SW-095 - Nowa Era Jedi 06 - Punkt ...

SW-095 - Nowa Era Jedi 06 - Punkt równowagi - Tyers Kathy, ✿Star Wars - Gwiezdne Wojny(seria)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Kathy Tyres
Punkt równowagi
2
PUNKT RÓWNOWAGI
KATHY TYRES
Przekład
ANDRZEJ SYRZYCKI
3
Kathy Tyres
Punkt równowagi
4
Tytuł oryginału
BALANCE POINT
Redaktor serii
Redakcja stylistyczna
Redakcja techniczna
Korekta
Ilustracja na okładce
CLIEFF NIELSEN
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 2000 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
All rights reserved.
For the Polish translation
Copyright © 2001 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-
5
Kathy Tyres
Punkt równowagi
6
wymierzyła wyżej. Jak oczekiwała, dwie błyskawice pomknęły w ciemności przestwo-
rzy; dwie inne jednak dotarły dokładnie tam, gdzie chciała. Na kryształowo przejrzystej
owiewce kabiny koralowego skoczka wykwitły jaskrawe błyski bezpośrednich trafień.
Dysponujemy taktyką, która umożliwia nam toczenie z nimi równorzędnej walki,
pomyślała Jaina. Tyle że walka z nimi nigdy nie jest wyrównana. Bez względu na to,
ilu zabijamy, oni zabijają nas i nadlatują w coraz większej sile. Nawet ich myśliwce
potrafią leczyć swoje rany!
Istoty rasy Yuuzhan Vong przekształciły wiele światów w szpitale i żłobki dla ko-
ralowych skoczków. Atakując Fondor, zniszczyły największe wojskowe stocznie No-
wej Republiki. W pozostałych dużych stoczniach - na planetach Kuat, Kalamara i Bil-
bringi - ogłoszono alarm. Wysłano floty gwiezdnych lotniskowców, które miały ich
bronić.
Okruchy kryształu i rozżarzonych do czerwoności brył korala poszybowały w
przestworza i wolno wirując, zniknęły w mroku. Yuuzhański pilot jednak nie zdecydo-
wał się katapultować. Wszyscy wybierają śmierć, pomyślała Jaina. Wyglądało na to, że
świadomie i dobrowolnie.
A na ich miejsce pojawiali się następni i następni. Tymczasem pilotów maszyn
Nowej Republiki odwoływano, aby bronili własnych światów.
- Masz wolną drogę, Dziesiątko! - wykrzyknęła Jaina.
- Dzięki, Kije!
- Zawsze do usług! - Jaina skręciła na sterburtę i zauważyła, że zanosi się na kata-
strofę. - Łobuzy, z kierunku trzysta czterdzieści dziewięć koma osiemnaście nadlatują
gromady innych skoczków! - wykrzyknęła. - Kierują się ku modułowi jednostek napę-
dowych „Orędownika"!
- Zrozumiałam - odparła cierpko bezpośrednia przełożona Jainy, major Alinn Var-
th. - Najwyższy czas zaśmiecić przestworza koralowym pyłem. Jedenastka, Dziesiątka,
lećcie za mną.
Na znak, że zrozumiała i przystępuje do wykonywania rozkazu, Jaina pstryknęła
dwukrotnie przełącznikiem komunikatora. Pchnęła dźwignię przepustnicy. Obróciła w
locie swój X-skrzydłowiec i podążając za Dziewiątką, przeleciała nad kadłubem „Orę-
downika" - tak blisko, że niemal mogła policzyć anteny i łby nitów.
Szturmowym krążownikiem dowodził Twi'lek, dyplomowany admirał Glie'oleg
Kru. Jaina doszła do wniosku, że od czasu zmagań o Fondor nie było bitwy ani starcia,
żeby nie słyszała o jakimś nowo mianowanym kapitanie albo admirale. Odkąd nieprzy-
jaciele zniszczyli gwiezdne stocznie, Nowa Republika straciła kilka innych planet -
Gyndinę, Bimmiel oraz Tynnę. Kiedy Jaina uczestniczyła w odprawie, przygotowując
się do walki o Kalarbę, oficer Wywiadu wysunął przypuszczenie, że nieprzyjaciele
zamierzają przerwać Trasę na Korelię - ważny nadprzestrzenny szlak, umożliwiający
dotarcie do Rubieży. W stan pełnej gotowości zostały postawione systemy obronne
planet Druckenwell i Rodia.
Nieco wcześniej skoku do nadprzestrzeni dokonał kolejny konwój kalarbańskich
transportowców. W jego składzie znalazły się dziesiątki statków z uchodźcami ze
zniszczonej stacji Hosk. I chociaż nie szczędzono starań, by odnaleźć i zniszczyć zrzu-
PROLOG
Pilotując swój X-skrzydłowiec, porucznik Jaina Solo skręciła ostro na bakburtę.
Obróciła maszynę w locie i pchnęła rękojeść dźwigni przepustnicy. Pilot koralowego
skoczka, owalnego jak ziarno, ostrzeliwał jej skrzydłowego. Ujrzawszy jej manewr,
wykonał unik, a mikroskopijna czarna dziura, która pojawiła się za rufą jego maszyny,
pochłonęła całą energię wypuszczonych przez Jainę laserowych błyskawic.
Młoda kobieta dostosowała prędkość lotu do szybkości koralowego skoczka i ru-
szyła w pościg. Odkąd pułkownik Gavin Darklighter przyjął ją w poczet pilotów Eska-
dry Łobuzów, stoczyła dziesiątki takich pojedynków. Nie przestała być dumna z tego,
co robi, ale z pewnością nie uważała już tego za coś podniecającego. Zbyt wiele razy
musiała startować w samym środku nocy. Zbyt często stykała się ze śmiercią. Miała
zbyt duże zaległości w spaniu.
Jestem jednak pilotem Eskadry Łobuzów, pomyślała, delikatnie muskając rękojeść
dźwigni przepustnicy. Nie dlatego, że mam wpływowych rodziców ani z pewnością nie
dlatego, że w mojej rodzinie Moc jest tak silna. Dlatego, że opanowałam trudną sztukę
pilotażu. A poza tym, jednym z członków Eskadry Łobuzów powinien być rycerz Jedi.
Pilot ściganego skoczka zmienił kurs i skierował się w stronę bothańskiego sztur-
mowego krążownika „Orędownik". Okręt miał osłaniać jeszcze jeden konwój z ucieki-
nierami. Już w tej chwili gęsto zaludniony księżyc planety Kalarba, Hosk, krążył po
niestabilnej orbicie. Wszystko wskazywało, że czeka go taki sam los, jaki dziesięć mie-
sięcy wcześniej spotkał Dobida. Istniało prawdopodobieństwo, że życie mogło stracić
więcej Kalarban niż wówczas mieszkańców Sernpidala. Dla Jainy jednak, podobnie jak
dla jej ojca, zniszczenie Sernpidala stanowiło tragedię, z którą chyba nic nie mogło się
równać.
Unicestwianie koralowych skoczków nie mogło przywrócić życia Chewbacce, ale
pomagało Jainie uporać się z gorzkimi wspomnieniami. Trzymając palec na spuście
przerywanego ognia, nie przestawała zasypywać koralowego skoczka krótkimi kreska-
mi szkarłatnych błyskawic. Takie mnóstwo niosących niewielką energię laserowych
strzałów męczyło i dezorientowało pochłaniające energię dovin basale. Jak powiedział
kiedyś pułkownik: „Najpierw łaskoczcie je w zęby, a potem wpychajcie pięść do gar-
dła".
Pokładowe czujniki X-skrzydłowca wskazywały, że grawitacyjna anomalia się
zmniejszyła. Cofnęła się ku kadłubowi nieprzyjacielskiego myśliwca, który ją wytwo-
rzył. Na ekranie głównego monitora Jaina ujrzała, że za rufą jej X-skrzydłowca pojawił
się chissiański szponostatek.
- Osłaniam cię, Łobuzie Jedenaście - rozległ się czyjś głos w słuchawkach jej ko-
munikatora.
Teraz! Jaina przycisnęła czubkiem wskazującego palca główny spust i uruchomiła
wszystkie cztery lasery równocześnie. Mikroskopijna czarna dziura za rufą koralowego
skoczka zakrzywiła tory lotu jej błyskawic, ale spodziewając się takiej reakcji, Jaina
 7
conego przez Yuuzhan na powierzchnię Kalarby ogromnego dovin basala, księżyc
Hosk tracił wysokość dosłownie z każdym okrążeniem planety. Broniący go piloci
myśliwców typu Hyrotii Zebra dawno zginęli, a cała dziesiątka potężnych turbolaserów
została zniszczona albo uszkodzona. Widoczne na ekranie monitora nieprzyjacielskie
okręty wyglądały jak wielonogie kraby. Ich piloci, podążając za pokrytym metalową
powłoką księżycem, niszczyli jeden po drugim mniejsze transportowce i wahadłowce,
które pozostawały w tyle za odlatującymi konwojami. Już w tej chwili wzniesione na
biegunach Hoska wysokie wieże odchylały się od pionu o ponad trzydzieści stopni.
Wkrótce sama Kalarba miała stać się wymarłym światem - nieprzydatnym nawet dla
istot rasy Yuuzhan Vong.
Jaina skręciła w pobliżu sterburtowych wrót hangarów myśliwców „Orędownika"
i rzuciła się w wir walki. Zaatakowali ją piloci trzech koralowych skoczków naraz. Ku
X-skrzydłowcowi pomknęły jaskrawe strugi płonącej plazmy. Czując, że jej serce bije
przyspieszonym rytmem, Jaina zaczęła wykonywać uniki. Niemal bezwiednie kierowa-
ła myśliwiec raz w tę, a po chwili w inną stronę. Nie odrywała środkowego palca pra-
wej dłoni od spustu przerywanych strzałów.
- Sparky - poleciła w pewnej chwili astromechanicznemu robotowi - muszę mieć
sto procent mocy osłon na trzynaście metrów od kadłuba.
Na ekranie usytuowanego nad jej głową monitora rozbłysły litery. Jednostka typu
R5 - towarzysząca Jainie od czasu, gdy została pilotką Eskadry Łobuzów - w samą porę
wykonała polecenie. W słuchawkach hełmu rozległy się trzaski zakłóceń. Młoda kobie-
ta zrozumiała, że jakiś dovin basal usiłuje pozbawić jej myśliwiec osłony pól siłowych.
W dole po stronie bakburty przeleciał jeszcze jeden koralowy skoczek. Jaina trąci-
ła drążek sterowy i puściła się w pościg. Za owiewką jej kabiny zawirowały iskierki
gwiazd. Jeszcze trochę bliżej, Vongu, pomyślała. Jeszcze trochę; jeszcze odrobinę...
Nagle system celowniczy jej wyrzutni protonowych torped rozjarzył się jaskrawą
czerwienią. Jaina, czując uniesienie, wystrzeliła śmiercionośny pocisk. Przyglądała się,
jak znacząc drogę błękitnym blaskiem, mknie ku nieprzyjacielskiej maszynie. Nie zba-
czała z kursu. Pragnąc odwrócić uwagę dovin basala, nie przestawała zasypywać kora-
lowego skoczka setkami niskoenergetycznych laserowych strzałów...
- Jedenastka! - usłyszała nagle czyjś okrzyk. - Skręć na sterburtę!
Na śluz wszystkich Huttów! Jaina pchnęła jeszcze dalej dźwignię przepustnicy i
skręciła raptownie w prawo. Poczuła, że w ciało wpijają się pasy ochronnej sieci. W
następnej sekundzie X-skrzydłowiec szarpnął się i zadrżał.
- Trafili mnie! - wykrzyknęła.
Czując nowy przypływ adrenaliny, zacisnęła palce na rękojeściach dźwigni. Omio-
tła spojrzeniem płytę głównego pulpitu.
Na szczęście mam osłony, pomyślała. Musnęła drążek sterowy i zawróciła. I mogę
manewrować, dodała w myśli, wyraźnie uspokojona.
Mimo to czuła, że ogarniają irytacja. Piloci koralowych skoczków, widocznych w
postaci szkarłatnych punkcików na ekranie pomocniczego monitora nad jej głową, ata-
kowali „Orędownika" i broniące go myśliwce niczym rój rozwścieczonych owadów.
Punkt równowagi
8
Jeden z nich, dopiero zawracający w stronę szturmowego krążownika, musiał być kie-
rowany przez pilota, który pozostawił ciemne smugi na płatach jej myśliwca.
Jaina zacisnęła zęby i pchnęła do oporu dźwignię przepustnicy. Dopiero teraz mo-
gła przyjrzeć się ogromnemu nieprzyjacielskiemu okrętowi, unoszącemu się w prze-
stworzach za rufą „Orędownika". Niewiele mniejszy od gwiezdnego niszczyciela,
przypominał szkaradnego morskiego potwora. Najgrubsza, wysunięta do przodu wy-
pustka czy płetwa musiała mieścić mostek albo stanowiska dowodzenia. Dwie cieńsze
wyrastały z brzucha, a dwie podobne z grzbietu. Z tych pierwszych leciały ku „Orę-
downikowi" oślepiające strugi płonącej plazmy.
Na spotkanie z nowo przybyłym okrętem pospieszyli piloci dwóch eskadr myśliw-
ców typu E floty Nowej Republiki. Tymczasem Jaina zbliżyła się do ściganego my-
śliwca i zaczęła go zasypywać krótkimi seriami nieszkodliwych strzałów.
- Łobuzy! - Ostrzegawczy okrzyk dowódcy zupełnie ją zaskoczył. - Przed chwilą
coś wessało ochronne pola „Orędownika". Trzymajcie się od niego jak najdalej!
Co oni zrobili? - pomyślała Jaina. Czyżby wezwali na pomoc jeszcze jeden wielki
okręt, którego nie zauważyłam?
Szarpnęła drążek sterowy i nie tracąc prędkości, zawróciła. Kiedy przelatywała
obok bakburtowej dyszy silników „Orędownika", ujrzała coś, co wprawiło ją w osłu-
pienie. W burcie okrętu pojawiła się szczelina i z wnętrza trysnął snop światła. Powoli,
jak na zwolnionym filmie, szczelina zaczęła się poszerzać i wydłużać. Wyglądało to
zarazem strasznie i pięknie.
- Kije! - usłyszała czyjś przerażony okrzyk. - Jedenastka, wynoś się stamtąd!
- Pełna moc, Sparky! - krzyknęła Jaina. - Chcę...
Siła potwornej eksplozji pchnęła ją na pulpit kontrolnej konsolety. Boczne ściany
kabiny wgięły się do środka. Chwilę potem po prostu zniknęły. W uszach zabrzmiał jęk
alarmowej syreny. Elektronicznie syntetyzowany monotonny głos zaczął powtarzać
ostrzeżenie:
- Uruchamiam procedurę katapultowania. Uruchamiam procedurę katapultowa-
nia...
Rozpaczliwie przywołując Moc, Jaina usiłowała zaczerpnąć powietrza. Prawie jej
się to udało.
Ujrzała oślepiający błysk, a w następnej sekundzie przestała cokolwiek widzieć i
odczuwać.
Kathy Tyres
 9
Kathy Tyres
Punkt równowagi
10
Jacen zauważył, że wargi jego ojca lekko drgnęły, jakby miał ochotę się uśmiech-
nąć. Siedemnastolatek niemal czuł, jak Han powstrzymuje oznaki wesołości. Jego oj-
ciec rozumiał, że uciekinierzy mogą wyruszać na niedozwolone wyprawy - zwłaszcza
jeżeli ich celem były własne statki. Han pełnił jednak obowiązki nadzorcy i za wszyst-
ko odpowiadał. Nie mógł sobie pozwolić na okazywanie wesołości. Musiał przestrze-
gać ustanowionych przez SENKĘ przepisów i regulaminów - przynajmniej w miej-
scach publicznych, aby nie zachęcać do ich łamania młodocianych nadgorliwców. Bez
wątpienia później, na osobności, Mezza wyjaśni mu, o co naprawdę chodzi.
Wiedząc o tym, Han spróbował przekonać ją o słuszności swoich racji.
Jacen przyglądał mu się kątem oka i przysłuchiwał wymienianym argumentom.
Starał się dopasować elementy układanki, którą odczuwał każdą komórką młodego
ciała. Wyszkolony na rycerza Jedi i obdarzony niezwykłą wrażliwością, mógłby przy-
siąc, że już wkrótce coś w Mocy się poruszy, coś ulegnie przesunięciu, coś się zmieni...
Wiedział, że nie może sobie pozwolić na przeoczenie choćby najsłabszej zapowie-
ROZDZIAŁ
1
Jacen Solo stał obok zbudowanej z gliny i darni lepianki dla uchodźców, w której
razem z ojcem mieszkali na planecie Duro. Był ubrany w brązowy płaszcz, poplamiony
błotem i kurzem. Długie, kręcone ciemnobrązowe włosy zasłaniały mu uszy, ale nie
były jeszcze na tyle długie, aby mógł je związywać z tyłu głowy. Odnosił wrażenie, że
przykrywająca całą kolonię półprzezroczysta szara kopuła przepuszcza tak mało świa-
tła, iż półmrok spowija go niczym zharański szkłowąż. Nie widział go, ale dzięki Mocy
uświadamiał sobie jego istnienie - tak silnie, że niemal czuł, jak oplata się wokół jego
ciała.
Już wkrótce miało się coś wydarzyć. Czuł to, kiedy wsłuchiwał się w mowę Mocy.
Coś ważnego, a zarazem...
Tylko co?
Z drugiej strony Hana Solo stała samica rasy Ryn - porośnięta jedwabistą sierścią
istota, której głowę zdobiła spiczasta grzywa. Siwiejąca szczecina ogona i przedramion
dowodziła, że lata młodości ma już za sobą. Rozmawiając z Hanem, coś mu tłumaczy-
ła.
dzi.
Poczuł, że drgnęła mu prawa kość policzkowa. Podświadomie wyciągnął rękę i
odgarnął z twarzy kosmyk niesfornych włosów. Powinien je dawno obciąć, ale tu, na
planecie Duro, nikogo nie obchodziło, jak wygląda. Nadal rósł, mężniał i rozrastał się w
barkach. Czuł się z tym wszystkim jak dziwaczna hybryda w pełni wyszkolonego ryce-
rza Jedi i niedojrzałego wyrostka.
Oparł się o zewnętrzną ścianę chaty i zapatrzył w dal. Swój nowy dom zawdzię-
czał SENCE - Senackiej Komisji do spraw Uchodźców. W kolonii miało się pomieścić
tysiąc uciekinierów. Rzecz jasna, stłoczyło się tysiąc dwieście. Jeżeli nie liczyć pogar-
dzanych przez wszystkich Rynów, w obozie znalazło schronienie kilkuset zrozpaczo-
nych ludzi, wiotkich Yorsów i wielkogłowych Vuvrian... a nawet jeden młody Hutt.
Tymczasem bezwzględni Yuuzhanie podbijali coraz to nowe rejony galaktyki. Pu-
stoszyli całe planety, a ich mieszkańców mordowali albo brali do niewoli - najczęściej
po to, by później złożyć w ofierze swoim bogom. W ręce bezlitosnych najeźdźców
wpadł żyzny Ithor, niepokorna Ord Mantell i Obroaskai z jej słynnymi bibliotekami.
Chodziły słuchy, że napastnicy zaatakowali światy Przestworzy Huttów i planety Środ-
kowych Rubieży usytuowane wzdłuż Trasy na Korelię. Możliwe, że istniał jakiś sposób
powstrzymania wojowników rasy Yuuzhan Vong, ale Nowa Republika jeszcze go nie
znała.
Han Solo stał przed chatą i oparłszy dłoń na biodrze, nadal toczył spór z Rynką
Mezzą- przywódczynią liczniejszych resztek jednego z dwóch klanów. Cały czas nie
spuszczał oka z młodocianych winowajców - grupy Rynów mniej więcej w wieku Ja-
cena, którzy wciąż jeszcze mieli na policzkach świadczące o ich młodym wieku jaśniej-
sze paski. Oba klany Rynów zajmowały jedną z trzech sekcji lepianek o niebieskich
dachach, ustawionych w kształcie klina. Całość osady Trzydziestej Drugiej była przy-
kryta synplastową półkulistą kopułą -równie szarą jak zatrute powietrze, które cały czas
kłębiło się na zewnątrz.
Na szczęście - a może na nieszczęście - Jacen wykazywał wrażliwość, jeszcze do
niedawna ukrywaną za wykpiwaniem wszystkiego. Dzięki temu mógł łatwo oceniać
- To są statki naszej karawany! - zawołała w pewnej chwili, energicznie wymachu-
jąc rękami. -Naszej!
Parsknęła, a wydmuchnięte powietrze z melodyjnym świstem wydostało się przez
cztery otwory w jej chitynowym dziobie.
Han obrócił się tak raptownie, że byłby potrącił syna lewym barkiem.
- Na razie nic na to nie poradzę - powiedział. - Nie pozwolę na ich start tylko dla-
tego, żebyście mogli przeprowadzić testy wszystkich podzespołów. A poza tym, twoi
ziomkowie, Mezzo, wdarli się na teren, na który wstęp był zabroniony.
Delikatną brązowoszarą sierść istoty zdobiły jaśniejsze pomarańczowoczerwone
plamy. Niebiesko zakończony szpic ogona lekko drżał. Jacen z doświadczenia wiedział,
że oznacza to zniecierpliwienie.
- Oczywiście, że odwiedziliśmy parking dla gwiezdnych statków -burknęła sami-
ca. - Jeszcze nie wynaleziono płotu, który zdołałby powstrzymać Ryna, a tam spoczy-
wają statki naszej karawany. Naszej. -Kilka razy poklepała opinającą pękatą pierś pod-
niszczoną kamizelkę. -I nie proponuj, żebyśmy ci zaufali, kapitanie. Ufamy ci. Tyle że
nie mamy zaufania do SENKI. SENKI i do ludzi nad nami, w górze.
Uniosła rękę i pokazała pokryte grubą warstwą chmur szare niebo.
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl