Sartre Jean-Paul - Intymność, Literatura powszechna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lulu spała nago, bo lubiła ocierać się o prześcieradła, a także dlatego, że pranie dużo kosztuje. Z
początku Henryk gorąco protestował: kto to widział, kłaść się nago do łóżka, to nie wypada, to brudne. W
końcu jednak poszedł za przykładem żony, ale u niego było to tylko przejawem niedbalstwa; przy
ludziach był zawsze sztywny jak kołek, taki miał sposób bycia (podziwiał Szwajcarów, a w szczególności
mieszkańców Genewy, uważał ich maniery za wielkopańskie, bo drewniane), ale zaniedbywał się często w
drobnostkach, na przykład nie był specjalnie uważający na punkcie czystości, za rzadko zmieniał
kalesony; gdy Lulu wrzucała je do brudów, stwierdzała, że były żółte w kroku od zbyt długiego noszenia.
Co do niej, nie można powiedzieć, Lulu nie była żadną maniaczką na punkcie czystości: przeciwnie,
uważała, że brud nadaje czasem pozorów intymności, tworzy na ciele czułe zatoki; w zgięciu łokcia, na
przykład; Lulu nie lubiła Anglików, ich bezosobowych ciał bez żadnego zapachu. Ale nie znosiła tego
zaniedbywania się u męża, bo u niego wypływało to tylko ze zbytniego cackania się z sobą. Rano, gdy się
budził, pełen był czułości dla samego siebie, głowę miał napełnioną snami i światło dzienne, zimna woda,
twarde szczotki wydawały mu się gorzką i brutalną niesprawiedliwością. Lulu leżała na wznak, wielki
palec lewej nogi wsunęła w fałdę prześcieradła; to nie była fałda, tylko pęknięty szew. Zirytowała się:
jutro będę musiała to zaszyć; ale poruszała trochę palcem, chcąc poczuć pękające nici. Henryk jeszcze
nie spał, ale już jej nie przeszkadzał. Nieraz jej mówił: gdy tylko zamykał oczy, czuł się natychmiast
skrępowany tysiącem cienkich, ale silnych więzów, nie mógł już nawet poruszyć małym palcem. Jak
wielka mucha, spowita w siatkę pajęczą. Lulu lubiła czuć obok siebie to wielkie uwięzione ciało. Gdyby
tak mógł pozostać na zawsze, sparaliżowany, zajmowałabym się nim, myłabym go jak dziecko, a czasami
obracałabym go na brzuch i sprawiała mu lanie, a kiedy indziej, kiedy matka przychodziłaby go
odwiedzić, rozkrywa-łabym go pod jakimś pozorem, odrzucałabym prześcieradło, żeby matka mogła
zobaczyć jego nagie ciało. Myślę, że padłaby trupem na miejscu, pewnie już z piętnaście lat nie widziała
go nago. Lulu przesunęła lekko ręką po biodrze Henryka i uszczypnęła go delikatnie w udo. Henryk
mruknął coś, ale nie poruszył się wcale. Zupełny impotent. Lulu uśmiechnęła się: słowo "impotent"
zawsze przyprawiało ją o uśmiech. Gdy jeszcze kochała Henryka i gdy tak spoczywał sparaliżowany u jej
boku, lubiła sobie wyobrażać, że spętali go cierpliwie maleńcy ludzie w rodzaju tych, których widziała na
obrazkach, gdy była mała i czytała Gulliwera. Często nazywała Henryka Gulliwerem i Henrykowi bardzo
się to podobało, bo to było angielskie słowo i Lulu wyglądała na wykształconą, chociaż wolałby, żeby
wymawiała "Gulliver", z angielskim akcentem. Ileż mnie oni zdrowia kosztowali: jeśli już chciał
koniecznie mieć wykształconą żonę, niechby się był ożenił z Janka Bederówną, cycki ma wprawdzie jak
rozdeptane pantofle, ale mówi biegle pięcioma językami. Gdyśmy jeszcze jeździli na niedzielę do Sceaux,
to tak się u niego w domu nudziłam, że brałam do ręki pierwszą z brzegu książkę, i zawsze ktoś
podchodził popatrzeć, co czytam, a jego mała siostrzyczka pytała mnie: "Rozumiesz to, Lulu?..." Rzecz w
tym, że on uważa, iż nie jestem dość dystyngowana. Szwajcarzy, a tak, Szwajcarzy to ludzie
dystyngowani, bo jego siostra wyszła za Szwajcara, który zrobił jej pięcioro dzieci, a poza tym imponują
mu ich góry. Ja nie mogę mieć dzieci, tak już jestem zbudowana, ale nie uważam znowu, żeby to było
takie dystyngowane to, co on robi, kiedy wychodzi ze mnÄ… na spacer; co chwila wchodzi do pisuaru, a ja
czekając na niego muszę oglądać wystawy; jak to wygląda? A potem wychodzi zapinając spodnie i
rozkraczajÄ…c szeroko nogi jak jaki staruch.
Lulu wyciągnęła palec z dziury w prześcieradle i poruszyła trochę nogami; miło jej było czuć własną
sprawność, gdy tak leżała obok tego miękkiego i zniewolonego ciała. Posłyszała jakieś burczenie:
denerwują mnie te odgłosy dobywające się z brzucha, nigdy nie wiem, czy to jemu burczy, czy mnie.
Zamknęła oczy: to płyny przelewają się w miękkich białych kiszkach, każdy ma takie, Rirette ma takie i
ja mam takie (nie lubię o tym myśleć, mdli mnie). On mnie kocha, ale nie kocha moich jelit; gdyby mu
pokazano moją ślepą kiszkę w słoiku, nie poznałby jej, bez przerwy mnie obłapia, ale gdyby mu dano ten
słoik do ręki, nic by nie poczuł, nie pomyślałby "to jej ślepa kiszka"; jak już się kocha, to powinno się
kochać wszystko, przełyk i wątrobę, i jelita. A może nie kocha się ich po prostu dlatego, że to nie jest w
zwyczaju; gdyby się widziało te części ciała tak, jak się widzi ręce, ramiona i twarz, może by się je też
kochało; ja myślę, że rozgwiazdy lepiej się muszą kochać niż ludzie, kładą się na plaży w słońcu i
wysuwają żołądek na wierzch, żeby się przewietrzył, i każdy go może zobaczyć; ciekawa też jestem,
którędybyśmy wystawiali swój żołądek, przez pępek, czy jak? Zamknęła oczy i niebieskie tarcze zaczęły
wirować jak wczoraj w wesołym miasteczku, rzucałam w nie gumowymi strzałkami i po kolei zapalały się
różne litery, tworzyły razem nazwy miast, on mi nie dał wypisać całego DIJON z tą swoją manią
przylepiania się do mnie z tyłu, nie znoszę, jak ktoś mnie z tyłu dotyka, chciałabym w ogóle nie mieć
pleców, nie lubię, jak mnie rusza ktoś, kogo nie widzę, on się podnieca, a ja nie widzę nawet jego rąk,
czuję, jak mi łażą po całym ciele, nigdy nie można przewidzieć, gdzie zawędrują, on cię wprost zjada
wzrokiem, a ty go w ogóle nie widzisz, on to strasznie lubi; Henrykowi nigdy by to na myśl nawet nie
przyszło, a ten bez przerwy tylko kombinuje, jak się znaleźć za moimi plecami, i jestem pewna, że on
naumyślnie maca mnie po tyłku, bo wie, że się wstydzę, a to jego podnieca, że ja się wstydzę, ale dosyć
już, nie chcę o nim więcej myśleć (bała się), chcę myśleć o Rirette. Myślała o Rirette co wieczora o tej
samej godzinie, wtedy gdy Henryk zaczynał mruczeć i jęczeć przez sen. Ale nie poszło jej wcale tak
łatwo, tamten chciał się jej ukazać, nawet ujrzała w pewnej chwili czarną, skłębioną czuprynę i
pomyślała, że to już, i wstrząsnęła się, bo nigdy nie wiadomo, co ci się ukaże, jeśli twarz, to jeszcze
dobrze, można wytrzymać, ale było i tak, że przez całą noc nie zmrużyła oka, bo jakieś świńskie
wspomnienia wypływały na powierzchnię; to straszne znać całe ciało mężczyzny, a zwłaszcza to. Z
Henrykiem jest inaczej, mogę go sobie wyobrazić od stóp do głów, rozczula mnie, bo jest taki miękki, ma
całe ciało szare, tylko brzuch różowy, mówi zawsze, że dobrze zbudowany mężczyzna, jak siedzi, to ma
trzy fałdy na brzuchu; on ma ich sześć, ale liczy po dwie i tamtych nie chce dostrzec. Z irytacją
przypominała sobie słowa Rirette: "Lulu, ty nawet nie wiesz, jak wygląda piękne, męskie ciało!" Idiotka.
Oczywiście, że wiem, ona myśli o ciele twardym jak kamień, z takimi strasznymi muskułami, nie lubię
tego, Patterson miał takie ciało, a ja się czułam miękka jak gąsiennica, gdy mnie przyciskał do siebie; za
Henryka wyszłam dlatego, że był taki miękki, podobny do księdza. Księża są łagodni jak kobiety, w tych
swoich sutannach, i podobno noszą pończochy. Jak miałam piętnaście lat, często chętka mnie brała
podnieść takiemu księdzu suknię, zobaczyć jego kolana i kalesony, dziwne mi się wydawało, że oni coś
tam mogą mieć między nogami; jedną ręką podniosłabym sutannę, a drugą bym wsunęła wysoko między
nogi, aż tam, gdzie wiecie, nie, żebym specjalnie lubiła kobiety, ale takie męskie przybory pod suknią to
muszą być delikatne, łagodne jak duży kwiat. Najgorsze jest właściwie to, że nie można tego nigdy wziąć
do ręki, żeby przynajmniej się nie ruszało, ale to zaczyna zaraz ruszać się jak zwierzątko, robi się takie
twarde, ja się boję, to takie brutalne, jak jest twarde i wyprostowane; fuj, miłość to takie straszne brudy.
Kochałam Henryka, bo jego ptaszek nigdy nie twardniał, nie podnosił głowy, śmiałam się, całowałam go
czasem, wcale się go nie bałam, był taki zupełnie dziecinny; wieczorem brałam jego pimpusia do ręki, on
rumienił się i odwracał głowę z westchnieniem, ale to się nie ruszało, grzecznie leżało w mojej dłoni, ja
nie ściskałam za mocno i długośmy tak leżeli, aż Henryk wreszcie zasypiał. Wtedy kładłam się na wznak i
myślałam o księżach, o różnych czystych rzeczach, o kobietach, i gładziłam się najpierw po brzuchu,
potem niżej, niżej, i wreszcie odczuwałam rozkosz; rozkoszy to mi nikt dać nie potrafi, zawsze muszę
sama.
Czarne, zmierzwione włosy, takie murzyńskie. I przerażenie w gardle, jak węzeł. Ale ścisnęła mocno
powieki i w końcu ukazało jej się ucho Rirette, małe czerwono-złote uszko, które wyglądało jak z cukru.
Tym razem widząc ją Lulu nie ucieszyła się tak jak zwykle, bo dźwięczał jej jednocześnie w uszach głos
Rirette. Jej ostry, precyzyjny głos, którego Lulu nie lubiła. "M u s i s z rzucić go dla Piotra, moja Lulu, to
jedyne rozwiązanie." Bardzo lubię Rirette, ale gra mi ona trochę na nerwach, kiedy udaje taką ważną i
tak się zachłystuje swoimi słowami. Wczoraj w "La Coupole" Rirette przechyliła się nad stolikiem z niby to
rozsądną, a właściwie trochę obłąkaną miną: "Kiedy, zrozum, ty nie możesz zostać z Henrykiem, skoro
go nie kochasz, to byłaby zbrodnia." Nie przepuszcza żadnej okazji, żeby się o nim źle wyrazić, uważam,
że to nieładnie z jej strony, zawsze był dla niej ujmująco grzeczny; nie kocham go już, to prawda, ale co
ona siÄ™ do mnie wtrÄ…ca; jej siÄ™ wszystko wydaje proste i Å‚atwe: albo siÄ™ kocha, albo siÄ™ nie kocha; a ja
wcale nie jestem taka prosta. Przede wszystkim przyzwyczaiłam się już do tego mieszkania, a poza tym
lubię go, to mój mąż. Miałam ochotę ją uderzyć; często mam ochotę sprawić jej ból, bo ona jest taka
tłusta. "To byłaby zbrodnia." Podniosła rękę, zobaczyłam jej pachę, wolę, kiedy ma suknię z odsłoniętymi
ramionami. Pacha się rozwarła niby gęba i Lulu dostrzegła fioletowe, lekko pomarszczone ciało, pokryte
kręconym uwło-sieniem; Piotr nazywa ją "pulchną Minerwą", ona bardzo tego nie lubi. Lulu uśmiecha się,
bo przypomniała sobie, że jej braciszek, Robert, spytał ją kiedyś, kiedy stała w kombinacji: "Czemu ty
masz włosy pod pachą?", a ona mu odpowiedziała: "To taka choroba". Lubiła się ubierać przy Robercie,
bo robił zawsze jakieś zabawne, głupie uwagi, nie wiadomo skąd mu to do głowy przychodziło. I dotykał
wszystkich jej rzeczy, składał równiutko jej sukienki, ma takie zgrabne ręce, będzie kiedyś wielkim
krawcem. To przemiły zawód, będę projektowała dla niego materiały. To dziwne, że chłopak chce być
krawcem; wydaje mi się, że gdybym była chłopcem, chciałabym być podróżnikiem albo aktorem, ale nie
krawcem; ale zawsze był taki rozmarzony, małomówny, pogrążony w swoich własnych myślach; ja
chciałam być siostrą miłosierdzia i chodzić po kweście w pięknych dzielnicach. Czuję, że oczy mam takie
łagodne, takie łagodne jak ciało, zaraz zasnę. Moja ładna, blada twarzyczka wyglądałaby bardzo
dystyngowanie pod kornetem. Wchodziłabym do ciemnych przedpokojów. Ale służąca od razu zapalałaby
światło: wtedy wynurzałyby się z cienia rodzinne obrazy, przedmioty kute z brązu na konsolkach. I
wieszaki. Przychodziłaby pani z notesikiem i z banknotem pięćdziesięciofrankowym w ręku: "To dla
siostry". "Dziękuję niech panią Bóg błogosławi. Do widzenia." Ale ja nie byłabym prawdziwą siostrą.
Czasami w autobusie strzeliłabym do jakiegoś faceta oko, on by zrazu zdębiał, a potem by poszedł za
mną, usiłował mnie zaczepić, a ja bym go oddała w ręce policji. Pieniądze z kwesty chowałabym dla
siebie. Co bym za nie kupowała? PRZE-CIWŚRODKI. To idiotyczne. Oczy mi miękną, to przyjemne, jakby
je wymoczono w wodzie, i całe moje ciało czuje się wygodnie. Śliczna zielona tiara, ze szmaragdami i
świecącymi lapis lazuli. Tiara zaczęła się powoli obracać, obracać i stała się nagle ohydną wołową głową,
ale Lulu nic się nie bała, powiedziała: "Odważnik. Ptaki Cantalu. Baczność." Wielka czerwona rzeka
płynęła powoli pośród wyschniętych łąk. Lulu pomyślała o swojej maszynce do mięsa, potem o
brylantynie.
"To byłaby zbrodnia!" Wstrząsnęła się i poderwała się na łóżku, z twardym, złym wzrokiem. Jak oni
mnie męczą, czy sobie w ogóle nie zdają z tego sprawy? Ja wiem, że Rirette robi to z dobrego serca, ale
ona, zawsze taka rozsądna, mogłaby przecież zrozumieć, że ja się też muszę zastanowić. Powiedział mi:
"Pojedziesz ze mną!" patrząc na mnie rozżarzonymi oczyma. "Pojedziesz ze mną do mojego domu, chcę,
żebyś była cała moja." Nienawidzę jego oczu, kiedy usiłuje udawać hipnotyzera, miętosił moje ramię; jak
widzę te jego płonące oczy, to mi się od razu przypominają jego włosy na piersiach. Pojedziesz, chcę,
żebyś była cała moja; jak w ogóle można mówić do kogoś takie rzeczy? Co to ja jestem, pies?
Kiedy usiadłam, uśmiechnęłam się do niego, przypudrowałam się dla niego na nowo i
podmalowałam sobie oczy, bo on to lubi, ale niczego nie zauważył, nie patrzy na moją twarz, patrzy na
piersi, tak bym chciała, żeby mi uschły w staniku, jemu na złość, a przecież nie mam dużego biustu,
nawet jest może trochę za szczupły. Pojedziesz ze mną do mojej willi w Nicei. Powiedział, że jest cała
biała, ma marmurowe schody, które wychodzą prosto na morze, i że będziemy cały dzień chodzić nago,
to musi być śmieszne, wchodzić po schodach nago; każę mu iść przede mną, żeby się nie patrzył na
mnie, inaczej nie mogłabym nawet nogi unieść, stałabym nieruchoma, życząc mu z całego serca, żeby
oślepł; zresztą pod tym względem nie będę odczuwała wielkiej różnicy: w jego obecności zawsze mi się
wydaje, że jestem naga. Ujął mnie mocno za ramiona, wyglądał bardzo zły i powiedział: "Ty przecież nie
możesz się beze mnie obejść!", a ja się przestraszyłam i powiedziałam: "Tak". "Chcę, żebyś była
szczęśliwa, będziemy jeździć na spacery samochodem, statkiem, pojedziemy do Włoch i dam ci
wszystko, czego tylko zapragniesz." Ale jego willa jest prawie zupełnie nie umeblowana, będziemy
musieli spać na materacach, na ziemi. Chce, żebym spała w jego ramionach, będę czuła bez przerwy
jego zapach, nawet przyjemna ta jego pierś, taka ciemna i szeroka, ale tyle na niej włosów, chciałabym,
żeby mężczyźni nie byli tacy strasznie owłosieni; jego włosy są czarne i puszyste jak mech, czasami
gładzę go po tych kudłach, a czasami się nimi brzydzę, odsuwam się, jak mogę najdalej od niego, ale on
mnie przygarnia mocno do siebie. Więc na pewno zechce, żebym spała w jego ramionach, będzie mnie
ściskał w swoich ramionach i będę czuła jego mocny zapach; a w nocy będziemy słyszeli szum morza i
jeśli jemu się nagle zachce w środku nocy, to gotów .mnie obudzić: nigdy nie będę mogła zasnąć
spokojnie, chyba że będę właśnie nie tego, bo wtedy, mam nadzieję, da mi święty spokój, i to zresztą nie
wiadomo, bo są podobno mężczyźni, którzy lubią, jak kobiety są niedysponowane, i potem mają krew na
brzuchu, cudzą krew na brzuchu, i na pewno brudzą prześcieradła, wszystko, fuj, co za ohyda, żeby tak
mogło nie być tego ciała!
Lulu otworzyła oczy, światło z ulicy zabarwiło firanki na czerwono, w lustrze odbijał się czerwony
poblask; Lulu lubiła to kolorowe oświetlenie, na oknie fotel odbijał się jak chiński cień. Na poręczy fotela
Henryk złożył spodnie, szelki zwisały jakoś niepotrzebnie w powietrzu. Muszę mu kupić nowe szelki. Ach!
ja nie chcę, ja nie chcę odchodzić. Będzie mnie całował cały dzień, będę jego, będę mu dawać rozkosz,
on będzie na mnie patrzył i myślał: ,,Ona mi daje rozkosz, dotykałem jej tu i tu, mogę zacząć na nowo,
kiedy tylko mi przyjdzie ochota." W Port-Royal. Lulu zaczęła kopać prześcieradła, nienawidziła Piotra,
kiedy sobie przypominała, co się zdarzyło w Port-Royal. Ukryła się za krzaczkami, myślała, że został
w aucie i ogląda mapę, i nagle go zobaczyła, wysiadł z samochodu i na palcach zbliżył się do niej,
podglądał ją. Lulu kopnęła Henryka; teraz znów ten się obudzi. Ale Henryk wydał tylko głośne: "Homff" i
nie przebudził się. Tak bym chciała poznać przystojnego chłopca, czystego jak panienka, i wcale byśmy
się nie dotykali, i spacerowalibyśmy brzegiem morza trzymając się za ręce, a w nocy spalibyśmy w
osobnych łóżkach i w ogóle bylibyśmy jak brat i siostra, i przegadywalibyśmy noce do rana. Albo też
chciałabym żyć z Rirette, to takie miłe, dwie kochające się kobiety; ona ma ramiona takie tłuściutkie,
gładkie; byłam bardzo nieszczęśliwa, kiedy ona kochała się we Fresnelu, ale podniecała mnie myśl o tym,
że on ją pieści, że przesuwa jej powoli ręce po ramionach i biodrach, a ona stęka cicho. Zastanawiam się,
jak też wygląda jej twarz, kiedy tak leży naga pod mężczyzną i kiedy czuje jego ręce po całym swoim
ciele. Nie dotknęłabym się jej za żadne skarby świata, nie wiedziałabym, co z nią mam robić, nawet
gdyby ona chciała, gdyby mi powiedziała: "Chodź, zgadzam się", nie potrafiłabym, ale gdybym mogła być
niewidzialna, chciałabym być przy tym, jak to robi, i widzieć jej twarz (na pewno wtedy na Minerwę nie
wygląda), i pieścić lekką dłonią jej rozwarte, różowe kolana, i słyszeć, jak wzdycha i jęczy. Lulu zaśmiała
się krótko, przez ściśnięte gardło: jakie to myśli przychodzą człowiekowi do głowy! Kiedyś wymyśliła, że
Piotr chce zgwałcić Rirette. Dla zabawy przytrzymywałam ją, obejmowałam mocno rękami. A wczoraj.
Siedziałyśmy obie u Rirette na tapczanie, przytulone do siebie, Rirette miała takie pałające policzki i
zaciskała nogi, ale niceśmy nie mówiły, my nigdy nic nie powiemy. Henryk zaczął chrapać i Lulu
zagwizdała cicho, parokrotnie. Ja tu się męczę, nie mogę spać, przewracam się z jednego boku na drugi,
a ten sobie chrapie w najlepsze, bęcwał. Gdyby przynajmniej wziął mnie w ramiona, gdyby mnie zaczął
prosić, błagać, gdyby mi powiedział: "Lulu, ty jesteś dla mnie wszystkim, Lulu, kocham cię, nie
odchodź!", zrobiłabym to dla niego, zostałabym, tak, zostałabym z nim na całe życie, żeby mu nie robić
przykrości.
II
Rirette usiadła na tarasie "Dóme" i zamówiła porto. Czuła się zmęczona i zła na Lulu:
"...porto tutaj zawsze czuć trochę korkiem, Lulu to nic nie obchodzi, bo ona pije kawę, ale przecież
nie można pić kawy wtedy, kiedy pora na aperitif; tutaj oni wszyscy żłopią kawę przez cały dzień, czarną
albo z mlekiem, bo nie mają grosza przy duszy; jakie to niezdrowe, ja bym nie wytrzymała, cały sklep
bym wyrzuciła klientom na głowę, ale ci tutaj nie muszą na siebie uważać. Nie rozumiem, dlaczego ona
się zawsze musi ze mną umawiać na Montparnasse, w końcu jej by było równie wygodnie w "Cafe de la
Paix" albo w "Pam-Pamie", dla mnie dużo bliżej; trudno sobie wyobrazić, z jaką przykrością oglądam
zawsze te twarze; jak tylko mam wolną chwilę, to muszę tu przyjeżdżać, jeszcze na tarasie to można
wytrzymać, ale w środku śmierdzi brudną bielizną, nie znoszę wykolejeńców. I nawet na tarasie
nieswojo, bo jestem dość schludna i w ogóle na siebie uważająca, przechodnie muszą się dziwić widząc
mnie wśród tych mężczyzn, którzy nigdy się nie golą, i kobiet, które wyglądają na nie wiadomo co.
Zastanawiają się pewnie: "Co ona tu robi?" Wiem, że w lecie przychodzą tu bogate Amerykanki, ale teraz
podobno zatrzymują się w Anglii, nic dziwnego, jak mamy taki rząd, dlatego tak źle teraz idą interesy,
szczególnie, jeśli idzie o branże artykułów luksusowych; sprzedałam w tym miesiącu połowę tego, co w
ubiegłym roku w tym samym okresie, i zastanawiam się, co robią inne, bo jestem przecież najlepszą
ekspedientką, pani Dubech sama powiedziała; swoją drogą szkoda mi małej Yonnel, ona nie umie
sprzedawać, pewnie nie wyrobiła ani grosza powyżej zasadniczego uposażenia w tym miesiącu; a jak się
człowiek wystał cały boży dzień na nogach, to chciałoby się trochę wytchnąć w jakimś przyjemnym
lokalu, w eleganckim artystycznym wnętrzu, z uprzejmą obsługą, chciałoby się zamknąć oczy i wypocząć
trochę, muzyczki też by się posłuchało, to by wcale tak znowu nie obciążyło budżetu, żeby pójść od czasu
do czasu na dansing do "Ambassadeurs"; a tutaj kelnerzy są tacy strasznie nieuprzejmi, widać, że mają
do czynienia z chołotą, tylko ten brunecik, co mnie obsługuje, miły taki; wydaje mi się, że Lulu dobrze się
czuje w takim towarzystwie jak tu, ona bałaby się chyba pokazać w jakimś przyzwoitszym lokalu, ona
jest właściwie bardzo niepewna siebie, czuje się bardzo zażenowana, gdy tylko widzi dobrze
wychowanego mężczyznę, nie lubiła dlatego Ludwika; no, tutaj, to myślę, że dobrze się czuje, niektórzy
mężczyźni są nawet bez kołnierzyków, obnoszą tę swoją nędzę i te swoje fajki i jak popatrzą na ciebie,
nawet nic nie udają, od razu widać, że nie mają pieniędzy na kobiety, chociaż nie brak ich w tej dzielnicy,
aż obrzydliwość bierze; patrzą się na ciebie, jakby cię chcieli zjeść, i nawet nie potrafią ci ładnie
powiedzieć, że mają na ciebie ochotę, tak jakoś to wykręcić, żeby ci było przyjemnie." Podszedł kelner:
- Dodać wody do porto?
- Nie, dziękuję.
Powiedział jeszcze, z miną wielce uprzejmą:
- Jaka śliczna pogoda, prawda?
- Najwyższy czas - odparła Rirette.
- Prawda, zdawało się, że ta zima nigdy się już nie skończy.
Odszedł, a Rirette śledziła go spojrzeniem. "Lubię tego kelnera - pomyślała - umie się znaleźć, nie
spoufala się, ale zawsze potrafi się zdobyć na jakieś mile słówko, okazać uprzejme zainteresowanie."
Jakiś młody zgarbiony mężczyzna popatrzył na nią uporczywie; Rirette wzruszyła ramionami i
odwróciła się: "Jak się chce podwalać do kobiety, to trzeba przynajmniej włożyć czystą bieliznę. Tak mu
odpowiem, jeśli mnie zaczepi. Zastanawiam się, dlaczego ona go nie rzuca. Nie chce robić Henrykowi
przykrości, bardzo to zabawne, ale przecież ona nie ma prawa marnować sobie życia dla impotenta."
Rirette fizycznie nie znosiła impotentów. "Powinna odejść, postanowiła, od tego zależy jej szczęście,
powiem jej, że nie wolno igrać z własnym szczęściem. "Lulu, nie masz prawa igrać z własnym
szczęściem." Nic jej nie powiem, koniec, sto razy jej mówiłam, czy to o moje szczęście chodzi
ostatecznie?" Rirette poczuła pustkę w głowie, bo była bardzo zmęczona, patrzyła na klejące się w
kieliszku porto, taki rozpuszczony karmelek, i jakiś głos powtarzał jej do ucha: "Szczęście, szczęście", i
było to piękne, wzruszające i poważne słowo, i myślała, że gdyby zapytano ją o zdanie w wielkim
konkursie, rozpisanym przez "Paris-Soir", oświadczyłaby, że jest to najpiękniejsze słowo francuskiego
języka. "Czy ktoś o tym pomyślał? Mówili: energia, odwaga, ale bo to wszystko mężczyźni, należało
zapytać także kobiety, tylko kobieta może to zrozumieć, powinni byli ustanowić dwie nagrody, jedną dla
mężczyzn, i wtedy najpiękniejszym słowem było by słowo Honor, i jedną dla kobiet, to ja bym wygrała,
powiedziałabym, że Szczęście. Powiem jej: "Lulu, nie masz prawa poświęcać swego szczęścia. Twego
szczęścia, Lulu, twego Szczęścia". Mnie osobiście Piotr bardzo się podoba, przede wszystkim to
mężczyzna co się zowie, poza tym nie jest głupi, co jest bardzo ważne, ma pieniądze, będzie koło niej
skakał. Jest z tych mężczyzn, którzy umieją usuwać drobne życiowe przykrości, kobieta potrzebuje
takiego opiekuna; ja lubię, jak ktoś umie rozkazywać; oczywiście, tu chodzi o odcień, ale on umie
rozmawiać z ludźmi, odzywać się do kelnerów na przykład; słuchają się go, dla mnie to się nazywa
autorytet. Tego właśnie może najbardziej brakuje Henrykowi. A poza tym przemawiają za tym i względy
zdrowotne: jak się miało ojca gruźlika, trzeba uważać. To bardzo piękne, że jest sobie eteryczna i
przezroczysta, że nigdy jej się nie chce ani jeść, ani spać, że wystarczy jej cztery godziny snu na dobę i
może cały dzień latać po mieście próbując gdzieś utkać te swoje projekty materiałów, ale przecież to
szaleństwo, ona musi prowadzić jakiś racjonalny tryb życia, jadać może i mało, ale regularnie i często. I
cóż jej z tego przyjdzie, jak będzie musiała na dziesięć lat przejechać się do sanatorium?"
Popatrzyła zafrasowana na zegar uliczny na rogu Montpar-nasse; wskazywał jedenastą dwadzieścia.
"Swoją drogą nie rozumiem Lulu, dziwny jakiś ma temperament, nigdy właściwie nie mogłam się
dowiedzieć, czy ona lubi mężczyzn, czy się ich brzydzi; z Piotra powinna przecież być zadowolona, to w
każdym razie inna klasa niż ten jej zeszłoroczny Rabut, Rebut, jak go nazywałam." Wspomnienie to
rozśmieszyło ją, ale powstrzymała uśmiech, bo ten chudy młody człowiek wciąż się w nią wpatrywał;
odwracając znienacka głowę napotkała jego spojrzenie. Rabut miał całą twarz w wągrach, a Lulu lubiła
mu je wyciskać palcami. "To wstrętne, ale to przecież nie jej wina, ta biedna Lulu w ogóle nie wie, jak
wygląda szanujący się mężczyzna, ja uwielbiam zadbanych mężczyzn, przede wszystkim mają takie
ładne rzeczy, ich koszule, buty, błyszczące krawaty, trochę to szorstkie, co prawda, ale z drugiej strony
takie miękkie, takie silne, łagodnie silne, tak samo jak ten zapach angielskiego tytoniu i wody kolońskiej,
i ich skóra, gdy są dobrze ogoleni, to nie tak... to nie tak jak skóra kobieca, powiedziałbyś, że to
kurdyban, ich twarde ramiona zaciskają się na tobie, kładziesz im głowę na piersi, czujesz ich mocny, a
zarazem delikatny, wytworny zapach, szepcą ci czułe słówka do ucha; mają takie ładne rzeczy, twarde
duże buty na słoninie, szepcą ci do ucha: "Moje kochanie, moje ty słodkie kochanie" i czujesz, że
mdlejesz ze szczęścia". Rirette pomyślała o Ludwiku, który rzucił ją zeszłego roku, i serce jej się ścisnęło:
"Taki dbający o siebie mężczyzna to ma swoje nawyki, przyzwyczajenia, sygnet, złotą papierośnicę,
swoje manie też... ale taki to potrafi być czasami bezwzględny, zły, coś okropnego, są jeszcze gorsi niż
kobiety. Najlepszy toby był taki czterdziestoletni mężczyzna, wytworny, dbający bardzo o siebie, z
siwiejącymi skroniami, suchy, ale barczysty, uprawiający sporty, który by znał życie i był dobry, sam
wiele wycierpiawszy. Lulu to jeszcze dziecko, ona ma szczęście, że ma taką przyjaciółkę jak ja, bo Piotr
zaczyna mieć tego dosyć, inna toby skorzystała, a ja mu tymczasem zawsze mówię, żeby był cierpliwy, a
jak zaczyna się do mnie czulić, to udaję, że nie zwracam na to uwagi, zaczynam mówić o Lulu i zawsze
coś o niej przyjemnego powiem, ale ona nie zasługuje na to, nie zdaje sobie sprawy, życzę jej, żeby tak
sobie pożyła sama jak ja, odkąd mnie Ludwik porzucił, wiedziałaby, co to znaczy wracać wieczorem
samej do domu, po całym dniu ciężkiej harówki, i zastawać pusty pokój, kiedyby się tak bardzo chciało
oprzeć głowę na czyimś ramieniu. Człowiek się wprost zastanawia, skąd bierze siły na to, żeby wstać
następnego dnia rano i iść znowu do pracy, i być uśmiechniętą i uroczą, i wesołą, i dodawać innym
otuchy, kiedy samej by się chciało już raczej umrzeć niż tak dalej żyć."
Zegar uliczny wydzwonił wpół do dwunastej. Rirette rozmyślała o szczęściu, o niebieskim ptaku, o
ptaku szczęścia, o buntowniczym ptaku miłości. Wstrząsnęła się: "Lulu znów się spóźniła o pół godziny,
jak zwykle. Ona nigdy nie opuści swego męża, nie ma na to dość silnej woli. Właściwie ona nie odchodzi
od niego tylko przez szacunek dla konwenansów: zdradza go, ale póki ją tytułują "pani", to jej się
wydaje, że to nie ma żadnego znaczenia. Opowiada o nim najgorsze rzeczy, ale spróbujcie jej to
powtórzyć następnego dnia: dostaje wypieków na twarzy z wściekłości. Zrobiłam,co mogłam,
powiedziałam jej wszystko, co miałam na ten temat do powiedzenia, trudno, sama sobie będzie winna".
Taksówka stanęła przed kawiarnią i wysiadła z niej Lulu. Taszczyła olbrzymią walizę i twarz miała
jakÄ…Å› dziwnie uroczystÄ….
- Rzuciłam Henryka! - krzyknęła z daleka, jak tylko ją zobaczyła.
Zbliżyła się, schylona pod ciężarem walizki. Uśmiechała się.
- Jak to, Lulu?... - powiedziała zdumiona Rirette. - Zdecydowałaś się naprawdę...?
- Tak - powiedziała Lulu - skończone, rzuciłam go. Rirette jeszcze nie mogła uwierzyć.
- A czy on wie o tym? Powiedziałaś mu? Oczy Lulu rozbłysły gniewem.
- Jeszcze jak!
- No, no, wiesz, podziwiam ciÄ™!
Rirette nie bardzo wiedziała, co o tym myśleć, ale w każdym razie domyśliła się, że Lulu łaknie
moralnej podpory.
- Jak to dobrze - powiedziała -jak to dobrze, że zdobyłaś się wreszcie na odwagę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]