Saga o Czarnoksiężniku 13 - Klasztor w Dolinie Łez, Saga o Czarnoksiężniku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margit Sandemo
KLASZTOR W DOLINIE ŁEZ
Saga o czarnoksiężniku tom 13
STRESZCZENIE
Są lata czterdzieste osiemnastego wieku.
Od dłuższego czasu islandzki czarnoksiężnik Móri i jego norweska żona Tiril
cierpią prześladowania ze strony złego zakonu rycerskiego. Móri i jego rodzina
poznali wiele spraw związanych z tajemnicą Świętego Słońca, wielkiej złotej kuli o
strasznych magicznych właściwościach. Święte Słońce zaginęło przed tysiącami
lat.
Istnieją ponadto dwa szlachetne kamienie, które zły zakon pragnie zdobyć.
Najstarszy syn Móriego i Tiril, Dolg, młodzieniec o mistycznej, czyniącej go
podobnym do elfa urodzie oraz niezwykłych zdolnościach, znalazł w dzieciństwie
wielki szafir. Teraz Dolg jest już dorosły i właśnie niedawno odszukał na Islandii
czerwony farangil, drugi z tajemniczych klejnotów. Do obu pomógł mu dotrzeć
duch opiekuńczy Dolga, zwany Cieniem, sam nimi bardzo zainteresowany. Wiele
wskazuje na to, że owe szlachetne kamienie stanowią klucz, który otworzy Wrota.
Nikt jednak, z wyjątkiem Cienia, nie wie, o jakich to wrotach mówią niejasne
pogłoski.
Całkiem ostatnio odnaleziono też mapę, która pokazuje, gdzie znajdują się owe
Wrota. Starą mapę odkryto podczas fantastycznej wyprawy do Karakorum u
podnóża Himalajów. Móri i jego przyjaciele właśnie stamtąd wrócili.
„W skład rodziny jego i Tiril wchodzą następujące osoby:
Dolg, niezwykły młodzieniec o nadprzyrodzonych zdolnościach, lat 23.
Villemann, żądny przygód brat Dolga, lat 21.
Taran, zawsze optymistycznie usposobiona bliźniaczka Villemanna, lat 21.
Uńel, podobny do anioła, istota sprzed wielu tysięcy lat.
Theresa, księżna, matka Tiril.
Erling, jej mąż, stary przyjaciel Móriego i Tiril.
Rafael, marzyciel, przybrany syn Theresy i Erlinga, 23 lata.
Danielle, delikatna, łagodna i bezradna siostra Rafaela, 19 lat.
No i, oczywiście, pies Nero.
Czarnoksiężnik Móri, przekraczając w młodości granice naszego świata ze
światem istniejącym obok, sprowadził ze sobą do ludzkiego wymiaru grupę
duchów, które wspierają rodzinę w jej walce z rycerskim zakonem. Owe duchy
pomogły im właśnie teraz wrócić w bardzo krótkim czasie z Karakorum. Tak się
jednak złożyło, że małą Danielle wysłano do domu przed innymi. Odprowadzała ją
pani powietrza, ale musiała nieoczekiwanie przyłączyć się do reszty grupy.
Zostawiła więc Danielle w lesie na wschód od dworu Theresenhof. Wkrótce
wszyscy pozostali dotarli do domu, lecz Danielle tam nie zastali.
Nikt z biorących udział w wyprawie nie widział jej od chwili, gdy się z nimi
pożegnała!
Dłużej już tego nie zniosę, myślała Danielle, brnąc w mokrym śniegu przed siebie
w kierunku, gdzie, jak sądziła, powinno się znajdować Theresenhof.
Była oszołomiona, wciąż nie bardzo przytomna po koszmarnych przeżyciach w
Karakorum i po wywołującej zawrót głowy powrotnej podróży do domu w
towarzystwie pani powietrza. W dodatku środek nasenny wciąż jeszcze działał.
Przewodniczka zostawiła ją po prostu w lesie, samą i przestraszoną. Marzły jej
nogi, głodna była ponad wszelkie wyobrażenie i nieludzko zmęczona. Ale nawet
nie to w największym stopniu odbierało jej odwagę.
Teraz trzeba już nareszcie skończyć ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, myślała w
desperacji Koniec z duchami i podróżowaniem w czasie oraz przestrzeni do
innych sfer. To dobre dla wuja Móriego i jego dzieci, ja jednak jestem całkiem
zwyczajną dziewczyną i nie mam żadnych, ale to żadnych zdolności
okultystycznych. Chcę prowadzić normalne życie, jakie przystoi młodej
dziewczynie ze szlacheckiego rodu, chcę założyć rodzinę i osiąść nareszcie w
spokoju. Mieć kilkoro ładnych, zdrowych dzieci. -
Problem polegał jedynie na tym, że Danielle nigdy nie została poinformowana,
skąd się takie miłe i ładne dzieci biorą. Sądziła, że wystarczy po prostu wyjść za
mąż, a dzieci pojawiają się niejako same z siebie, dzięki błogosławieństwu
księdza. Być może zbyt długo żyła w atmosferze czarów i niezwykłości? Może
wierzyła, że ślubne błogosławieństwo to coś w rodzaju hokus - pokus? Jak
zaklęcia Móriego, który za pomocą magicznych run i formułek otwiera tajemnicze
zamki.
Delikatny uśmiech pojawił się na jej wargach. To życie, prowadzone na cieniutkiej
niczym ostrze noża granicy pomiędzy rzeczywistością a światem magicznym, było
przecież także i zabawne, i niezwykle podniecające! Obcowanie z rodziną
Móriego to nieprzerwane pasmo przygód. A przybrane rodzeństwo... cóż za
cudowni szaleńcy!
Och, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, dlaczego nie jest już w stanie
ciągnąć tego dalej. Niezwykłość przeżyć zawdzięczała przecież w ogromnej
mierze temu, że była zakochana, najpierw w Dolgu, a potem w Villemannie.
Teraz obaj odwrócili się do niej plecami.
I od tej chwili fantastyczne przygody nie wydawały się jej już takie fascynujące.
Kiedy ostatecznie uświadomiła sobie, że Dolg nigdy się nią nie przejmował, a
Taran powiedziała, iż Ville - mann jest w Danielle zakochany od lat, ona również
odkryła młodszego z braci.
Teraz zrozumiała, że jego utraciła także, zanim zdążyła mu wyznać, jak bardzo jej
na nim zależy.
W głębi duszy dobrze wiedziała, dlaczego się tak stało. Zarówno ona, jak i on
dojrzewali. Villemann jednak szybciej, był zresztą starszy. W jej przypadku sprawy
toczyły się nieco wolniej. A Villemann zaczął patrzeć na nią jakby nowymi oczyma,
stwierdził, że jest i pozostanie niebywale dziecinna. To, co kiedyś było w niej
wzruszające właśnie przez tę niedojrzałość, miało już takie na zawsze pozostać,
tyle że z upływem lat traciło na świeżości i wdzięku. Danielle się nie rozwijała.
Bardzo gorzkie uczucie, kiedy się coś takiego stwierdza w odniesieniu do własnej
osoby.
Ale przecież nie mogę być inna, niż jestem, myślała zbuntowana. Oczywiście, że
nie jestem odpowiednią dziewczyną dla Dolga czy Villemanna, ale istnieje chyba
na świecie ktoś, komu potrzebne będzie takie łagodne... delikatne... naiwne
cielę...
Z trudem brnęła w głębokim śniegu, pochłonięta smutnymi myślami.
Nagle przystanęła.
Rozejrzała się wokół.
Teraz powinnam chyba już wyjść z tego lasu, przestraszyła się. Dokładnie na
wprost muszą leżeć zabudowania Theresenhof, może jeszcze słabo widoczne ze
sporej odległości, ale gdybym chociaż zobaczyła czerwone dachy budynków na
wzgórzu...
A tymczasem nic tylko las. Las, las, las...
Boże drogi, gdzie ja właściwie jestem?
Młody drwal, Leonard Waldboden, wyszedł wczesnym rankiem, by wyciąć
chaszcze na zarośniętej leśnej działce. Był to pogodny człowiek, przystojny, choć
może nie olśniewająco urodziwy. Miał pełne życzliwości spojrzenie, a beztroskie
życie, jakie prowadził, sprawiało, że patrzył na świat spokojnie.
Leonard cieszył się zawsze powodzeniem u dziewcząt, sam nie bardzo rozumiał,
dlaczego, bo na przykład starszy brat był od niego dużo bardziej przystojny, a pod
tym względem nie wiodło mu się najlepiej. Brat jednak bywał często
niezadowolony, złościł się też na Leonarda za to jego szczęście do kobiet.
Po spędzonym wesoło na tańcach sobotnim wieczorze Leonard czuł się w ów
poniedziałkowy poranek wyspany i rześki. Lubił przebywać w lesie, gdzie echo
niosło się daleko i panowała mroźna świeżość. Ziemię pokrywała cienka warstwa
śniegu i...
Nagle przystanął. Wpatrywał się uważnie w leśne podłoże, nie bardzo rozumiejąc,
co to znaczy. Widział ślady niedużych stóp. Kobieta albo większe dziecko?
Ślady w lesie nie są w końcu niczym specjalnie dziwnym, zdumiewające było
natomiast to, że te tutaj pojawiały się jakby znikąd. Po prostu były, zmierzały ku
zachodowi, ale nie miały nigdzie początku. Wyglądało tak, jakby się zaczynały
właśnie na tej polance, którą Leonard miał przed sobą. Jakby ten, kto je zostawiał,
wychynął spod ziemi albo spadł z nieba.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]