś
ród
niewielkiego, obumarłego lasu, otoczonego ze wszystkich stron wod
ą
. Gdzieniegdzie tylko widziało
si
ę
małe wysepki, a poza tym jedynie mokradła. Obecnie las ju
Ŝ
całkiem wygin
ą
ł, zamczysko
zamieniło si
ę
w ruin
ę
, ledwie z daleka widoczn
ą
, a bagna zostały w du
Ŝ
ej mierze osuszone. Ale wtedy,
w roku 1914, zamczysko po
ś
ród bagien wci
ąŜ
słu
Ŝ
yło ludziom.
Budowla nosiła znamiona charakterystyczne dla czasów, kiedy w Hiszpanii panowali Maurowie, ale
z zewn
ą
trz wygl
ą
dała na podupadł
ą
; odłupane od
ś
cian kamienie zalegały w bagnie. W
ś
rodku jednak
wszystko było równie wspaniałe jak dawniej, a liczna słu
Ŝ
ba spełniała najbardziej nawet
ekscentryczne zachcianki wła
ś
ciciela i jego rodziny.
Nie tak znowu straszna odległo
ść
dzieliła zamek od Sewilli, wi
ę
c pan na zamku, który był
melomanem i człowiekiem bardzo pod wzgl
ę
dem muzycznym uzdolnionym, cz
ę
sto odwiedzał sale
koncertowe miasta.
Pan ów grywał na flecie. Zajmował si
ę
tak
Ŝ
e troch
ę
kompozycj
ą
, cho
ć
tego akurat nie powinien był
robi
ć
, bo w tej dziedzinie sztuki poruszał si
ę
jak sło
ń
w składzie porcelany. Bardzo si
ę
jednak
interesował nowymi pr
ą
dami tonalnymi i przyswajał sobie wszystko bez wyj
ą
tku. Mógł godzinami
eksperymentowa
ć
na swoim flecie, przelatywał po całej skali z góry na dół i z powrotem, wydobywał
przenikliwe piski i zgrzyty, zu
Ŝ
ywał mnóstwo papieru nutowego, ale nigdy niczego nie wyrzucał
w przekonaniu,
Ŝ
e wszystko, co pisze, ma nadzwyczajn
ą
warto
ść
.
Zdarzało mu si
ę
, oczywi
ś
cie, napisa
ć
czasem co
ś
niezłego, przewa
Ŝ
nie jednak była to sieczka, nie
doko
ń
czone frazy bez stylu i znaczenia.
Mokradła wokół zamku prezentowały si
ę
naprawd
ę
paskudnie. Trzeba było dobrze zna
ć
okolic
ę
, by
mie
ć
odwag
ę
si
ę
tam zapu
ś
ci
ć
. Do wzgórza zamkowego wiodła prosta droga, a u jej pocz
ą
tku
znajdował si
ę
domek stra
Ŝ
nika, trzymaj
ą
cego du
Ŝ
e, złe psy. Tak wi
ę
c zamek był bardzo dobrze
chroniony; o to wła
ś
nie don Miguelowi chodziło. Był to, jako si
ę
rzekło, człowiek ekscentryczny,
wyobra
Ŝ
ał sobie,
Ŝ
e jest postaci
ą
znan
ą
na
ś
wiecie, przez co nara
Ŝ
on
ą
na zawi
ść
innych, którzy
mogliby go nawet zamordowa
ć
. Słu
Ŝ
b
ę
miał zaufan
ą
, zwłaszcza starannie dobierano stra
Ŝ
ników,
wybierano ch
ę
tnie ludzi posługuj
ą
cych si
ę
broni
ą
i nie nazbyt w
ś
cibskich.
Don Miguel wmówił sobie,
Ŝ
e jest geniuszem, nie maj
ą
cym w tym stuleciu równych. Co tam
Schonberg albo Strawi
ń
ski! Płotki! Ale nuty don Miguela nie mogły nikomu wpa
ść
w r
ę
ce, nikt nie
mógł gra
ć
ani słucha
ć
tej muzyki! Nikt nie był jej godzien!
Rozumowanie don Miguela było, jak powiedzieli
ś
my, nieco dziwne.
I oto którego
ś
dnia zdarzyło si
ę
,
Ŝ
e zacz
ą
ł gra
ć
na swoim flecie pewien temat.
Bardzo dziwny temat.
Główna idea utworu wywodziła si
ę
, oczywi
ś
cie, ze stylu dodekafonistycznego,
ś
ci
ą
gni
ę
tego od
Schonberga, ale jej rozwini
ę
cie było ju
Ŝ
własnym dziełem don Miguela.
Szczególnie daleko si
ę
w pracy nie posun
ą
ł, nie miał zreszt
ą
cierpliwo
ś
ci,
Ŝ
eby si
ę
skupi
ć
i zrealizowa
ć
wszystko, co zamierzył.
Zdołał zapisa
ć
na papierze dwie pierwsze frazy, mistyczne i niezrozumiałe, po czym zagrał je jeszcze
raz.
Zapisał kilka kolejnych taktów...
Tych ju
Ŝ
jednak zagra
ć
nie zd
ąŜ
ył, bo wszedł słu
Ŝą
cy i przypomniał o planowanej wizycie w mie
ś
cie.
Powóz ju
Ŝ
czekał.
Roztargniony jak zwykle don Miguel rzucił arkusz nutowy na stos innych papierów do pi
ę
knie
rze
ź
bionej skrzyneczki i zapomniał o wszystkim.
Ale dwa pierwsze tony ju
Ŝ
zabrzmiały...
4
Z daleka, sk
ą
d
ś
z bardzo daleka?
Mo
Ŝ
e to tylko echo niesione przez wiatr?
Tony.
Długo, długo wyczekiwane tony. Setki lat czekania, dziesi
ą
tki pokole
ń
.
Nareszcie!
Tengel Zły drgn
ą
ł na swoim legowisku i ledwie dostrzegalnie otworzył swoje szaro
Ŝ
ółte oczy.
Wsłuchiwał si
ę
w echo jeszcze wibruj
ą
ce w najgł
ę
bszej z jaski
ń
Postojny.
Narastała w nim irytacja.
To przecie
Ŝ
zaledwie przygrywka. No, dalej! Nie przerywaj, graj!
Muzyka jednak umilkła, tylko echo drgało jeszcze w
ś
ród skał.
Graj dalej! To za mało! Wi
ę
cej, tam jest dalszy ci
ą
g, w przeciwnym razie ja nie zdołam...
Ale niczego wi
ę
cej ju
Ŝ
nie usłyszał.
Pocz
ą
tek... To był wła
ś
ciwy pocz
ą
tek! Upragniony! Wi
ę
c dlaczego potem zapadła cisza?
Czekał długo, ów Tengel Zły, czekał z wci
ąŜ
narastaj
ą
c
ą
, w
ś
ciekł
ą
niecierpliwo
ś
ci
ą
. Czekał...
czekał...
Min
ę
ło ju
Ŝ
bardzo wiele czasu i w ko
ń
cu musiał przyj
ąć
do wiadomo
ś
ci,
Ŝ
e dalszego ci
ą
gu nie
b
ę
dzie,
Ŝ
e kto
ś
si
ę
z nim tylko dra
Ŝ
nił. Kto
ś
, kto mógłby... Kto? Sk
ą
d to przyszło?
Nie było czasu zastanawia
ć
si
ę
nad tym akurat teraz. Teraz nale
Ŝ
ało sprawdzi
ć
, jak dalece te sk
ą
pe
tony o
Ŝ
ywiły jego zdr
ę
twiałe ciało.
W ostatnich dziesi
ę
cioleciach budzono go wielokrotnie. Nigdy jednak nie był w stanie si
ę
poruszy
ć
.
Ruch i zamieszanie wokół wybranej przez niego góry zło
ś
ciło go niezmiernie. Ludzie kr
ę
cili si
ę
tłumnie po tej, zdawało si
ę
, znakomitej kryjówce, któr
ą
sobie wybrał w trzynastym wieku. Wtedy
panowała tutaj niezm
ą
cona cisza. Teraz si
ę
to, niestety, zmieniło. Kilka razy podeszli nawet prawie do
jego legowiska. Nietrudno było ich unieszkodliwi
ć
jedn
ą
czy drug
ą
kl
ą
tw
ą
, sprawi
ć
, by nie byli
w stanie opowiada
ć
o tym, co widzieli, wszystko to jednak bardzo go niepokoiło.
Tak jak ci ostatni, w tym roku. Podeszli cholernie blisko, udało mu si
ę
ich zatrzyma
ć
dosłownie na
samym skraju groty. No, ale ju
Ŝ
ich nie ma, pomarli wszyscy.
Mog
ą
jednak przyj
ść
inni. Wielu innych...
Tengel Zły chciał wsta
ć
i wyj
ść
. Był ju
Ŝ
szczerze znudzony t
ą
wieczn
ą
, cz
ę
sto bardzo płytk
ą
i m
ę
cz
ą
c
ą
drzemk
ą
.
Teraz nadszedł dla niego czas działania, powinien przej
ąć
władz
ę
nad
ś
wiatem i sprowadzi
ć
na
ń
prawdziwe zło. Swoje zło, tak by mógł opanowa
ć
w człowieczych duszach wszystkie niepotrzebne
skłonno
ś
ci do czynienia dobra, a potem przemieni
ć
ludzi w powolnych sobie niewolników.
A opornych unicestwi
ć
.
Miał wielu gotowych do pomocy, gdy czas nadejdzie. Teraz... Mo
Ŝ
e nareszcie teraz si
ę
powiedzie?
Chyba jednak nie! Bo... jakim sposobem? Po dwóch
Ŝ
ałosnych tonach?
Wolno, bardzo wolno i gł
ę
boko wci
ą
gał powietrze. Czy powinien zebra
ć
siły i próbowa
ć
si
ę
poruszy
ć
?
A je
ś
li si
ę
nie powiedzie?
Mo
Ŝ
e podnie
ść
r
ę
k
ę
?
Mózg nakazał r
ę
ce si
ę
poruszy
ć
, napi
ąć
mi
ęś
nie i unie
ść
si
ę
nad posłaniem.
Nie. To za wiele na pocz
ą
tek.
Jego przesycony złem mózg zd
ąŜ
yły ju
Ŝ
wypełni
ć
my
ś
li o zem
ś
cie. Zem
ś
cie na tym b
ę
karcie, który
odwa
Ŝ
ył si
ę
z niego zadrwi
ć
, graj
ą
c tylko pocz
ą
tkowe tony sygnału. Odnajdzie ten diabelski pomiot
i gołymi r
ę
kami wyci
ś
nie z niego to jego n
ę
dzne
Ŝ
ycie, je
ś
li nie odegra melodii do ko
ń
ca.
Przedtem jednak trzeba si
ę
wyswobodzi
ć
, trzeba wsta
ć
.
Cał
ą
uwag
ę
skupił na małym palcu, próbował nim poruszy
ć
. Potwornie długi paznokie
ć
, który
przemienił si
ę
w ohydny szpon, przeszkadzał, ale palec drgn
ą
ł. Podporz
ą
dkował si
ę
rozkazowi!
Palec przypominał zardzewiały skobel, ale si
ę
poruszył!
Tengel był wolny!
Nie...
Instynktownie wyczuwał,
Ŝ
e tych kilka tonów nie mogło wystarczy
ć
.
Piekło i szatani!
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]