Sandemo Margit - Opowieści 20 - ...

Sandemo Margit - Opowieści 20 - Przyjacielu, Margit Sandemo

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MARGIT SANDEMO
PRZYJACIELU, KIM JESTEŚ?
Tytuł oryginału: „Elskede, hvem er du?”
ROZDZIAŁ I
Jeden cię oszuka,
jeden zniszczyć chce,
jeden jest uwodzicielem,
jeden jest twym przyjacielem.
Już drugi raz w tym tygodniu Camilla pomyślała o tym krótkim, zagadkowym i
niepokojącym wierszyku.
Szła powoli w górę ulicy zatopiona we własnych myślach. Zmierzała do szpitala, w
którym jej ojciec przebywał na obserwacji z powodu kłopotów z wątrobą. Nie czuła się z nim
jakoś szczególnie związana uczuciowo. Teraz jednak poważnie zachorował i dostała wezwanie
od lekarza.
Naprzeciw niej szło dwóch mężczyzn. Camilla zatrzymała się, udając, że zainteresowało
ją coś w oknie wystawowym. Nie chciała napotkać ich spojrzeń. Wiedziała, że prześlizną się po
niej puste i obojętne.
Zobaczyła własne odbicie w lustrze na wystawie.
Czy jestem wystarczająco ładna, ażeby znaleźć łaskę w oczach Jego Wysokości?
Oczywiście, piękna jak z bajki! Z bajki o brzydkim kaczątku, które wyrosło na dużą, brzydką
kaczkę.
Camilla potrząsnęła głową, tak żeby włosy opadły jeszcze bardziej na czoło i zasłoniły
jak największą część tego obrazu nędzy i rozpaczy: pozbawione blasku oczy, zawsze pochyloną
nisko głowę, smutną twarz wyrażającą tęsknotę do życia w spokoju, w swoim własnym świecie,
do którego inni nie mieliby wstępu, usta, które nigdy nie miały odwagi się roześmiać, gdyż
wszystko, co Camilla mówiła lub co ją bawiło, uznawano za dziecinne i głupie.
„ ...jeden jest uwodzicielem...”
Usta Camilli wykrzywiły się w gorzkim uśmiechu. Komu mógłby wpaść do głowy
pomysł uwiedzenia jej? Chyba tylko uczestnikowi wyprawy polarnej, który spędził dziesięć lat
na krze lodowej. Nic innego nie wchodziło w grę.
Ale dlaczego przyszedł jej na myśl ten zagadkowy krótki wierszyk właśnie teraz, po tylu
latach? Dwa razy w ciągu jednego tygodnia...
Otrząsnęła się i ruszyła dalej.
Wierna swoim zwyczajom szła ze wzrokiem utkwionym w ziemię i czubki butów. Była
tak bardzo pochłonięta myślami, że nie zatrzymując się weszła prosto na ulicę. Usłyszała pisk
opon, przestraszona podniosła wzrok i zobaczyła zderzak samochodu zaledwie trzydzieści
centymetrów od swego biodra. Jakaś kobieta zaczęła wymyślać i pomstować, lecz po chwili
zamilkła i zawołała zaskoczona:
- Camilla? Camilla Berntsen?
Znajomy głos sprawił, że cofnęła się myślą o wiele lat. Z samochodu wysiadła
długonoga dziewczyna i podeszła w jej stronę.
- Helena! - zawołała Camilla.
Helena Franck była uderzająco piękna; jej pewność siebie i własny styl sprawiały, że na
ulicy oglądali się za nią zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Miała długie, jasne włosy, które
okalały owalną, klasycznie piękną twarz. Czerwony kostium bardzo dobrze podkreślał jej
idealną figurę.
Camilla poczuła się bardziej szara niż kiedykolwiek. Ona nigdy nie mogłaby się
pokazać w takich kolorach.
- Camilla, jak miło cię znowu zobaczyć! Co tu robisz?
Samochody trąbiły zawzięcie. Helena zaparkowała dokładnie tam, gdzie się zatrzymała,
na samym środku ulicy.
Nie zwracając zupełnie uwagi na zirytowanych kierowców, uścisnęła Camillę.
- Wskakuj do samochodu, znajdziemy jakieś miejsce.
Nie czekając na odpowiedź, wróciła na przednie siedzenie, przekonana, że Camilla i tak
usłucha.
Camilla istotnie usłuchała. Helena zawsze miała na nią silny wpływ.
Gardząc wszelkimi przepisami drogowymi Helena poprowadziła samochód na wolne
miejsce na prywatnym parkingu dla personelu szpitala.
- To dziwne - zastanowiła si Camilla, kiedy wygo
ę dnie rozsiadły si w
ę
wozie, eby porozmawia . - A dwa razy w ci gu ostatnich dni my lałam o
Liljegården i nagle ty si pojawiasz. To
ę
musi być jakiś znak.
- Chyba tak. Dlaczego my lała o Liljegården?
ś ś
Camilla milczała przez chwilę. Nie chciała mówić o tej krótkiej strofie. Znało ją tylko
dwoje ludzi - ona i chłopak, od którego dostała ten zagadkowy tekst. Byłoby to dla niej zbyt
osobiste wyznanie.
- Nie wiem - odparła wymijająco. - A co ty robisz w stolicy?
Helena wzruszyła ramionami.
- Zapisałam się na ośmiotygodniowy kurs sekretarski. Szukam jakiegoś lokum i kogoś,
ż ć ż ą ś
kto mógłby mnie przez pewien czas zastąpić w pracy.
- Jaka szkoda, że mój pokój jest za mały na dwie osoby, mogłabyś przecież mieszkać u
mnie - rzekła Camilla z zapałem. - Byłoby mi bardzo miło. Minęło już chyba sześć lat od
naszego ostatniego spotkania.
Na chwilę zapadła cisza, wróciły bolesne wspomnienia. Helena poczęstowała Camillę
papierosem, ale ta podziękowała. Obserwowała pełne gracji ruchy Heleny i skierowała wzrok
na swoje duże, niezgrabne ręce, które tak niezręcznie spoczywały na kolanach. Helena, choć
wyższa od Camilli, pod każdym względem sprawiała wrażenie zgrabniejszej i drobniejszej. I
nieskończenie bardziej eleganckiej.
Camilla zawstydziła się. To przecież niedorzeczne z jej strony oferować Helenie swój
pokój! Przyjaciółki z dzieciństwa czy nie - Helena była damą, a ona zerem. Jak to zwykle
nazywał ją Greger? Niezdarą!
- A co ty ostatnio porabiasz? - spytała Helena.
- Właśnie zrezygnowałam z pewnej śmiertelnie nudnej pracy. Szukam czegoś bardziej
inspirującego - odpowiedziała Camilla, bawiąc się kosmykiem włosów. - A teraz idę do szpitala
odwiedzić ojca.
- Ach, ten twój czarujący ojciec! Jest chory? Chyba nic poważnego?
Kiedy Camilla niepewnie i jąkając się opowiadała o chorobie, zastanawiała się
jednocześnie, czy istnieje jakieś prawo nakazujące miłość wobec rodziców. Nie potrafiła
kochać swego ojca. Nie po tym wszystkim, co zrobił. Mogła mu współczuć, ale to coś całkiem
innego.
- Lekarze chcą, ażebym przeprowadziła się z powrotem do domu i zajęła ojcem przez te
ostatnie pół roku życia, jakie mu pozostało. Ale ja nie mogę. Czuję tylko strach i niechęć na
samą myśl. - Wzruszyła ramionami i jednocześnie wyrzuciła z siebie jednym tchem: -
Wiemżetobrzydkozmojejstronyaleniemogę...
- Marskość - powiedziała Helena do siebie. - Wątroba... to akurat do niego pasuje. Ale
potrafię go zrozumieć. Jest mężczyzną w moim guście, Camillo. Umiał korzystać z życia.
Zawsze miałam do niego słabość.
- Deptał wszystko, co stanęło mu na drodze - syknęła Camilla przez zaciśnięte zęby. -
Czy sądzisz, że...
- Słuchaj! - wykrzyknęła Helena tak niespodziewanie, że Camilla aż się przestraszyła. -
On ma przecież duży, piękny dom, prawda?
- Tak.
- Mogłabym tam zamieszkać. Twój pokój nie jest właściwie w moim stylu. Wiem też co
nieco o pielęgnowaniu chorych po kilku ambitnych próbach nauki w szkole pielęgniarskiej.
Były one zresztą z góry skazane na niepowodzenie, bo nie potrafiłam pilnować tych wszystkich
idiotycznych terminów. Zawsze jednak odczuwałam swego rodzaju potrzebę zajmowania się
chorymi. Nie z pobudek altruistycznych, ale dlatego, że człowiek czuje się wtedy taki ważny.
Wyobraź sobie, że możesz rozkazywać dyrektorom, ordynatorom i baronom, mierzyć im
temperaturę i podsuwać basen! Myślę, że jest we mnie coś z feministki, agresywnej feministki.
Oczywiście chciałabym, żeby moimi pacjentami byli sami mężczyźni, kobiety mnie nie
interesują. Nic dziwnego, że mnie wyrzucono! Ale twój ojciec byłby idealny. Pamiętam, że
kiedyś niewinnie flirtowaliśmy ze sobą. Wiesz, dwuznaczne repliki i długie, tęskne spojrzenia.
Camillo, co byś powiedziała, gdybym cię wyręczyła przez pierwsze osiem tygodni?
- Wydawało mi się, że mówiłaś coś o jakimś kursie...
- Zgadza się, ale to tylko parę godzin dziennie. W zamian jednak musisz coś dla mnie
zrobić.
- Co takiego?
- Zastąp mnie. Jestem sekretarką w biurze maklerskim Gregera. Możesz mieszkać w
moim pokoju w Liljegården. Biuro także znajduje się w naszym domu.
Liljegården... Camill przebiegł zimny dreszcz na sa
ę mo wspomnienie.
- Czy nadal tam mieszkają?
- Tak, wszyscy czterej bracia. I mała kuzynka Helena, oczywiście.
- Ale oni nigdy się nie zgodzą, żebym się tam przeprowadziła!
- Dlaczego nie mieliby się zgodzić?
- Na pewno mnie nienawidzą.
- Za co...? Ach, nie masz chyba na myśli tej starej sprawy? Nonsens, dawno wszyscy o
tym zapomnieli!
W samochodzie zapadła cisza, Helena czekała, aż Camilla się zdecyduje.
Sześć lat temu... Camilla miała wtedy szesnaście lat. Mieszkała w domu ojca w małej
nadmorskiej miejscowości. W arystokratycznej dzielnicy, gdzie stały stare domy znakomitych
rodów... mieszkały tam tylko najbardziej zamożne rodziny. Jej matka nie żyła. Nie mogła
znieść trybu życia ojca, jego flirtów z coraz młodszymi dziewczętami i interesów
prowadzonych na pograniczu prawa. Kiedy nagle zachorowała, poddała się bez walki. Ojciec
nie interesował się zbytnio Camillą. Opiekę nad nią pozostawił pomocy domowej, a jego
kontakty z córką ograniczały się do tego, że kiedy wracał do domu, klepał ją po plecach,
mówiąc:
- Cześć, brzydkie kaczątko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl