Sandemo Margit - Opowieści 40 - Złoty ptak, Margit Sandemo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MARGIT SANDEMO
ZŁOTY PTAK
Z norweskiego przełożyła
MAGDALENA STANKIEWICZ
POL - NORDICA
Otwock
1
ROZDZIAŁ I
Peter wbił siekierę w pieniek z wielką siłą. Teraz nie myślał o tym, że trudno będzie ją
wyjąć. Rzucając wściekłe i zarazem pełne żalu spojrzenie w stronę przejeżdżających
opodal myśliwych, poszedł do swego pustego domu.
Pracował w majątku jako leśniczy. Zdobył to stanowisko po latach wyrzeczeń i ciężkiej
pracy. Dzięki wytrwałej nauce, a także pomocy starego dziedzica, wyrwał się z samego
dna ubóstwa. Nigdy nie miał nawet cienia wątpliwości, kim w przyszłości zostanie.
Kochał las, ów słodki zapach nagrzanych słońcem iglastych drzew i czyste piękno
buków.
Kochał również zwierzęta. Znały go i darzyły zaufaniem. Wokół domu Petera małe ptaki
wiły swe gniazda, w dziuplach mieszkały wiewiórki, w pobliskich zaroślach odzywały się
bażanty, a na wiosnę sarny wychodziły na skraj lasu, przyglądając się leśniczemu z
zaciekawieniem. Dobrze wiedział, kiedy lisy i zające mają młode, one natomiast czuły, że
nic złego im z jego strony nie grozi.
Dlatego nienawidził myśliwych. Teraz znowu upłynie wiele tygodni, zanim odzyska
zaufanie zwierząt.
W polowaniach brały udział także kobiety. Młode damy, których śmiech niósł się daleko
po lesie, strzelające na równi z mężczyznami i z dumą unoszące w górę swą zdobycz.
Peter widywał te szlachcianki, kiedy przychodziły do majątku z wizytą. Nie
uświadamiając sobie tego, z dnia na dzień darzył je coraz większą niechęcią. Od czasu
do czasu bywał w mieście; zauważył, że wszystkie młode dziewczęta, które spotykał,
miały ten sam chłód w oczach. Nie mógł wiedzieć, że to najlepsza obrona kobiet przed
zaczepkami mężczyzn na ulicy...
Helle ziewnęła ukradkiem, po czym poprawiła wstążkę od kapelusza, która zaczepiła się
o kołnierz marynarskiej bluzy. Pomyślała, że nie ma nic nudniejszego niż zwiedzanie z
wycieczką, oprowadzaną jak stado owiec przez przewodnika pozbawionego daru
wymowy. Gdyby tylko mogła odłączyć się od grupy i obejrzeć wieżę na własną rękę!
Wówczas byłoby to nawet ciekawe i emocjonujące.
Lecz dozorca zatrzymał dziewczynę przy bramie. Wyjaśnił, że na wieży jest
niebezpiecznie i nie wolno tam wchodzić samemu, trzeba poczekać do godziny
pierwszej, kiedy się zaczyna zwiedzanie z przewodnikiem.
Helle od dawna chciała zobaczyć wieżę z bliska. Budowla znajdowała się po drugiej
stronie wąskiej zatoki, ale Helle nigdy jeszcze nie miała okazji tam popłynąć. W tej
niewielkiej miejscowości, położonej na zachód od stolicy, mieszkała co prawda niedługo,
lecz jako osoba od urodzenia ciekawa świata zdążyła zbadać każdą pobliską łąkę i
każdy zagajnik Teraz kusiła ją wieża, a owa pokusa towarzyszyła Helle już od
2
pierwszego dnia, kiedy ujrzała bryłę z czerwonej cegły wznoszącą się ponad drzewami
na drugim brzegu.
Gdzieś dalej na południe podobno znajdował się most, lecz Helle nie miała ani chęci, ani
środków na to, by jechać okrężną drogą. Dziś rano zauważyła tabliczkę przy plaży:
„Łodzie do wynajęcia”. Szybko przeliczyła pieniądze i uznała, że jej wystarczy, jeśli przez
pewien czas zrezygnuje z niektórych posiłków.
Z niemałym trudem wsiadła do jolki, złoszcząc się z powodu zbyt wąskiej, niewygodnej
spódnicy. Chwyciła za wiosła. Nie miała wprawy i po pierwszym, trochę zbyt silnym
zamachu wiosłem, które zagarnęło jedynie powietrze, wylądowała na rufie łodzi. Syknęła
ze złości. Po chwili się podniosła, mając nadzieję, że nikt nie zauważył wystających
ponad burtę jej zapinanych na guziki trzewików.
Był przepiękny jesienny dzień, zachwycający fantastycznym bogactwem kolorów drzew i
krzewów rosnących wzdłuż brzegu, a powietrze zdawało się niezwykle rześkie i
przejrzyste jak szyba. Helle zapomniała na moment o swym samotnym życiu -
rozkoszowała się ciszą, a także czuła rosnące napięcie związane ze swą wyprawą.
Wreszcie znalazła się w wieży. Obojętnym wzrokiem wodziła po sali, która w
najmniejszym stopniu nie odpowiadała jej wcześniejszym wyobrażeniom. Przewodniczka
trajkotała coś monotonnie, lecz Helle nie słuchała. Z bliska wieża nie wydawała się już
tak tajemnicza i godna uwagi, Czerwony kolor cegły okazał się złudzeniem, właściwie
przypominał raczej szarobrązowy. Sama wieża była budowlą o podstawie sześciokąta z
nieskończoną liczbą schodów prowadzących do pomieszczenia, w którym się właśnie
znajdowali. W dodatku turystom pozwolono zwiedzić tylko jedno piętro. Helle uważała, że
to trochę za mało!
- ...obrazy z siedemnastego wieku... proszę zwrócić uwagę na architekturę...
Do Helle docierały tylko fragmenty wykładu przewodniczki. Jak można tyle mówić o tak
niewielu rzeczach? Poważne, zwykle zaciekawione, szarozielone oczy dziewczyny stały
się nieobecne i pozbawione wyrazu.
Helle miała gęste, kręcące się przy skroniach, jasnobrązowe włosy, które splatała w dwa
grube warkocze, opadające teraz spod płaskiego słomkowego kapelusza, i nieduży,
bynajmniej nie arystokratyczny nos. Grymas delikatnych ust sprawiał, że trochę
przypominała sympatyczną, lecz nieco nadąsaną dziewczynkę. Nikt by nie odgadł, że
ukończyła dwadzieścia dwa lata i zaznała więcej smutków niż którykolwiek z jej
rówieśników.
Grupa turystów leniwie zaczęła się przesuwać ku schodom. Helle szła na samym końcu.
Próbowała uchwycić atmosferę miejsca, lecz słyszała tylko echo szmeru rozmów i czuła
zapach miętowych dropsów.
3
Przewodniczka zatrzymała się, gdyż ktoś z grupy zadał pytanie, i z nutą zniechęcenia w
głosie rzekła:
- Oczywiście, że wieża ma swoją legendę. Czasem w niej straszy...
Helle natychmiast nastawiła uszu.
- Nie jest to nic szczególnie godnego uwagi, a poza tym nie sądzę, by można tu spotkać
jakieś upiory - mówiła przewodniczka. - Ale jeżeli koniecznie państwo chcecie...
Oczywiście chcieli wszyscy. Helle znajdowała się tak daleko w tyle, że słyszała tylko
urywki zdań. Coś o studni straceń w podziemiach. I o tym, że prowadziło tam
bezpośrednie wejście z dziedzińca. Oraz o jakichś młodych ludziach, którzy kiedyś
wybrali się w to miejsce i ujrzeli przerażającą postać, przemykającą obok nich niczym
lodowaty podmuch wiatru.
Podnieceni opowieścią aż do uczucia gęsiej skórki turyści zaczęli schodzić w dół. Helle
jak zwykle na samym końcu.
Nagle zatrzymała się. Na starych, zniszczonych deskach podłogi jaśniała mała, biała
karteczka. Musiał ją zgubić ktoś z grupy.
Helle podniosła ją i przeczytała:
„Złoty ptak znajduje się w zamku Vildehede”.
Widniał tam także szkic wieży - przekrój podłużny z zaznaczonymi wszystkimi
kondygnacjami. Przy drugim od góry piętrze narysowano strzałkę.
Nareszcie coś ciekawego! pomyślała uradowana dziewczyna. Grupa zwiedzających
schodziła właśnie na przedostatnie piętro, przewodniczka jednak poszła dalej, nie
zatrzymując się.
W starych drzwiach, prowadzących do pomieszczeń pod najwyższą kondygnacją, tkwił
klucz. Helle, która wciąż miała przed oczyma tekst z tajemniczej karteczki, przystanęła i
nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się.
Dziewczyna ujrzała ciemne ściany dużego pomieszczenia. W miejscu, gdzie powinna
być podłoga, widniała tylko konstrukcja z belek.
Turyści wciąż schodzili na dół. Helle zawahała się. Spojrzała na kartkę, którą trzymała w
dłoni, i ostrożnie przesunęła się dalej do środka, stając na wąskiej krawędzi.
4
Kiedy spojrzała w dół, zakręciło się jej w głowie. Nie tylko na tej kondygnacji brakowało
podłogi. Poniżej także i na następnym piętrze również, jeszcze niżej znowu i tak dalej, aż
do czarnej czeluści podziemi.
A więc to tam w dole miałoby rzekomo straszyć!
Helle wychyliła się jeszcze bardziej do przodu, wpatrując się w przepaść.
W tej samej chwili usłyszała, że ktoś stanął w drzwiach za jej plecami. Lecz zanim
zdążyła się obejrzeć, poczuła silne pchnięcie z tyłu.
Spadając, rozpaczliwie usiłowała na kolejnych piętrach przytrzymać się rusztowań
podłogi, lecz belki były zbyt grube i palce jej się ześlizgiwały.
Teraz pod nią znajdowały się już tylko czarne jak noc podziemia. Wydawały się nie mieć
dna, tak jakby kończyły się w samym piekle.
Christian Wildehede, właściciel majątku Vildehede, przechadzał się po swej posiadłości
w towarzystwie leśniczego. Przystanęli.
- O, tam stoi ta przeklęta wieża - mruknął młody dziedzic. - Tłumy turystów zjeżdżających
tu latem są doprawdy irytujące. Całe szczęście, że niedługo już koniec sezonu! Gdyby
tylko trzymali się w pobliżu wieży, to jeszcze można byłoby to znieść, ale rozłażą się jak
stonka i wszędzie wtykają nosy. Wyobraź sobie, Thorn, że w niedzielę jakaś rodzina
urządziła sobie piknik w naszym ogrodzie! Między grządkami astrów i lewkonii. To
bezczelność!
Dziedzic, który niedawno skończył osiemnaście lat, zirytowany spojrzał na swego
towarzysza jasnoniebieskimi oczami, wyrażającymi wielki apetyt na życie.
Leśniczy uśmiechnął się ponuro.
- Większość czasu pochłania mi wypraszanie intruzów z parku, chociaż przy bramie stoi
tablica informująca wyraźnie, że to prywatna posiadłość. A co słychać w sprawie
restauracji wieży?
Christian Wildehede westchnął.
- Na razie nie przyznano nam żadnych funduszy. Nasze władze są wyjątkowo opieszałe.
W wieży jest przecież niebezpiecznie i gdybym nie potrzebował każdego grosza, jaki
zostawiają tu turyści, już dawno bym ją zamknął. Zresztą nawet jeślibym się zdecydował,
nie wolno mi tego zrobić. Rozumiesz, pomnik historii kultury i takie tam. O, wygląda na
to, że zwiedzanie na dziś skończone. Chodź ze mną na górę obejrzeć skutki wandalizmu
turystów! To zwiększa wydzielanie adrenaliny.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]